Rinke. Na krawędzi: sprawdził, jak naprawdę wygląda życie bezdomnych. Rooyens wyciąga do nich pomocną dłoń
Rinke Rooyens szukał wśród bezdomnych ludzkich historii. Słuchał, oferował pomoc. Udało mu się sprawić, że bohaterowie programu pokazali mu swoje życie od podszewki.
Rinke Rooyens w polskiej telewizji jest właściwie "starym wyjadaczem". Jak mało kto wie, jak przyciągnąć widzów przed ekrany. To jego firma Rochstar stoi za takimi hitami, jak "Szymon Majewski Show", "Jak oni śpiewają", "Top Model” czy w końcu "Taniec z gwiazdami". Ale przecież rozrywka to nie wszystko. Rinke Rooyens sam stanął przed kamerą, by szukać ludzkich historii tam, gdzie nie każdy odważy się wejść. Odwiedzał już zakłady karne w programie "Rinke za kratami", teraz chce pomagać bezdomnym i alkoholikom.
Doświadczony producent doskonale wie, jak "sprzedać" tak trudny temat, jakim jest bezdomność. Liczą się emocje, liczą się obrazki. Nie bez powodu w "Rinke. Na krawędzi" pokazuje to, na co na co dzień nie chcemy patrzeć. Skupiska bezdomnych pod dworcem, rozpadające się domki działkowe, "bazy" pod mostami i wiaduktami, w których trudno rozróżnić, co jest jeszcze dobytkiem, a co już stertą rupieci. Przecież wiemy, jak to wygląda, a jednak obserwując to na ekranie zdajemy sobie sprawę, jak skandaliczne są to warunki.
Fakt, wywlekając to na światło dzienne nietrudno zaszokować. Ale czy to właśnie nie na kontrowersję reagujemy najbardziej? Rooyens doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie sili się na wyszukane ujęcia i montażowe sztuczki. Niczego nie upiększa. Pokazuje wszystko w skali 1:1. Tak, jak widzi to tu i teraz. Warto jednak podkreślić, że nie szuka taniej sensacji. Szuka ludzkich historii, które doprowadziły do bezdomności.
Bohaterowie programu Rooyensa nie ukrywają, że głównym powodem ich sytuacji jest alkohol. Jeden z nich przyznał, że wraz z synem nie piją dużo, ale owszem, codziennie. Drugi, że więcej od niego piją znajomi, którymi się otacza. Niektórzy przyznają, że mają problem dopiero w momencie, gdy powie im "jeśli pijesz codziennie, to znaczy, że jesteś alkoholikiem".
Rooyens nie oferuje im pieniędzy, nie obiecuje złotych gór. W zamian proponuje pomoc w doraźnych, życiowych sprawach. Które dla bezdomnych są nieosiągalne: załatwia pobyt w ośrodku, terapię czy aranżuje spotkanie z rodziną. Stawia jednak warunek: bezdomny musi sam chcieć sobie pomóc, być zmotywowany, by zmienić swoje życie. I jak widać, znajduje ludzi, którzy są gotowi zrobić to od razu, tak jakby potrzeba im było tylko życzliwej osoby, która wyciągnie do nich rękę.
W programie nie brakuje oczywiście wzruszeń, a kilka miłych słów czy zainteresowanie sytuacją bezdomnego powodują, że po twarzach bohaterów programu lecą łzy. Rooyens pozwala im płakać, zdobywać się na szczere wyznania. I można powiedzieć, o to chodziło: telewizja lubi ckliwe historie, łzy na ekranie łatwo sprzedać. Lecz Rooyensowi trzeba oddać jedno. Nie jest oderwanym od rzeczywistości "bogatym panem z telewizji”. Nie pokazuje uczestnikom programu, że dzieli ich przepaść.
Do swoich bohaterów podchodzi z szacunkiem. Mówi, że wciąż są wartościowymi ludźmi. Nie wstydzi się wchodzić z nimi do rozpadającego się domku na działce, do starego kanału prowizorycznie zaaranżowanego na suterenę. W zamian otwierają przed nim i ekipą telewizyjną drzwi do swojego świata. Założenie programu jest takie, że Rooyens ma obiektywnie pokazać życie bezdomnych i biednych, bez uproszczeń i upokorzeń i pomóc im wyjść na prostą. Czy mu się to uda? Pokazany przez TVN pilotowy odcinek wypada obiecująco. Jednak o tym, czy doraźna pomoc okaże się skuteczna, przekonamy się w kolejnych odcinkach. Już od 2 września na antenie TTV.