"Robić jeden komiks rocznie i do widzenia" - wywiad z Pawłem Kłudkiewiczem
10.05.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:20
Tomasz Pstrągowski: Twój debiut to niespodzianka. Kim był Paweł Kłudkiewicz zanim ukazał się "Miś Misza"?
Paweł Kłudkiewicz: Parę lat pracowałem jako architekt, później jako free-lancer, ilustrator, nauczyciel rysunku. Miałem dziesiątki zawodów. Kiedyś wysłałem początki mojej historii na łódzki festiwal, przegrałem z kretesem. A pół roku później odezwał się Tomasz Kołodziejczak z pytaniem, czy mam dalszy ciąg. Miałem. Podkreślił, że krecha jest profesjonalna i jeżeli historia jest dobra, to może w to uderzyć. Spodobał mu się klimat i kreacja świata, myślę, że o to głównie chodziło.
Tomasz Pstrągowski: Już w momencie, gdy wysyłałeś pierwsze 8 stron na konkurs, miałeś wymyślony cały 48-stronicowy album?
Paweł Kłudkiewicz: Miałem szkic. Nie pamiętam dokładnie, czy były też dialogi. One się zmieniały cały czas i przyznam szczerze, że była to upierdliwa robota, bo pierwszy raz musiałem pracować ze słowem w takiej skali. Musiałem pamiętać, by trzymać strukturę, styl, różnicować wypowiedzi każdego bohatera - a tego było masa. Ale na pewno był szkielet, plan zawierający wszystko, co ma się wydarzyć.
Tomasz Pstrągowski: Jak wyglądała rozmowa z Tomaszem Kołodziejczakiem? Twoja historia jest niezwykła. Kilka lat temu Egmont, największe rodzime wydawnictwo komiksowe, zrezygnował z wydawania polskich debiutantów. I nagle odzywa się do ciebie...
Paweł Kłudkiewicz: Nie wiem, czy zdradzę tu jakieś szczegóły, ale wydaje mi się, że nie. Tomek mówił, że rzeczy, które dostaje są po prostu nieprofesjonalne. Zasada wydawnictwa Egmont jest taka, że jest to wydawnictwo mainstreamowe, dostarczające produktów o określonych standardach, zarówno rysunkowych jak i scenariuszowych. Chyba o to chodziło. Mój tekst z początku też nie był do końca profesjonalny. Był przegęszczony, czcionka była słaba, wydaje mi się, że mało osób go w ogóle przeczytało w katalogu. Ale Tomek znalazł potencjał. Ja chciałem po prostu zrobić komiks dla kogoś, kto mógłby go przeczytać i zrozumieć, jako pierwszy komiks, który widzi w życiu.
Tomasz Pstrągowski: Była jakaś ingerencja wydawnictwa w treść?
Paweł Kłudkiewicz: Mogę powiedzieć, że zerowa. Poza oczywiście tym, że komfort pracy w takim wydawnictwie polega na tym, że mam redaktorów, którzy zwracają mi uwagę na nieścisłości i niezręczności. I oczywiście korektorów. Żadnego żartu mi nie obcięto, nigdy nie słyszałem o żadnej polityce wydawniczej, ani niczym takim. Pełna wolność.
Tomasz Pstrągowski: Powiedziałeś, że Egmont wydaje i lubi komiksy mainstreamowe. Łatwo ci przychodzi wpisanie się w nurt mainstreamowy? Wielu polskich rysowników celuje jednak w projekty o wiele bardziej autorskie.
Paweł Kłudkiewicz: A później czytam komiksy, z których nic nie rozumiem. To szlachetna postawa, ale ja nie wiem... Eisner był mainstreamowcem pełną gębą, a jak pokazał w "Umowie z Bogiem" mógł być też wybitnym artystą. Totalnym. O niezwykłej wrażliwości na szczegół, introspekcje, język, patriotyzm lokalny. To robił mainstreamowiec.
Tomasz Pstrągowski: Egmont chętnie sięga też po frankofoński komiks mainstreamowy. Czy to też są klimaty, które czujesz?
Paweł Kłudkiewicz: Tak, na maksa. Początek lat 90, albumy Orbity. Banalny przykład, komiks "Hugo". To jest świetnie napisane. O karle, który się przedwcześnie starzeje. Super zrobione, super krecha. To są pewne arystotelesowe prawidła w opowiadaniu historii, których nie można naruszać. Wpierw musi być jebut, później rozwija się akcja, aż po końcowy suspens. Do tego namawiam. Nie do stawiania wieży z kości słoniowych. Arcydzieł, które zrozumie kolega rysownika, ale nikt inny.
Tomasz Pstrągowski: Mówimy o mainstreamie, bo przyznajesz się do tego mainstreamu. Bardzo chętnie się w niego wpisujesz. Ale z drugiej strony, "Miś Misza" jest tytułem niezwykle intertekstualnym. Już na pierwszej stronie widzimy odwołanie do Asteriksa, chwilę wcześniej do Andy'ego Warhole'a. Nie boisz się, że pełen komunikat dotrze do bardzo małej liczby odbiorców?
Paweł Kłudkiewicz:Tak zostało to przemyślane, że każdy może zrozumieć ten komiks, a rzeczy, o których wspomniałeś są jakby ornamentem. Niezrozumienie ich nie uniemożliwi zrozumienia podstawowej historii, która jest po prostu o bohaterze, który ma tak przerąbane jak tylko się da, a na końcu ratuje świat.
Tomasz Pstrągowski: Zapytam o rzecz może nieco banalną, ale jeżeli mówimy o dziele tak intertektualnym, to chyba uzasadnioną. Jakie są twoje inspiracje. Jest tu przede wszystkim James Bond...
Paweł Kłudkiewicz: Tak, tak. Taka jest tajemnica. Scenariusz został napisany tak, że kupiłem po prostu kilka "bondów" i oglądałem je w kółko.
Tomasz Pstrągowski: Do tego, te stare "bondy"...
Paweł Kłudkiewicz: Tak, bardzo starałem się by widać to było w kresce. Nie do końca mi się to chyba udało, ale bardzo starałem się by dostrzec to można było w designie. Takie miałem zamierzenie. Scenariusz napisałem tak, że zrobiłem sobie czasówkę na kartce. Oglądałem "bondy" i po prostu notowałem, co kiedy powinno się wydarzyć.
A poza tym? Komedie z Sellersem, "Różowe Pantery", filmy slapstickowe, komedie Allena, zwłaszcza te pierwsze, slapstickowe, "Śpioch", wszystko...
Tomasz Pstrągowski: Z jednej strony sięgasz po popkulturę, a z drugiej do bardziej ambitnych źródeł, choćby projektów znanych architektów. Nie bałeś się tego mieszać? Że po prostu nie znajdzie się czytelnik, który wyłapie wszystko?
Paweł Kłudkiewicz: Powołam się na "Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Niby prosta, gangsterska historia, ale jak się w nią wgłębić to pełno w niej dziwnych pytań. Odbiorca może zastanawiać się na przykład, gdzie jest dusza Marcellusa Wallace'a. Poupychano tam masę szkatułeczek, które można otwierać.
Tomasz Pstrągowski: Pomimo rozrywkowego charakteru twojej historii, wykreowałeś w niej bardzo przerażający obraz przyszłości. Nazwałeś to hawanapunk...
Paweł Kłudkiewicz: Jakby ktoś miał lepszą nazwę, to zapraszam. Po prostu wymyśliłem podgatunek cyberpunku, w którym cały świat wygląda tak, jak dzisiejsza Kuba. Najlepszą metaforą tego świata jest jeżdżący po ulicach Hawany stary Chevrolet. Zniszczony, zepsuty, wielokrotnie łatany, nie mający prawa jeździć, ale jednak jeżdżący. Zmierzający ku katastrofie. Podobnie jest z tym światem. Oczywiście to pewna przesada. To ma być dobra zabawa, nie mam profetycznych ambicji. Ale chciałem podbić stawkę. Przedstawić świat w sytuacji zagrożenia i wydobyć z tego komizm.
To jakby świat trwającej apokalipsy.
Tomasz Pstrągowski: Każde science fiction rości sobie prawo do bycia jakąś przepowiednią. Myślisz, że twój komiks też jest taką przepowiednią?
Paweł Kłudkiewicz: Nie. Nie podejrzewam, by tak było. Raczej chciałem oswoić pewne sprawy. Odwołać się do aktualnych problemów. Sięgam po masę motywów, które moim zdaniem nie zostały jeszcze ruszone w science fiction i komiksie. Współczesny, islamski ekstremizm, ten po 11 września. Rzeczy związane ze zmianami klimatycznymi - na osobną dyskusję zasługuje temat, czy one są czy nie. Żyjemy w ciekawych czasach i z samych wątków terrorystyczno-ekologicznych można by stworzyć pełnoprawną historię. One się o nią proszą.
Tomasz Pstrągowski: Przy "Misiu" pojawia się numer 1. To pierwszy tom. Na ostatniej stronie okładki, znalazła się twoja anegdotyczna biografia, według której będziesz rysował Misia do 2031 roku. Masz tak dalekosiężne plany?
Paweł Kłudkiewicz:Można powiedzieć, że drugi tom się ukaże w 2031 roku (śmiech). Ale tak jak mówiłem, imponuje mi profesjonalizm, narzucenie sobie pewnego azymutu. Nie chcę się tu porównywać, ale dobrym przykładem jest Woody Allen. On robi jeden film rocznie. Pali się, nie pali, rozwodzi się, umiera, ale jeden film rocznie kręci. Bardzo chciałbym się wbić w taki kierat i robić jeden album rocznie. Nie rozdrabniać się na szorty - to też jest plaga polskiego komiksu. Robić jeden komiks rocznie i do widzenia.
Tomasz Pstrągowski: Masz wymyślony tom drugi? To będzie ta sama historia, ci sami bohaterowie?
Paweł Kłudkiewicz: Mam pewien plan, ale nic więcej. Myślę, ze bohaterowie będą inni. Zastanawiałem się nawet nad zrezygnowaniem z głównej postaci kobiecej. Wiadomo, że Bond ma wiele kobiet. Ale tu mam problem, bo wprowadziłem sympatyczny wątek romantyczny - ściągnięty zresztą z "Prawdziwego romansu". I myślę, że czytelnikom byłoby szkoda, gdybym z niego zrezygnował. Zastanawiam się jak to pogodzić z maczo wizerunkiem Misia. Chociaż w tym świecie wszystko mutuje we wszystko, więc mogę tę dziewczynę po prostu podmienić na samicę innego gatunku.
Tomasz Pstrągowski: To jest twój debiut. Gdy rozmawiamy, masz album w dłoniach, wydany przez największego polskiego wydawcę. Nie żałujesz czegoś? Nie myślisz, że mogłeś coś zrobić inaczej?
Paweł Kłudkiewicz: Nie. Co najwyżej drobnostek. Mogłem gdzieś bardziej uszczegółowić, gdzie indziej odpuścić, dobrać inne kolory. Ale to detale.
Tomasz Pstrągowski: Zgodziłbyś się ze mną, że trochę za mało ufasz rysunkom i dominuje tekst?
Paweł Kłudkiewicz: Spotkałem się z takimi głosami. Ożeniłem trochę ogień z wodą, bo te obrazki chce się po prostu obejrzeć, przelecieć, one są nawet filmowo kadrowane, ale nie można, bo trzyma cię wielka kula tekstu. Być może do głosu doszły moje niespełnione literackie ambicje. Cieszyłem się z tego, że mogłem tworzyć prywatny język dla bohaterów, inspirowałem się tu Chandlerem, w którego książkach od razu rozpoznajemy język Marlowe'a.
Tomasz Pstrągowski: Twój album kojarzy mi się z twórczością Filipa Myszkowskiego, autora "Emilii, Tanka i Profesora". Zgodziłbyś się?
Paweł Kłudkiewicz:Niestety nie znam. Ale gdybym miał się przyznać do jakichś epigońskich zapędów, to oczywiście podprogowo mam zakodowane komiksy Baranowskiego. Ich odjechany klimat, barwność. Z takich podprogowych inspiracji, zdarzyło mi się też bardzo czytelne nawiązanie do Tytusa, z którego w ogóle nie zdawałem sobie sprawy - uświadomiono mi je dopiero, gdy wyszedł album.
Tomasz Pstrągowski: Dziękuję za rozmowę.