Robert Gonera kiedyś był gwiazdą, dziś nie ma pracy
Pasmo sukcesów aktora przerwała afera, przez którą stracił coś więcej niż dobre imię w środowisku. Rozpadło się także jego drugie małżeństwo. A on sam znalazł się na bruku. Mało kto wiedział, że jest aż tak źle... Co się dzieje z Robertem Gonerą?
Ról ma mało, za to kłopotów dużo
Przełomowa rola
Zasłynął ze znakomitych ról w filmach takich jak "Gry uliczne", "Samowolka" oraz cieszącym się ogromną popularnością "Długu". Po obrazie w reżyserii Krzysztofa Krauzego okrzyknięto go nie tylko jednym z najbardziej utalentowanych, ale i najprzystojniejszych aktorów młodego pokolenia.
Chociaż za swoją kreację był nagradzany, sam nie uważał jej za nic wyjątkowego. Debiut miał już dawno za sobą, a występ w kinowym hicie był tylko kolejnym etapem w jego zawodowej drodze.
Okazało się jednak, że kryminał, który przyniósł mu popularność, stał się też przekleństwem. Niektórzy uważają, że wraz z nim zakończyła się jego filmowa kariera. Wtedy jeszcze nie było to tak oczywiste.
Dobra passa została przerwana
Gonera porzucił grę w teatrze i coraz rzadziej pojawiał się na dużym ekranie. Zamiast tego zagościł w cieszącym się do dziś niemal niesłabnącą sympatią widzów serialu "M jak miłość". Wcielił się w postać adwokata Jacka Mileckiego. Bohater spotykał się z sędziną Martą Mostowiak. Ich związek należał do jednego z bardziej lubianych wątków produkcji.
W czasie zdjęć do telenoweli występował jeszcze w kilku innych seriach. W "Glinie" udowodnił, że wciąż jest w świetnej formie, takiej jak z czasów kręcenia "Długu".
Niestety, kolejne lata nie były dla niego już tak udane. Po odejściu z "M jak miłość", wszystko zaczęło się walić.
Przestało być kolorowo
Aktor starał się ratować kolejnymi gościnnymi występami na małym ekranie. Zagrał m.in. w "Czasie honoru", "Licencji na wychowanie" oraz "Nowej". Kolejne kreacje artysty przechodziły jednak bez większego echa.
Mówiło się, że popularność i gra w telewizji przerosły go. Dziś, z perspektywy czasu, sam zainteresowany ma większy dystans do sukcesu, który wówczas osiągnął.
- Nie jestem fanem telewizji i serialu, ale wielu ludziom uratowała ona życie, dała pracę, ciężko pracowałem i tyle - wyznał w wywiadzie dla "Newsweeka".
Skandal go pogrążył?
Fatalna w skutkach okazała się dla niego rola w serialu "Determinator". Występ w produkcji wywrócił jego życie do góry nogami i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Wszystko działo się w 2007 roku. Do ośrodka psychiatrycznego aktora przywiozła policja, podobno wezwana na prośbę samego artysty. Funkcjonariuszom, którzy znaleźli go błąkającego się po lesie nieopodal miasta, przedstawił się jako doktor Piotr Skotnicki (tak nazywał się grany przez Gonerę bohater). W końcu lekarz zadecydował, iż aktor powinien zostać umieszczony w zakładzie psychiatrycznym.
- Prawda jest taka, że byłem bardzo zmęczony. Reszta to fikcja dopisana przez tych, którym z różnych powodów na tym zależało. Ja pragnąłem po prostu tylko chwili odpoczynku - tłumaczył potem w wywiadzie dla "VIVY!".
Jak było naprawdę?
Aktor zapewnia, że nie było mowy o załamaniu. Według niego, była to akcja promocyjna serialu. Wszyscy wzięli ją jednak na poważnie. Afera odbiła się negatywnie nie tylko na jego karierze, ale i na rodzinie. Dzieci nieraz słyszały, że ich tata jest wariatem.
Po skandalu Gonera nigdy się nie pozbierał. Próbował odnaleźć się jako prowadzący program "Fort Boyard", jednak produkcja nie zebrała wielu pochlebnych recenzji i zniknęła z anteny.
Okazało się, że nie ma już dla niego miejsca w show-biznesie. Szybko pojawiły się głosy, że "Dług" był jego największą kreacją i szczytem możliwości.
Szuka dla siebie nowej drogi
Z czasem praktycznie zniknął z ekranów. W kolorowej prasie pojawiały się informacje, że zrezygnował z dalszych występów. Bycie gwiazdą nie było dla niego celem samym w sobie.
- Nigdy nie miałem głodu grania. Aktorstwo zawsze traktowałem jako zawód, konkretne zadanie - zapewnił na łamach "Newsweeka".
Gonera postanowił spróbować swoich sił po drugiej stronie kamery. Jak wspomina, zdał sobie sprawę, że bardziej interesuje go tworzenie filmów niż granie w nich. Zapisał się na kursy produkcji filmowej i pisania scenariuszy. Artysta zapewnia, że obecnie jest "w momencie przejścia". Jeszcze niedawno był jednak w bardzo złej sytuacji.
Został z niczym
W jego życiu zaczęły piętrzyć się kolejne zmartwienia. Bardzo przeżył śmierć ojca, który zmagał się z rakiem. Ciosem był też rozwód z drugą żoną. Wciąż musi walczyć o możliwość widywania się z dwójką synów.
Po rozstaniu wyniósł się ze wspólnego mieszkania. Liczył, że szybko stać go będzie na nowe lokum. Czekało go jednak bolesne zderzenie z rzeczywistością.
- Byłem przekonany, że po doświadczeniach filmowych i teatralnych to kwestia czasu, kiedy zacznie dzwonić telefon, pojawią się propozycje. Myliłem się - żali się w wywiadzie dla "Newsweeka".
Na własnej skórze przekonał się, jak łatwo wszystko stracić.
Nie miał gdzie mieszkać
O tym, w jak tragicznej sytuacji się znalazł, opowiedział niedawno w programie Andrzeja Sołtysika "Bagaż osobisty". Gonera wyznał, że po rozwodzie został z niczym. Podobno otarł się o bezdomność. Nie miał za co wynająć mieszkania, więc nocował w samochodzie. W takich warunkach trudno pojawiać się na planie w najlepszej formie.
Jakby tego było mało, brakowało mu pieniędzy nawet na benzynę. Nie miał więc za co dojechać do pracy.
- Zwykle ludzie mówią w takich sytuacjach: chlał, pił, ćpał, sam sobie zgotował taki los. U mnie nic takiego nie było.
Jego czas już się skończył na dobre?
Gdy okazało się, że nie ma dla niego miejsca na ekranie, chwytał się wszystkiego. Z czego żyje?
- Do tej pory ze sprzedaży ruchomości, samochodu... W desperacji szukałem pracy fizycznej. Pan, który ze mną się spotkał, patrzył podejrzliwie: wczoraj pana widziałem w telewizji, a dzisiaj chce pan być pilarzem w lesie? - wspominał na łamach "Newsweeka".
Co jakiś czas pojawia się w drugoplanowych rolach w popularnych serialach. Jednak zdecydowanie mniej niż by chciał. Wciąż nie traci nadziei, że będzie jeszcze lepiej. Wierzy, że "to nie może być piętno na całe życie".