Rola Dylana stała się jego przekleństwem. Luke Perry nie tęsknił za "Beverly Hills, 90210"
Jego rola przystojniaka w liceum dla bogatych dzieciaków była dla widzów ikoniczna. Tymczasem aktor walczył z łatką jednej postaci przez całe życie.
Rola, która przyniosła mu światową sławę i uwielbienie publiczności, stała się jednak zarazem jego przekleństwem. * Po zakończeniu emisji serialu aktor trafił do szufladki. Wszyscy widzieli w nim jedynie amanta z małego ekranu.*
- Kiedy przychodziłem na przesłuchania, słyszałem: "Nie ma mowy, to Dylan McKay" - wspominał gorzko Perry.
Urodził się 11 października 1966 r. Wychowywał się na farmie w małym i spokojnym miasteczku w Ohio. Już jako młody chłopak miał ogromne powodzenie u dziewcząt i chętnie spędzał czas w ich towarzystwie.
- W szkole nie szło mi zbyt dobrze, ale za to zostałem wybrany "Największym Flirciarzem" - śmiał się po latach. To wtedy też zaczął snuć marzenia o hollywoodzkiej karierze.
Ale na swój aktorski debiut musiał trochę poczekać. W 1984 r., po ukończeniu szkoły, by zarobić na swoje utrzymanie, zatrudnił się w fabryce klamek i sklepie obuwniczym. Dopiero później udało mu się podpisać kontrakt z agencją modeli – zaczynał, reklamując dżinsy Levi's 501. A stamtąd na plan filmowy nie było już daleko.
Na małym ekranie zadebiutował w 1988 r.; dwa lata później zgłosił się na przesłuchanie do serialu "Beverly Hills, 90210". Jak wyznał, ubiegał się o rolę Steve'a.
Steve'em ostatecznie został Ian Ziering – producenci widzieli Perry'ego tylko w roli zbuntowanego Dylana. Perry nie spodziewał się, że serial osiągnie status kultowego, a on sam stanie się jednym z najbardziej pożądanych młodych aktorów. Rozkochane fanki zasypywały go listami miłosnymi, a dziennikarze nie spuszczali z niego oka, śledząc każdy krok młodego amanta. Plotkowano też o romansie Perry'ego z koleżanką z planu, Shannen Doherty, choć on sam stanowczo temu zaprzeczał, twierdząc, że nie tylko się nie spotykali, ale i nie mieli ze sobą "zbyt wiele wspólnego".
Wreszcie aktor miał dość. Bał się zaszufladkowania, ale chyba on sam nawet nie przypuszczał, że jego kariera po prostu stanie w miejscu. Jeśli liczył na to, że filmowcy będą się o niego zabijać, czekało go bolesne rozczarowanie. Jego odejście z serialu wywołało rozpacz wśród fanek, ale Perry nie zamierzał zmieniać zdania.
- Kiedy zdecydowałem się opuścić serial, zrobiło się bardzo nieprzyjemnie, byłem rozczarowany, czułem niesmak – mówił. - To był czwarty odcinek dziewiątego sezonu. Rano zagrałem w jednej scenie, i to przy aktorze, który miał mnie zastąpić, i tyle. Uściskałem ekipę, spakowałem swoje rzeczy, wsiadłem do auta i odjechałem. Nie było żadnej imprezy, nic. Poczułem, że zmarnowałem dziewięć lat mojego życia.
Próbował nadrobić stracony czas (zresztą i w trakcie serialu nie tracił kontaktu z filmami; wystąpił na przykład w "Buffy – postrachu wampirów"), ale ze zdziwieniem zauważył, że producenci nie byli nim zainteresowani.
Do problemów zawodowych doszły też rodzinne. Małżeństwo Perry'ego z Rachel Sharp przeżywało kolejne kryzysy, aż wreszcie, po 10 latach, zakończyło się rozwodem. Aktor zapewnia, że choć rozstał się z żoną, ma stały kontakt ze swoimi dziećmi. Twierdzi również, że bycie samotnym ojcem to prawdziwe wyzwanie.
- To jedna z najtrudniejszych rzeczy, z jakimi przyszło mi się zmierzyć. A z czasem wcale nie jest łatwiej. Zresztą bycie rodzicem w dzisiejszych czasach jest bardzo ciężkie – mówił, dodając, że namawia swoje dzieci, by nie szły w jego ślady, i wybrały, na przykład, medycynę.
Perry nie żałował minionej sławy. - Bycie sławnym to naprawdę ciężka praca, a czasami też przerażająca. Któregoś roku przyjechałem na święta do domu, a fani byli dosłownie wszędzie, na trawniku przed domem, z nadzieją, że mnie zobaczą – mówił z niedowierzaniem.
Choć przez lata telefon z propozycjami milczał, a produkcje z jego udziałem rzadko odnosiły sukcesy w box office, mógł odetchnąć z ulgą. Dostał rolę w serialu "Riverdale" Netfliksa i wreszcie spełniał swoje marzenia o graniu w pełnych metrażach. W ostatnich latach dołączył do obsady "Black Beauty", "Dragon Warriors" czy "Welcome Hime".
W piątek Luke Perry trafił do szpitala z rozległym udarem, nie udało mu się przeżyć. Zmarł w wieku 52 lat otoczony rodziną i przyjaciółmi.