Rosjanie mieli wybrać Putina, bo kochali "Siedemnaście mgnień wiosny". Czyli jak KGB werbowało agentów
Władimir Putin został prezydentem dzięki serialowi telewizyjnemu. Tak przynajmniej twierdzi dziennikarka BBC. I ma na to mocne dowody.
Kiedy na ekran wkraczał Wiaczesław Tichonow, a z głośników leniwie sączył się nostalgiczny motyw skomponowany przez Micheila Tariwerdijewa, życie ZSRR zwalniało. Ulice momentalnie pustoszały, a elektrownie zaczynały pracę na najwyższych obrotach.
Nic dziwnego. Każdy odcinek "Siedemnastu mgnień wiosny" przyciągał przed odbiorniki od 50 do nawet 80 mln widzów. Uwielbienia dla czarno-białego dramatu szpiegowskiego nie krył sam Leonid Breżniew. Nie jest tajemnicą, że miał w zwyczaju przekładać terminy posiedzeń Komitetu Centralnego, tak aby nie kolidowały z emisją kolejnego epizodu.
"James Bond lokalnego wyrobu"
"Siedemnaście mgnień wiosny" opowiada o podwójnym radzieckim agencie, pułkowniku Maksymie Maksymowiczu Isajewie, który jako Max Otto von Stirlitz ma nie dopuścić do rokowań między hitlerowcami a Zachodem.
Akcja 12 odcinków rozgrywa się przededniu upadku III Rzeszy, w ciągu tytułowych 17 dni przełomu lutego i marca. Zdjęcia realizowano głównie na Łotwie, a Ryga na ekranie dumnie naśladowała Szwajcarię.
W "Jamesa Bonda lokalnego wyrobu", jak pięknie nazwał go Łukasz Maciejewski, wcielił się Wiaczesław Tichonow. Dzięki roli niemłody już, bo 45-letni, aktor za żelazną kurtyną urósł do rangi bożyszcza i jednej z najbardziej rozpoznawalnych twarzy w Kraju Rad.
Jego Stirlitz był diablo przystojny i absurdalnie nieskazitelny. Mówił biegle wszystkimi językami świata i znał się na każdej dziedzinie życia. Z najbardziej beznadziejnych opresji wychodził bez szwanku, rzucając przy tym chwytliwą puentą. Nie dziwi więc, że szybko stał się bohaterem masy niedorzecznych dowcipów opowiadanych od Morza Czarnego po Bałtyk.
KGB kręci
Choć od premiery mija w tym roku 45 lat, w Rosji nie ma nikogo, kto nie kojarzyłby "Siedemnaście mgnień wiosny".
- Serial miał premierę, kiedy miałam 8 lat. Wyrosłam na nim. Wszyscy rozmawiali o nim w szkole. Błyskawicznie stał się ważną częścią naszej kultury, naszym folklorem – mówi na łamach "Guardiana" urodzona w Moskwie dziennikarka BBC Dina Newman.
Jednak za powstaniem "Siedemnastu mgnień wiosny" nie stała tylko chęć wykreowania radzieckiego odpowiednika superszpiega i podbicie słupków oglądalności. Serial w reżyserii Tatyany Lioznovej od początku do końca został zaplanowany jako produkcja propagandowa. Jej celem było ocieplenie wizerunku radzieckich służb wywiadowczych.
"Ojcem" serii był ówczesny szef KGB Jurij Andropow, który pragnął przywrócić szpiegowskiej służbie dawny blask. Liczył, że dzięki dziełom popkultury zdobędzie młody, dobrze wykształcony "narybek". Dzięki staraniom Andropowa powstały książki, filmy, a nawet piosenki sławiące działania agentów infiltrujących arenę międzynarodową.
Wśród twórców wyłuskanych przez szefa KGB znalazł się Julian Siemionow (na zdjęciu), autor serii książek detektywistycznych. Specjalnie dla niego otworzono nawet archiwa kontrwywiadu i dano dostęp do ściśle tajnych teczek.
Siemionow uwinął się błyskawicznie. Książka "Siedemnaście mgnień wiosny" powstała w zaledwie dwa tygodnie, a telewizyjną adaptację zatwierdzono jeszcze przed jej publikacją. Przy powstawaniu filmu reżyserce Tatianie Lioznowej (na zdjęciu poniżej) "asystowali" zastępca Andropowa oraz dwóch funkcjonariuszy, z którymi konsultowano techniczne szczegóły.
Prezydent 2000
"Siedemnaście mgnień wiosny" błyskawicznie stało się hitem i co roku wraca na antenę przy okazji ważniejszych rocznic. Jednak zdaniem Diny Newman największą siłą serialu nie są ani czerstwe dowcipy o Stirlitzu, ani astronomiczna oglądalność. Według dziennikarki popularność "Siedemnastu mgnień wiosny" pomogła Władimirowi Putinowi zdobyć władzę i zostać prezydentem.
W 1991 r. reżyser z Petersburga nakręcił krótkometrażowy film o lokalnym radnym, który wcześniej pracował jako radziecki szpieg w Berlinie Wschodnim. W jednej ze scen odtworzono zakończenie "Siedemnastu mgnień wiosny", kiedy Stirlitz wraca z Berlina do ojczyzny. Za kierownicą wołgi siedział bohater filmu, a w tle przygrywał charakterystyczny motyw przewodni. Radnym był nie kto inny jak Władimir Putin.
- To natychmiast do niego przylgnęło. Ludzie zaczęli utożsamiać Putina ze Stirlitzem – mówi dziennikarka BBC. – Nigdy nie potwierdził, czy serial zainspirował go do wstąpienia w szeregi KGB. Faktem jest, że kiedy "Siedemnaście mgnień wiosny" zadebiutowało w telewizji, Putin miał 21 lat. Dwa lata później rozpoczął służbę w wywiadzie.
"Guardian" przywołuje też sondę przeprowadzoną w 1999 r. na łamach największego rosyjskiego dziennika "Kommiersant". Na pytanie, kto powinien zostać prezydentem, czytelnicy odpowiedzieli, że słynny generał Armii Czerwonej Gieorgij Żukow. Zaraz za nim uplasował się Stirlitz, który wylądował na okładce z dopiskiem "Prezydent 2000".
Po rządach niestroniącego od alkoholu, rubasznego Borysa Jelcyna, obywatele chcieli kogoś innego. Z ogładą i prezencją. Mniej rosyjskiego. Właśnie w typie kosmopolitycznego Stirlitza.
- Władza powinna być z pogranicza tajemnicy i magii. Zwłaszcza w Rosji. Putin odpowiada na te potrzeby doskonale – mówił w 2000 r. w rozmowie z "Vanity Fair" doradca prezydenta Gleb Pavlovsky.
Wiaczesław Tichonow zmarł 4 grudnia 2009 r. Miał 81 lat. Kondolencje rodzinie zmarłego złożyli Władimir Putin i Dmitrij Miedwiediew. W tym samym roku odbyła się powtórna premiera serialu. "Siedemnaście mgnień wiosny" pokolorowano i wypuszczono w jakości HD. Prace nad nową wersją trwały aż trzy lata, a pokolorowanie każdej minuty wyniosło 3 tys. dol. Historia pokazała, że było warto.