"Resident Evil: Wieczny mrok" Netfliksa to mało akcji, a dużo gadania. Tylko dla zatwardziałych fanów!
Zabawnym zbiegiem okoliczności jest to, że 25. rocznica premiery pierwszej gry z popularnej serii "Resident Evil" wypada akurat po roku pandemii. Szczepionkowi denialiści odnaleźliby tutaj bowiem nie lada metaforę.
Tutejsze żywe trupy stworzył przecież niegodziwy koncern farmaceutyczny Umbrella, przeprowadzając niecne eksperymenty medyczne na żywych organizmach. Szczęśliwie nowy serial dostępny na Netfliksie aż tak daleko się nie zapuszcza, choć spisek goni tu spisek, a afera aferę. Dla graczy nie będzie to nic nowego, bo konia z rzędem, a nawet i pół królestwa, temu, kto potrafi rozplątać te wszystkie zagmatwane fabuły, jakie japońscy scenarzyści tkali przez ćwierćwiecze. Przypadkowy subskrybent może poczuć się zagubiony.
Akcja krótkiego, bo czteroodcinkowego serialu "Resident Evil: Wieczny mrok", gdzie każdy odcinek trwa zaledwie dwadzieścia parę minut, dzieje się między czwartą a piątą częścią gry. I choć scenariusz skonstruowano tak, żeby nie wymagał on od oglądających znajomości wcześniejszych wydarzeń, to jednak trudno sobie wyobrazić, aby odbiorcy zupełnie niezaznajomieni z flagowym produktem firmy Capcom w ogóle się tym tytułem zainteresowali.
Co więcej, jest on przeznaczony chyba wyłącznie dla bezkrytycznej części grona fanowskiego, która zaakceptuje charakterystyczne już dla klasycznej ery tej serii scenariuszowe mielizny. Dzieje się tu sporo, na nieszczęście dla serialu, który potyczki z zombie (dość rzadkie) przeplata z politycznym knuciem na wysokich stołkach oraz osobistymi dramatami postaci, zmuszonych wybierać najczęściej między złem małym a dużym. Niestety nie generując przy tym ani odrobiny prawdziwego napięcia.
Akcja, tak jak w klasycznej drugiej części gry, biegnie tutaj głównie dwutorowo, do tego z tymi samymi bohaterami, co wtedy: Leonem Kennedym, niegdyś gliniarzem, dzisiaj rządowym agentem, który ocalił prezydentowi córkę; i Claire Redfield, mającą za sobą niejedno starcie z trupami aktywistkę, która pracuje na rzecz dobrostanu rozdartego wojną bliskowschodniego kraju Panemstanu. Spotkali się już kiedyś przy okazji wybuchu epidemii w Racoon City, teraz znowu, choć niezależnie od siebie, tropią spisek z zombie w tle.
Resident Evil: Wieczny mrok | Oficjalny zwiastun | Netflix
Ten jest piętrowy, bo mamy i amerykańską misję stabilizacyjną w chwiejnym politycznie państwie, i atak na Biały Dom, i groźbę powrotu zarazy zmieniającej ludzi w żywe trupy. A nad wszystkim krąży widmo znacznego pogorszenia się relacji na linii Stany Zjednoczone-Chiny. Nie da się ukryć, że scenarzyści trzymają rękę na pulsie, ale wynika z tego niewiele więcej niż stara prawda: to człowiek jest najgorszym potworem.
Może nawet i takie było przesłanie gier z serii "Resident Evil", bo przecież nic nie działo się tam bez przyczyny, a przyczyną było pragnienie potęgi i czysta chciwość. O ile siedząc z padem przed telewizorem, mamy wysoką tolerancję na to, co nam się serwuje, tak jednocześnie gęsta i rozwodniona intryga "Wiecznego mroku" nuży i irytuje.
Są tutaj dobre sekwencje, jak chociażby ta na łodzi podwodnej, gdzie Leon musi stawić czoło szczurzej armii, lecz za mało jest akcji, a za dużo gadania. Format serialowy nie służy tempu i płynności narracji, wydaje się, że pierwotnie nie planowano pokazać tej historii inaczej niż w formie pełnego metrażu, ale ostatecznie zdecydowano się na poszatkowanie filmu.
No i niestety sama animacja jest nierówna nawet na długości dwóch sąsiadujących ze sobą ujęć. Niekiedy postaci wydają się być ludźmi z krwi i kości, aby kilka sekund później zastąpiły je manekiny. Trudno wysiedzieć przed telewizorem te osiemdziesiąt minut z rzędu.
"Resident Evil: Wieczny mrok" ogląda się niczym wygenerowaną komputerowo sekwencję wciśniętą między kolejnymi scenami akcji, tyle że, inaczej jak w grze, nie da się jej pominąć. Chyba że po prostu naciśniemy przycisk "wyjdź".
Miejmy nadzieję, że to jedynie potknięcie na starcie, bo marka "Resident Evil" niedawno zaliczyła na konsolach i komputerach nowe otwarcie, szykowany jest serial aktorski i filmowy reboot. Nie traćmy więc nadziei, że seria wróci do łask.