"Santa Clarita Diet": koncertowo zmarnowany potencjał serialu Netfliksa [RECENZJA SERIALU]

Wtórny, nieśmieszny i marnie zagrany. Tak w największym skrócie można podsumować komediowy serial z Drew Barrymore w roli głównej, która właśnie powróciła na ekrany w barwach Netfliksa.

"Santa Clarita Diet":  koncertowo zmarnowany potencjał serialu Netfliksa [RECENZJA SERIALU]
Źródło zdjęć: © Youtube.com
Grzegorz Kłos

06.02.2017 | aktual.: 23.02.2017 11:46

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Tytułowa Santa Clarita to położony w Kalifornii wyśniony azyl amerykańskiej klasy średniej. Jednak sielskość bijąca z idealnych osiedli to mrzonka. Wiadomo nie od dziś, że nie ma większego zła, niż to czające się za perfekcyjnie przystrzyżonymi żywopłotami i śnieżnobiałymi uśmiechami wścibskich sąsiadów. Psychopaci, wampiry czy domy wybudowane na cmentarzysku Indian - filmowe przedmieścia widziały niejedno. Za sprawą Netfliksa do "uroczej" menażerii właśnie dołączyła bohaterka grana przez Barrymore.

Życie zmagającej się z kryzysem wieku średniego agentki nieruchomości zmienia się diametralnie, kiedy na oczach klientów dostaje torsji, których mogłaby jej pozazdrościć Regan z "Egzorcysty". Wraz z hektolitrami wymiocin z gracją lądujących na drogiej wykładzinie Sheila Hammond zwraca bliżej nieokreślony organ. Okazuje się, że w wyniku "zatrucia" traci puls, jej krew zamienia się w smołę, a łaknienie surowego mięsa staje się nie do zniesienia. Niemniej Sheila nie jest typowym zombie - ma świadomość, panuje nad instynktem, a jej pewność siebie i libido urastają do niebotycznych rozmiarów. Seks nie stanowi problemu - jej mężowi (Timothy Olyphant) nie trzeba dwa razy powtarzać. Gorzej, że Sheila musi coś jeść, a to oznacza, że wcześniej czy później ktoś zginie.

Victor Fresco (m.in. "Mam na imię Earl") nie wymyślił koła - romans horroru i komedii to nic odkrywczego, o czym przekonaliśmy się, oglądając np. "Zombieland" czy "Ash kontra martwe zło", żeby nie szukać daleko. Sęk w tym, że "Santa Clarita Diet" nie jest ani specjalnie śmieszne, ani szokujące. Na cały sezon składający się z 10 odcinków naprawdę absurdalne żarty, niepolegające na bezmyślnym rzucaniu mięsem czy czerstwych aluzjach seksualnych, można policzyć na palcach jednej ręki. Smakiem obejdą się również maniacy horrorów. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że Netflix pójdzie w klimat młodego Petera Jacksona. Jednak po historii o kobiecie mordującej i jedzącej ludzi można było obiecywać sobie odrobinę więcej. Zwłaszcza, że przemoc w serialach od lat nie stanowi tabu. Pod względem aktorstwa również nie jest różowo. O ile Liv Hewson i Skyler Gisondo świetnie odnajdują się w rolach czujących do siebie miętę nastolatków, o tyle partnerujący im serialowi państwo Hammond wypadają poniżej krytyki. Są przeszarżowani, niewiarygodni i zwyczajnie męczący. Dziwi to zwłaszcza w kontekście Drew Barrymore, mogącej przecież pochwalić się doświadczeniem i pokaźnym dorobkiem.

Obraz
© Youtube.com

Pomijając nierówny poziom odcinków, wtórność czy wiejącą z ekranu nudę, w "Santa Clarita Diet" boli najbardziej koncertowo zmarnowany potencjał. Rozgrywające się także na przedmieściach makabreski pokroju "W czym mamy problem?", "Rodzice" czy nawet "Gotowe na wszystko", z którymi serial Netfliksa otwarcie prowadzi dialog, są przede wszystkim zjadliwą satyrą na społeczną hipokryzję i "American dream". Twórcy serialu Netfliksa nie poszli tym tropem, asekuracyjnie stając w rozkroku między niskich lotów sitcomem, a popularną, w tym przypadku ugrzecznioną, konwencją. A przecież wiadomo - jak dla wszystkich, to dla nikogo.

PLUSY:

- niespełna półgodzinne odcinki
- pomysł wyjściowy
- Liv Hewson jako Abby Hammond
- nieliczne sceny gore

MINUSY:

- przeciętne aktorstwo
- nierówny scenariusz
- wtórność
- fatalni Drew Barrymore i Timothy Olyphant

OCENA: 5/10
Pierwszy sezon "Santa Clarita Diet" jest już w całości dostępny na platformie Netflix.

Źródło artykułu:WP Teleshow
Komentarze (2)