RANKING: największe telewizyjne żenady i porażki 2015 roku
None
Kto znalazł się na niechlubnym pierwszym miejscu?
Rok 2015 powoli przechodzi do historii. Nie zapomnimy o nim jednak tak szybko, choć bardzo byśmy tego nieraz chcieli. W ciągu ostatnich 12 miesięcy wydarzyło się w polskiej telewizji tak dużo żenujących rzeczy, że trudno było nam wybrać "zwycięską" dziesiątkę. Początkowo planowaliśmy zamknąć ranking na kilku pozycjach, ale nie dało się - i tak musieliśmy odrzucić wielu pretendentów do tytułu króla porażki mijającego roku.
Afera mobbingowa z molestowaniem seksualnym w tle z Kamilem Durczokiem w roli głównej, transfer Jarosława Kuźniara do "Dzień Dobry TVN", wpadki w finale "MasterChefa", które stają się tradycją, zawiła historia miłości Anny i Mariusza w "Rolnik szuka żony" i promowanie programu konkurencji, które dla Macieja Kurzajewskiego skończyło się utratą pracy - to tylko niektóre z żenujących sytuacji, które wydarzyły się w 2015 roku w polskiej telewizji.
Zobaczcie nasze zestawienie. O tym nie da się zapomnieć!
Zobacz także: Maciej Kurzajewski odniósł się do zajścia w programie "Świat się kręci"
AR
KRRiT o "Rolnik szuka żony"
Na pierwszy ogień rzucamy bijący rekordy popularności reality-show "Rolnik szuka żony". Niestety, po fali zachwytów nad produkcją TVP przyszedł czas na poważne zarzuty. Program coraz częściej wywołuje u widzów mieszane uczucia. Wpływ na to mają nie tylko podejmowane w trakcie programu przez uczestników kontrowersyjne nieraz decyzje, ale również sposób, w jaki traktowane są kobiety, które zdecydowały się wystąpić w hicie TVP1.
W związku z napływającymi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji skargami i zażaleniami oraz pismem prof. Małgorzaty Fuszary, Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania, w którym zarzuca ona produkcji, że "obrazy i treści odwołują się do uproszczonego, opartego na częściowo fałszywych sądach oglądu rzeczywistości, wzmacniają stereotypy (...) na temat społecznych i kulturowych wzorców zachowań kobiet i mężczyzn", dokonano obszernej analizy programu "Rolnik szuka żony".
Z raportu, który przeprowadziła prof. Beata Łaciak z Uniwersytetu Warszawskiego, jasno wynika, że w reality-show TVP dochodzi do uprzedmiotowienia kobiet, które traktowane są jak towar na półce, a sposób, w jaki przedstawiona jest polska wieś, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jak się okazało, to dopiero wierzchołek góry lodowej, bowiem zarzutów pod adresem produkcji było znacznie więcej (przeczytacie o nich tutaj: KRRiT o uczestnikach "Rolnik szuka żony")
.
Kara za "Rozmowy w toku"
Wszystko zaczęło się na początku 2013 roku, gdy przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, Jan Dworak, nałożył na TVN 250 tys. złotych kary za pokazane w 2012 roku odcinki "Rozmów w toku". Decyzja dotyczyła aż czterech audycji: "Po co talent, po co szkoła - ja pozować będę goła!" (emisja 30 marca), "Jak imprezuje ćpunka z gimnazjum?" (6 kwietnia), "Na randkach spotykam samych zboczeńców!" (16 maja) oraz "Popatrz na mnie! Widzisz przed sobą pustaka?" (17 lipca). W talk-show pokazano wulgarne i drastyczne treści, które były emitowane w nieodpowiedniej porze (między godz. 15.00 a 16.00) i zostały niewłaściwie oznaczone.
- KRRiT stwierdziła, że w porze chronionej wyemitowane zostały przekazy mogące mieć negatywny wpływ na prawidłowy fizyczny, psychiczny lub moralny rozwój małoletnich z uwagi na sposób prezentacji omawianych problemów, a także dobór tematyki, dotyczącej głównie sfery obyczajowej - podano w komunikacie prasowym.
TVN postanowił jednak odwołać się od tej decyzji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji do Sądu Okręgowego w Warszawie. Jak informował serwis wirtualnemedia.pl, ten pod koniec listopada br. przychylił się do stanowiska KRRiT i oddalił odwołanie stacji. Wyrok nie był prawomocny.
Przypomnijmy, że to nie pierwszy raz, gdy "Rozmowy w toku" zostały ukarane. Jakiś czas temu Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał stanowisko Sądu Okręgowego z marca 2011 roku, który oddalił wówczas odwołanie TVN od decyzji przewodniczącego KRRiT. Według Krajowej Rady w odcinku "Najlepsza na świecie jest miłość w klozecie" o "przypadkowym i szybkim seksie" został zaprezentowany "obraz współżycia seksualnego sprzeczny z moralnością i dobrem społecznym". Za złamanie przepisów na TVN została nałożona jedna z najwyższych kar dla stacji telewizyjnych w wysokości 300 tysięcy złotych. Wyrok był prawomocny.
Transfer Jarosława Kuźniara
Jarosław Kuźniar to jeden z najaktywniejszych dziennikarzy w polskich mediach społecznościowych i zarazem najbardziej krytykowany przez internautów prezenter. Jego poglądy, wypowiedzi, zachowania i opinie często wywołują burzę w sieci. Nie jest więc tajemnicą, że ma dość napięte relacje z widownią. Przypomnijmy, że swego czasu domagali się oni nawet jego zniknięcia z ekranu, organizując w sieci akcję "Zwolnij Kuźniara z pracy". Ci, którzy za nim nie przepadają, z pewnością poczuli ulgę, gdy 27 sierpnia br. dziennikarz poinformował, że rozstaje się z porannym pasmem "Wstajesz i wiesz".
- Widzowie @tvn24 bardzo Wam dziękuję za wierność, sympatię i poranne życie. Wierzę, że wspólnie zaczniemy #Nowe. (...) Rozstajemy się, ale nie żegnamy. Będę Wam i tv wierny - napisał na Twitterze (zachowano oryginalną pisownię).
Choć Kuźniar odszedł z programu, z którym związany był od 2007 roku, nie zamierzał pożegnać się z grupą TVN. Dziennikarz dołączył do grona gospodarzy "Dzień dobry TVN" i razem z Anną Kalczyńską prowadzi wybrane wydania porannego formatu. Jego miejsce we "Wstajesz i wiesz" zajął Robert Kantereit.
- Cieszę się, że Jarek zasili "Dzień Dobry TVN". Jest pełen inicjatywy wychodzącej często poza obszar dziennikarstwa newsowego. Nowe miejsce na pewno będzie dla niego wyzwaniem, ale też szansą na rozwój w nowych obszarach - mówił o transferze Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN.
To, czy dziś Kuźniar rzeczywiście sprawdza się w nowej roli, zostawiamy już waszej ocenie.
Festiwal wpadek w "MasterChefie"
To już niemal tradycja, że ostatnie odcinki "MasterChefa" obfitują w żenujące sytuacje, które irytują widzów. W 4. edycji nie było inaczej. W półfinałowym odcinku TVN po raz kolejny zaliczył wpadkę i za wcześnie ujawnił nazwiska finalistów. Przypomnijmy, jak do tego doszło.
Stacja, jak zawsze na chwilę przed ogłoszeniem wyników, pokazała reklamy. Zniecierpliwieni widzowie, którzy nie mogli doczekać się werdyktu jurorów i z nudów przeglądali stronę programu na Facebooku, musieli się zdziwić, gdy przeczytali, którzy uczestnicy przeszli do kolejnego etapu. Jak to możliwe?
Wszystko dlatego, że TVN udostępnił na fanpage'u zdjęcie Damiana Kordasa i Adama Kozaneckiego, którzy cieszą się z wygranej. Fotografię opatrzono wymownym podpisem: "Jedno jest pewne, IV polskim MasterChefem zostanie mężczyzna! Który? Tego dowiemy się za tydzień". To właśnie wtedy stało się jasne (oczywiście jedynie dla internautów, bowiem w telewizji wciąż trwała przerwa reklamowa), że z programem pożegnała się Klaudia Budny.
To wciąż nie wszystko. Tydzień później nazwisko kucharza, który wygrał telewizyjne show przedwcześnie opublikowała... Wikipedia. Informacja ta ujrzała światło dziennie już o godz. 20:30, czyli godzinę przed zakończeniem finałowego odcinka. Niestety, to nie wszystkie gafy, które wydarzyły się w ostatnim odcinku. Okazało się, że TVN nie pokazał wszystkiego, co podczas finału zarejestrowały kamery. Dopiero po emisji ostatniego odcinka wyszło na jaw, że Adam Kozanecki przygotował sześć, a nie pięć dań. Jego ostatnia potrawa, czyli czernina z galaretką z gruszek, choć dotarła na stół jurorów, nie została zaprezentowana widzom.
- Gdzie moja czarnina? No gdzie? Ale lipa. Gdzie moje 6 danie? - pisał oburzony Kozanecki na Facebooku (zachowano oryginalną pisownię).
Aż chciałoby się powiedzieć, że już nie możemy doczekać się nowej edycji "MasterChefa" i kolejnych żenujących wpadek. Trudno będzie jednak przebić to, co w tym roku zaserwował nam TVN.
Polsat zagłuszył reklamą kluczową scenę w filmie
Ci widzowie, którzy postanowili spędzić jeden z niedzielnych wieczorów z Polsatem, musieli poczuć się rozczarowani. Wszystko dlatego, że stacja zdecydowała się wyciszyć kluczową scenę emitowanego filmu "Życie Pi" i nadać w tym czasie... reklamy. Pamiętacie to?
"4 Oscary. Złoty Glob, 2 nagrody BAFTA to zaledwie część nagród, które zdobył film 'Życie Pi'" - w ten sposób Polsat reklamował produkcję, której telewizyjna premiera odbyła się w pierwszy dzień listopada. Nic dziwnego, że zachęceni takimi zapowiedziami widzowie zasiedli przed telewizorami.
Tuż po godzinie 22, gdy film zmierzał ku finałowej scenie, stacja postanowiła... wyciszyć kluczowy moment. W ten sposób, zamiast wypowiedzi głównego bohatera, wszyscy dowiedzieli się od lektora, jakie programy proponuje Polsat na najbliższe dni. Jak później tłumaczył Tomasz Matwiejczuk, rzecznik prasowy stacji, zawiniła technika i "błąd ludzki". Zaprzeczył, jakoby była to zorganizowana akcja autopromocyjna Polsatu.
Jak nie trudno się domyślić, taka sytuacja oburzyła widzów, którzy zaczęli wyrażać swój sprzeciw na Facebooku. Wśród wielu komentarzy pojawiły się propozycje, jak w takiej sytuacji powinna zachować się stacja. Pomysłem, który zebrał największą liczbę głosów, była powtórna emisja filmu. Niestety, Polsat nie ugiął się pod presją internautów.
- Na razie nie planujemy powtórnej emisji "Życia Pi". Prawa do tego filmu kupiliśmy z pewnymi obwarowaniami i nie możemy go dowolnie nadawać, kiedy chcemy - wyjaśniał Matwiejczuk.
Wpadka policjanta z alkomatem
Tematem jednego z listopadowych odcinków "Świat się kręci" było bezpieczeństwo na drodze i problem pijanych kierowców. Ekspertem, który opowiadał o zagrożeniach, jakie stwarzają nietrzeźwi kierujący, był Marek Konkolewski z Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji. Aby uzmysłowić widzom, w jaki sposób działają alkomaty, funkcjonariusz postanowił przeprowadzić takowe badanie na sobie. Niestety, wynik badania zaskoczył nie tylko wszystkich widzów, ale również samego policjanta. Okazało się bowiem, że na urządzeniu zapaliła się czerwona lampka, która miała wskazywać, że Konkolewski znajduje się pod wpływem alkoholu.
Na nic zdało się zdawkowe wytłumaczenie mężczyzny, że "na pewno jest trzeźwy, bo wcześniej sprawdzał". W internecie rozpętała się burza, a widzowie nie zostawili na policjancie suchej nitki. Z każdą kolejną godziną przybywało oskarżeń, a cała sprawa zaczęła coraz bardziej wymykać się spod kontroli. To m.in. dlatego Agata Młynarska, prowadząca "Świat się kręci", postanowiła ponownie zaprosić do programu słynnego już przedstawiciela Komendy Głównej Policji, który wyjaśnił, co tak naprawdę wydarzyło się dzień wcześniej.
- Przyznam szczerze, że zawsze marzyłem, żeby być bohaterem w sieci, więc spełniły się moje marzenia. A tak na poważnie, to jak wsiadłem po programie do radiowozu i zobaczyłem, że mam 30 nieodebranych wiadomości... Przeczytałem pierwszą: "Marek, czy ty byłeś pijany?". Nie wierzyłem w to. (...) W pewnym momencie zgłupiałem. Prawda jest taka, że ci, którzy chcieli zobaczyć, jak jest naprawdę, to myślę, że tego dokonali. Chciałbym podziękować tym, którzy pisali dobrze i hejterom, którzy byli bardzo aktywni - powiedział przed kamerami.
Funkcjonariusz ponownie zaprezentował na wizji, w jaki sposób funkcjonuje alkomat, jednak tym razem sprawdził jego działanie również na Agacie Młynarskiej. Tak jak dzień wcześniej na urządzeniu znów zapaliła się czerwona lampka, która, jak wyjaśnił policjant, oznaczała proces weryfikacji poziomu trzeźwości badanego. Po chwili, zarówno w przypadku dziennikarki jak i jej gościa, zaświeciła się zielona kontrolka. Choć sprawa została wyjaśniona, wideo z "pijanym policjantem" stało się hitem internetu.
Kurzajewski promuje na wizji program konkurencji
W jednym z wrześniowych odcinków "Świat się kręci" poruszono temat stresu w pracy. Rozmowę w studiu uzupełniono wyświetlanymi na ekranie zdjęciami, na których pokazano m.in jak Rinke Rooyens przygotowuje się do programu. Jedna z fotografii przedstawiała również przyjacielski uścisk producenta z prowadzącym odcinek, Maciejem Kurzajewskim. Po tym materiale gospodarz talk-show Jedynki powiedział:
- Nie chciałem, żeby Rinke Rooyens, producent programu "Świat się kręci" stresował się, bo on ma dzisiaj premierę swojego programu "Rinke za kratami", godzina 22.10. Państwo wiedzą, gdzie oglądać. Dziękuję.
Jak się później okazało, lokowanie programu konkurencyjnej stacji w TVP1 nie było zaplanowane i nie pojawiło się w scenariuszu odcinka.
- Twierdzenia, jakoby Rochstar w programie "Świat się kręci" promował i reklamował programy Polsatu, działał nieetycznie i na szkodę swojego partnera, jakim jest Telewizja Polska, są absolutnie bezpodstawne i nieuzasadnione. Wypowiedź prowadzącego nie była planowana w scenariuszu i była spontaniczną reakcją na zaskakujący, zabawny i merytorycznie uzasadniony fragment próby adekwatny do tematu rozmowy, którym był stres w pracy. Ani firma Rochstar, ani jakikolwiek jej przedstawiciel nie tylko nie prosił o taką wypowiedź prowadzącego, ale też nie wiedział, że padnie - zapewniła firma Rochstar w oświadczeniu wysłanym do wirtualnemedia.pl.
Głos w sprawie zajęła również Telewizja Polska.
- Promowanie programów stacji konkurencyjnych nie jest dopuszczalne na antenach Telewizji Polskiej. Nie ma i nie będzie zgody na tego typu działania - powiedziała Joanna Stempień-Rogalińska, p.o. rzeczniczka prasowa TVP.
Efekt? Kurzajewski szybko zapłacił za swoją niesubordynację. W rezultacie został zawieszony.
Lis znika z TVP
Na początku listopada br. Janusz Daszczyński, podczas konferencji prasowej podsumowującej pierwsze trzy miesiące swojej pracy na stanowisku prezesa TVP, poinformował o szeregu zmian, jakie zostaną wprowadzane w stacji w najbliższym czasie. Jedną z nich jest m.in. "odtabloidyzowanie" programów informacyjnych i zakończenie współpracy z niektórymi dziennikarzami.
Wkrótce okazało się również, że największa rewolucja czeka emitowany na antenie TVP2 program "Tomasz Lis na żywo" - produkcja zniknie z anteny. Telewizja Polska zdecydowała, że miejsce talk-show Tomasza Lisa zajmie zupełnie inny publicystyczny format - cykl debat prowadzony przez Małgorzatę Serafin. A jaki los czeka kontrowersyjną, wkrótce już byłą, gwiazdę TVP?
Ostatnio Tomasz Lis napisał na Twitterze: "Podobno na wiecu KOD walczyłem o pieniądze. Jasne. Już wkrótce będzie można mnie oglądać więcej i częściej niż w TVP".
- Nie interesują mnie złudzenia. Mam bardzo konkretne plany - dodał publicysta w rozmowie z portalem wirtualnemedia.pl. - Wszystko w swoim czasie - podsumował tajemniczo, nie zdradzając szczegółów nowego projektu.
Zawiła historia miłości Anny i Mariusza w "Rolnik szuka żony"
Miłosne zawirowania farmerki i jej wybranka z pewnością przejdą do historii programu "Rolnik szuka żony". Najpierw wybuch namiętnego uczucia, później zaręczyny na oczach milionów telewidzów, a na koniec równie spektakularne rozstanie na wizji.
Choć dziś związek tych dwoje należy już do przeszłości i zarówno Anna jak i Mariusz deklarują, że chcieliby o nim zapomnieć, oboje wciąż nie unikają rozmów i wywiadów na ten temat. Najpierw rolniczka opowiedziała "Super Expressowi" o toksycznym związku z poznanym w programie kandydatem i kulisach bolesnego rozstania. Kwestią czasu była odpowiedź zranionego uczestnika (zobacz także: Mariusz zdementował plotki)
.
Gdy już wszyscy byli pewni, że na tym zakończą się wzajemne oskarżenia i wypominanie tego, co wydarzyło się w reality-show TVP1, głos w sprawie zabrała pani Barbara, matka Mariusza. Kobieta, która początkowo stała murem za ukochaną syna, później nie szczędziła słów krytyki pod adresem niedoszłej synowej. Na tym jednak nie skończyła się "rolnicza telenowela".
Jak donosił Fakt24, Mariusz zapomniał już o uczuciu do Michalskiej i o tym, co wydarzyło się przed kamerami. Mężczyzna znów jest zakochany! Jego wybranką została... Anna - fanka programu, która pocieszała go mailowo po bolesnym rozstaniu z rolniczką. Czy tym razem jego związek okaże się trwały? Coś czujemy, że o miłosnych podbojach Anny i Mariusza jeszcze nieraz usłyszymy.
Mobbing i molestowanie w TVN
Kamil Durczok, który przez lata cieszył się ogromnym zaufaniem widzów, odszedł ze stacji TVN w atmosferze skandalu. Został oskarżony o molestowanie pracowników. Afera była na tyle poważna, że powołano komisję, która miała wyjaśnić, czy doszło do niewłaściwych zachowań.
10 marca komisja zakończyła prace w sprawie molestowania i mobbingu w stacji. Wydano oświadczenie, z którego jasno wynikało, że trzy osoby "zostały narażone na niepożądane działania". Popularny dziennikarz nie tylko został odsunięty od "Faktów", ale zupełnie wydalony z TVN-u.
- Kamil Durczok definitywnie nie wróci do TVN. Stacja nie podejmie z nim żadnej współpracy - powiedziała w rozmowie z serwisem wirtualnemedia.pl rzecznik prasowa Grupy TVN, Emilia Ordon.
Skandal został ujawniony na łamach tygodnika "Wprost". Durczok zdecydował się pozwać wydawcę magazynu, by bronić swojego dobrego imienia. Natomiast sprawą molestowania zajęła się z urzędu warszawska prokuratura.
Zgadzacie się z naszym wyborem? A może zażenowało was coś innego?
Zobacz także: Uśmiechnięty Kamil Durczok w sądzie
AR