Roman Wilhelmi we wspomnieniach najbliższych
Dla kariery Roman Wilhelmi poświęcił szczęście w życiu prywatnym. Dwa nieudane małżeństwa zakończone rozwodem i syn, który wychowywał się z dala od ojca, były jego największymi porażkami. Rodzina aktora przerywa milczenie. Poznajcie dwie twarze gwiazdora ekranu.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Był wybitnym aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym. Największą sławę zdobył m.in. jako bohater seriali *"Kariera Nikodema Dyzmy", "Czterej pancerni i pies" oraz dozorca w komediowej produkcji Stanisława Barei "Alternatywy 4". Roman Wilhelmi przeszedł do historii polskiej kinematografii jako jeden z najbardziej charyzmatycznych polskich artystów. Nie wszystko szło jednak po jego myśli. Dla kariery poświęcił szczęście w życiu prywatnym. Dwa nieudane małżeństwa zakończone rozwodem i syn, który wychowywał się z dala od ojca, były jego największymi porażkami. Rodzina gwiazdora przerywa milczenie. W książce Małgorzaty Puczyłowskiej,
"Być dzieckiem legendy", Rafał Wilhelmi zdradza szczegóły dzieciństwa u boku jednego z najbardziej znanych aktorów. Czy dziś ma żal do ojca o to, że brakowało go, gdy był najbardziej potrzebny? KJ/KW*
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Swoją pierwszą żonę aktor poznał jeszcze na studiach. Spotykali się i pobrali w tajemnicy przed rodzicami. Danuta była wówczas studentką Akademii Sztuk Pięknych. Związek nie przetrwał próby czasu. Po paru latach rozstali się, chociaż pozostali w przyjacielskich relacjach.
Wilhelmi był bardzo ambitną osobą. Wierzył, że dzięki ciężkiej pracy i talentowi zostanie w końcu doceniony. Swoje pierwsze kroki na scenie stawiał w Teatrze Ateneum. Początki nie były jednak łatwe. Drugoplanowe występy nie spełniały jego oczekiwań. Marzył o wielkich rolach na miarę swoich możliwości.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
We wspomnianym warszawskim teatrze spędził blisko 30 lat. Przez ten czas podziwiać go można było w ponad pięćdziesięciu spektaklach. Dzięki Ateneum nie tylko zdobył aktorskie doświadczenia, ale także... drugą miłość!
To właśnie podczas jednego z gościnnych występów teatru w Budapeszcie Wilhelmi poznał swoją drugą żonę - Marikę. Dziewczyna była węgierską tłumaczką, która towarzyszyła ekipie w trakcie zagranicznego pobytu.
Ich znajomość nie zaczęła się jednak najlepiej.
"Marika zachwycała urodą i rozochoceni panowie prześcigali się w adorowaniu jej, wyłazili ze skóry, by zdobyć choćby jedno jej spojrzenie. Dwóch nawet się o nią pobiło, wobec czego sama zainteresowana była dalece obojętna. Roman Wilhelmi dla popisu wyrzucił obie tłumaczki za drzwi. Nazajutrz wstał skoro świt, co było do niego niepodobne po takich hulankach, ogolił się, wyperfumował i pobiegł do pobliskiej kwiaciarni. Z bukietem hiacyntów błagał Marikę o przebaczenie" - czytamy w książce Puczyłowskiej.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Dziewczyna przyjęła przeprosiny. Między nią i aktorem zaiskrzyło. Tłumaczka porzuciła rodzinne strony i przeniosła się z ukochanym do Polski.
Był 1966 rok, a przed Wilhelmim otworzyła się życiowa szansa. Aktor otrzymał rolę w serialu "Czterej pancerni i pies". Nie przypuszczał wówczas, że produkcja odniesie tak duży sukces.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
- Ta nagła popularność była dla niego samego pewnym zaskoczeniem. Cieszył się z niej. Lecz jeszcze bardziej cieszyłby się, gdyby krytycy teatralni uznawali jego aktorski dorobek w teatrze - wspomina w jednym z wywiadów Marika Wilhelmi.
Gdy na świat przyszedł syn pary, aktor nie krył radości. Jednak w pewnym momencie kariera stała się ważniejsza od rodziny. Artysta zaczął poświęcać pracy coraz więcej czasu. Ambitny do przesady gwiazdor pokazał swoją drugą twarz.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
- Miał jakby dwa oblicza: jedno – to śmiejące się – dla świata zewnętrznego i jedno – to płaczące – w życiu prywatnym. Nie szukał a raczej popadał w towarzystwa i jak już, to potrafił rozbawiać ludzi do śmiechu, aż do łez. W momentach załamania, wątpliwości – i tylko w naszych czterech ścianach – pozwalał sobie na pokazywanie swojego smutnego oblicza. Tak naprawdę był on typem ambitnego, lecz samotnego i w pozytywnym sensie, zuchwałego bojownika - wspomina żona aktora.
Okazało się, że zbyt wiele ich dzieli. Para rozwiodła się.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Jak czytamy w książce Puczyłowskiej, po odejściu z domu Wilhelmi sporadycznie widywał się z synem. Rzadko przekazywał też pieniądze na jego utrzymanie. By zarobić na siebie i Rafała, żona aktora zmuszona była wyjechać z Polski.
- Do Wiednia, gdzie mieszkam już od 30 lat, wyjechałem z mamą jako 12-letni chłopiec, krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego. Wygnała nas bieda. Mama zarabiała tłumaczeniami, ale po podpisaniu porozumień sierpniowych radykalnie ograniczono kontakty zagraniczne i pracy było coraz mniej. Poważną trudność stanowiły też kartki na żywność, ponieważ wszystkie, to znaczy też te dla mnie i mojej matki, w wyniku jakiegoś biurokratycznego absurdu dostawał ojciec; a ten lubił je gdzieś czasami zgubić albo zwyczajnie zapominał nam przekazać. Dla niego takie pozornie banalne sprawy wydawały się nie mieć dużego znaczenia, a nas stawiały przed nierozwiązywalnymi problemami - wspomina w książce "Być dzieckiem legendy" syn artysty.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Przez wyjazd z kraju Rafał praktycznie zerwał wszelkie kontakty z ojcem. Dopiero po wielu latach mieli okazję się spotkać, gdy Wilhelmi przyjechał do Wiednia na plan zdjęciowy jednego z węgierskich seriali.
Mimo aktorskich korzeni, syn nie chciał kontynuować rodzinnej tradycji.
- Nie poszedłem w ślady ojca, mimo że jako student często statystowałem w filmie i nawet podobała mi się ta praca. Traktowałem ją wyłącznie jako przygodę. Ukończyłem studia na Wydziale Translatoryki Uniwersytetu Wiedeńskiego, jestem tłumaczem języka polskiego, niemieckiego i angielskiego, a także lektorem na uczelni, którą ukończyłem – zdradza Rafał Wilhelmi.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Kolejna okazji na spotkanie nie było. 3 listopada 1991 roku Roman Wilhelmi niespodziewanie zmarł. Miał zaledwie 55 lat. Do ostatnich chwil aktorstwo było dla niego najważniejszą rzeczą w życiu.
- Choroba zaatakowała nagle. To był rak wątroby z przerzutami do płuc. Kiedy byłem u Romka w szpitalu na trzy dni przed jego śmiercią, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Pamiętam, że dzwonił do Francji, by załatwić sobie angaż. Chciał osiąść w Paryżu - to były takie czasy, byli tam już i Pszoniak i Seweryn. W kalendarzu wciąż notował daty spotkań - wspominał w wywiadzie dla "Super Expressu" brat aktora.
Na pogrzebie nie zabrakło nie tylko fanów, ale przede wszystkim najbliższych gwiazdora. Także Rafał przyjechał z mamą na uroczystości. Dopiero widząc żegnające go tłumy, zrozumiał, jak ważną postacią był w Polsce jego ojciec.
Dwie twarze gwiazdora ekranu
Mimo że Rafałowi nie udało się poznać dobrze ojca, a ich relacje pozostawiały wiele do życzenia, młody Wilhelmi nie ma zamiaru rozpamiętywać przeszłości.
- Nie mam żalu ani o ten brak kontaktu, ani o to, że spadek zapisał w dość dziwnych okolicznościach konkubinie i tantiemy za ciągle wznawiane seriale otrzymuje ktoś inny. Nie zależy mi na jego pieniądzach. Lubię oglądać jego filmy, ale moim absolutnym faworytem jest Teatr TV "Kolacja na cztery ręce". Pamiętam to silne wrażenie, gdy obejrzałem ten spektakl, kiedy już ojca nie było. Dosłownie oniemiałem. Żałowałem, że nie mogłem mu już przekazać tego, co wtedy czułem...