Putin miał być Piotrem Wielkim, został memem. Kremlowska propaganda po roku nudzi już nawet Rosjan
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Sołowiow namawia w telewizji do oddania życia za Rosję, dzieci w szkołach robią świece dla "naszych chłopców w okopach", a Wołgograd (na razie na jeden dzień) przemianowano znów na Stalingrad. - Państwo rozdaje zapomogę "grobowe plus" dla rodzin zabitych żołnierzy, ale już nawet to przestaje działać - mówi WP dr Wojciech Siegień, ekspert ds. Rosji z Uniwersytetu w Białymstoku.
Sebastian Łupak: Wojna miała trwać tydzień, trwa rok. Czy Rosjanie powoli otwierają oczy, czy wciąż ślepo wierzą putinowskiej propagandzie?
Dr Wojciech Siegień: Dotąd mówiło się w Rosji, że telewizor wygrywa z lodówką. Czyli w lodówce mogły być pustki, było biednie, ale telewizja wmawiała Rosjanom, że żyją w zamożnym, wspaniałym kraju i mają armię równą amerykańskiej.
Ale teraz pojawił się nowy, kłopotliwy czynnik: 200 tysięcy trupów.
Rosjan zabitych dotąd w czasie agresji na Ukrainę.
Tak. Ponad połowa Rosjan albo ma w swojej rodzinie, albo zna kogoś, kto został na tej wojnie zabity, ranny, czy właśnie powołany do wojska. To się powoli sączy do ludzi.
Czyli cmentarz wygrał z telewizorem?
Może jeszcze nie wygrał, ale powoli życie dogania propagandę. Pewnych rzeczy nie da się ukryć, nie można im dłużej zaprzeczać. Propaganda musi się więc choć trochę urealniać.
Trzeba wymyślić nową narrację?
Naturalnie. Ta wojna zaczęła się rok temu od wyśmiewania Ukraińców, że co oni mają za armię, to jest żart, nie armia! My to mamy armię – drugą co do potęgi na świecie. Zdobędziemy Kijów w dwa-trzy dni. Mamy nowoczesny sprzęt, najnowszą technikę wojskową, nieograniczone zasoby.
Pamięta pan jeszcze hasło: "możem pawtarit"?
Możemy powtórzyć?
Tak – jesteśmy tak silni, że jakby co, to powtórzymy marsz na Berlin i pokonamy ten zepsuty, upadły, słaby, gejowski Zachód. Wszystko jest możliwe, bo jesteśmy wielcy.
A tymczasem minął rok, a nie możemy zdobyć Bachmutu…
Putin przedstawiał się na początku jako nowe wcielenie Piotra Wielkiego. Obiecywał scalenie ruskich ziem: Rosji, Białorusi i Ukrainy. Z Białorusią mu się udaje. Z Ukrainą, jak widać, nie.
Jest więc nowa narracja: to Ukraina i NATO rozpętały tę wojnę. To już nawet nie jest "specoperacja", tylko wielka wojna ojczyźniana, ludowa, narodnaja, bo Zachód zagraża naszym unikalnym ruskim wartościom, naszej świętej wierze i naszemu sposobowi życia. Brońmy więc ojczyzny, bo za chwilę naszej wyjątkowej cywilizacji rosyjskiej nie będzie.
I dlatego główny propagandysta Rosji Władimir Sołowiow wychodzi do studia Rossija 1 i mówi: "wydaje mi się, że życie ludzkie jest nieco przeceniane".
Co ma na myśli?
Młody Rosjanin powinien spłacić dług, jaki ma wobec Matki Rosji i oddać za nią życie. Putin mówi to samo. Przekonywał podstawione mu, staranie dobrane matki i żony żołnierzy, że oni "i tak pewnie zapiliby się na śmierć, a tak zginęli za Rossiję". Trzeba przygotować Rosjan na śmierć. Stąd powrót w propagandzie do czasów II wojny światowej.
Czyli?
Znów idą na nas z Zachodu faszyści, więc musimy się bronić. Nie możemy się cofnąć, bo za naszymi plecami już tylko Moskwa.
Wołgograd, w 80 rocznicę słynnej bitwy, został znów (jak co roku) przemianowany, na jeden dzień, na Stalingrad. Pojawiły się nawet odpowiednie drogowskazy. Był pomysł, żeby zrobić to na stałe, ale upadł.
Naród tę wojnę obronną kupuje?
Militaryzacja społeczeństwa trwa od lat i przynosi efekty. To przebieranie dzieci w mundury, apele szkolne, wspominanie, jak dziadek pokonał Hitlera. Filmy, piosenki, lektury, konkursy wiedzy o armii. Ostatnio rozpisano przetarg na ogromną sumę na dostarczenie do szkół atrap granatów i broni maszynowej, na których dzieci będą ćwiczyć przysposobienie obronne. Tak się stopniowo mobilizuje naród do wojny.
Francuski "Le Monde" podał, że sklepy francuskiej sieci Auchan w Rosji współorganizują punkty zbiórek towarów wysyłanych na front. Rosjanie przynoszą tam ubrania, konserwy, gaz w butlach, narzędzia. Miejsca zbiórek darów są organizowane naprzeciwko linii kas.
Tego typu akcji jest dużo więcej. Kobiety z Syberii przędą skarpety dla żołnierzy z psiej sierści. Emerytki szyją majtki do chłodnych okopów. Albo w garażu mechanicy przekładają silnik z zaporożca do pospawanego z rur samochodu typu buggy i wysyłają go na front. Pod ukraińskie drony.
Sprytnie włącza się do tego dzieci.
W jaki sposób?
Uczniowie w całej Rosji robią świece dla żołnierzy. Bierze się puszkę po konserwie, zalewa parafiną z cerkiewnych świec, wstawia knot i wysyła na front. To bardzo popularna akcja. Taka świeczka ma dać ciepło naszym chłopcom.
Dzieci szyją też w szkołach siatki maskujące. Wszystkie ręce na pokład – nawet te małe. To jest odwołanie się do sowieckiego schematu obrony przed nazistami.
Czy transakcje wiązane wciąż działają? To znaczy tata idzie na front, ale córka dostaje za to smartfona, a żona może nawet auto łada?
To rozdawnictwo się trochę zdewaluowało. Po pierwsze nie ma za bardzo czego rozdawać. Ostatnio widziałem film, na którym matce zabitego żołnierza pochodzącego z Tuwy wręczono w ramach rekompensaty… reklamówkę pełną pierogów pielmieni z nadzieniem z jelenia. Dają, co mogą, a mieszkań i telefonów nie mają.
Kolejny przykład: matki i żony żołnierzy zabitych w czasie wojny dostały w ramach rekompensaty futra. Tylko że te futra zostały im zabrane zaraz po sfilmowaniu całej "spontanicznej" akcji.
Dochodzi też do kłótni. Była sytuacja, że po zabitym na wojnie młodym mężczyźnie pieniądze z zasiłku trafiły do jego matki. Natomiast jego narzeczona i matka jego dziecka, która nie zdążyła wziąć z nim ślubu przed jego wyjazdem na front, poszła do sądu, bo niedoszła teściowa nie chciała podzielić się z nią tymi pieniędzmi. Młoda matka zażądała testów DNA, żeby potwierdzić ojcostwo.
Czyli jest po co jechać na wojnę?
No cóż, pewna rodzina chwaliła się w telewizji, że za zasiłek po śmierci syna kupili nowe auto marki łada granta, białe, bo o takim zawsze marzył syn. W pierwszą podróż udali się na cmentarz. Ot, taka prowojenna propaganda na kanale Rossija 1. Niektórzy dostają odszkodowanie i zasiłek, który w sumie może dać nawet 12 mln rubli, czyli ponad 700 tysięcy zł. Dla Rosjan astronomiczna suma.
Wszystko zależy od tego, od kiedy i w jakim trybie jesteś na wojnie: czy zgłosiłeś się na ochotnika, czy z powszechnej mobilizacji, czy jesteś zaginiony czy nie, czy znaleźli twoje ciało czy nie, czy jesteś w kompanii prywatnej czy w normalnym wojsku. To jest kilka różnych kategorii, różne sytuacje prawne.
Putin kłamie, a Sołowiow traci
Jak w tym wszystkim odnajduje się Putin? Z jego manią wielkości to chyba jest szczęśliwy, że cały świat o nim od roku mówi i się go boi?
Putin od dawna nie powiedział niczego nowego, przełomowego czy wartego komentarza.
Dam przykład: z okazji rozpoczęcia roku szkolnego 1 września Putin powiedział uczniom w szkole w Kaliningradzie, że w życiu poza "gumową pupą" liczy się też talent. Ta "gumowa pupa" stała się ostatnio najsłynniejszym cytatem z niego. Jego słowa nieco się zdewaluowały, choć na rosyjskie masy wciąż działają. Miał być nowym Piotrem Wielkim czy Leninem, a dziś musi chronić spójność ziem rosyjskich przed rozpadem.
A jak oceniać przemówienie Putina do obu izb parlamentu rosyjskiego z 21 lutego? Putin powiedział, że to "Zachód zaczął tę wojnę, a Rosja tylko używa siły, by ją zakończyć". Dostał za to owację na stojąco…
Powtarzał stare banały. To był taki kapiszon. Nudne, nieciekawe przemówienie – niektórzy słuchacze ziewali. Któryś komentator porównał go do nudnego dozorcy budynku. W orędziu o stanie największego państwa świata Putin zapowiada, że będzie gazyfikował szkoły, przedszkola i przychodnie; rozwijał sieć dróg i kolei; prowadził remonty w gospodarce komunalnej. To są zadania prezydenta? Po raz kolejny mami Rosjan mirażem "planu Putina", który wciąż się oddala, bo wciąż nie został osiągnięty. Tym razem już naprawdę będzie gazyfikacja i drogi – zapewnia Putin po raz kolejny.
Poza tym, co za obłuda: każe słuchaczom wstać i uczcić minutą poległych rosyjskich żołnierzy i cywilów, a w tym samym czasie rosyjskie rakiety zabijają mieszkańców Chersonia.
Dzień później na Łużnikach znów odbył się wielki patriotyczny koncert. Putin chwalił bohaterów, odwoływał się do modlitwy "Ojcze nasz…"
Kolejny zorganizowany odgórnie masowy spęd – setki autobusów przywożących ludzi na obowiązkową manifestację. Co ciekawe, niezależni blogerzy, którzy stali pod stadionem, pokazywali ludzi wychodzących stamtąd, jak tylko na stadionie skończył się catering: herbata, darmowa kasza, groch. Pytani, dlaczego już wychodzą, tłumaczyli, że zmarzli. To nasi chłopcy leżą w zimnych okopach w Donbasie, a wy, patrioci, zwijacie flagi, jak tylko zrobi wam się zimno w nogi?
Czyli propaganda rosyjska ma spory kłopot?
Władimir Sołowiow dwoi się i troi. Rano pojawia się na Telegramie, potem jest w telewizji, idzie do radia, znów do telewizji i znów jest na swoim kanale. To są oszałamiające godziny nadawania – bywa, że po kilkanaście godzin dziennie.
Skąd taka nadaktywność?
On się połapał, że spadają mu zasięgi. Próbuje nadrabiać straty.
Straty?
Dane oglądalności telewizyjnej z końca 2022 roku, według wiarygodnego badania MediaScope, pokazują znaczący spadek popularności programów informacyjnych i publicystycznych. To nie jest kosmetyczny spadek, ale sejsmiczne tąpnięcie.
Jak duże?
Flagowe programy propagandowe, jak "Wieczór z Władimirem Sołowiowem", "60 minut" Olgi Skabiejewej, przegląd tygodnia Dmitrija Kisielowa czy "Wrjemia pakażet" Artioma Szejnina straciły po roku około 25 procent udziałów w rynku. One nie są już nawet w pierwszej dziesiątce najchętniej oglądanych programów - to są spadki do drugiej, trzeciej, szóstej dziesiątki.
To co oglądają Rosjanie?
Rosja przesiadła się do aplikacji telefonicznej Telegram oraz do YouTube’a, które wciąż w Rosji działają. Aplikacja Telegram ma większy zasięg i więcej użytkowników niż kanał Rassija 1. Przebiła kremlowską telewizję!
A na Telegramie jest prawda o tej wojnie?
Niekoniecznie. Na Telegramie jest wielogłos. Władza ma własne projekty Telegramowe. Są też kanały związanych z Kremlem tzw. "wojen-korów" czyli korespondentów wojennych. Są to często skrajni, radykalni i otwarcie faszyzujący rosyjscy nacjonaliści, nazywani ostatnio turbopatriotami. Ci uważają, że trzeba Ukrainę bombardować więcej i mocniej, walić po ukraińskich dzielnicach mieszkalnych i infrastrukturze, a dzieci topić w rzekach.
Jest to więc ogromny segment, za pomocą którego Kreml też dociera do Rosjan, chociaż zdarza się, że co bardziej skrajni atakują nawet sam Kreml, niejako zachodząc go z prawej, radykalnej flanki.
Ale są tam także kanały mówiące prawdę o wojnie: czysta informacja i w miarę nieskrępowana publicystyka.
Kreml tego nie kontroluje?
Najłatwiej zamykać. Dlatego wiele osób już siedzi w więzieniach za wpisy na Telegramie.
Poza tym Kreml próbował kiedyś zablokować tę aplikację, ale zrobili to dosyć nieumiejętnie - przy okazji zablokowali swoje kanały. Dlatego jest teraz nowa propozycja, żeby te "wrogie" kanały na Telegramie oznaczać tak, aby odbiorca rosyjski od razu wiedział, że jest to "ukraińska, amerykańska czy żydowska manipulacja".
Rosjanie rozwijają w zamian coś, co nazywają RuTube, czyli ruską wersję YouTube’a. Ale to dosyć topornie działa. Poza tym, kto ma VPN, korzysta z zablokowanego w Rosji Facebooka czy Instagrama.
Czy niezależne programy na YouTube mają duże zasięgi?
Jest taki wideobloger, prawnik, który bronił niegdyś zespołu Pussy Riot – Mark Fejgin. Mieszka poza Rosją, skąd prowadzi swój kanał na YouTube. Zaprasza np. byłego doradcę z biura prezydenta Zełenskiego - Aleksieja Arestowicza. Nadaje kilka razy w tygodniu po 40 minut. Ogląda to 1,5 mln do 2 mln ludzi.
Byłe radio Echo Moskwy działa na YouTube, teraz jako marka "Żywoj Gwoźdź" ("żywy gwóźdź"). Swój kanał na YouTube ma też były dziennikarz Echa Moskwy - Majkl Naki. Zaprasza najważniejszych komentatorów i też ma spore zasięgi, po 500-700 tysięcy widzów.
To pokazuje, że jest jakaś alternatywa dla telewizji propagandowej i jakaś sfera wolności wciąż istnieje.
Ale to chyba nie znaczy, że cała Rosja słucha nagle opozycyjnego przekazu i nikt nie szanuje już Putina?
Oczywiście, że nie. Nowe media, gdzie poszukuje się zobiektywizowanej informacji, to domena ludzi młodszych oraz liberalnej miejskiej klasy średniej. Natomiast w zubożałej, peryferyjnej Rosji telewizja to wciąż główne źródło wiedzy o świecie. Tam wciąć dominuje wszechmocny Putin, cudotwórca, który podniósł Rosję z kolan, a który teraz rzuca wyzwanie całemu światu, czyhającemu na rosyjskie bogactwa i rosyjski uduchowiony styl życia.
To wróćmy do tych głównych kanałów TV. Czy po roku opowiadania, że wojnę wywołali ukrofaszyści, NATO i gejowska Europa, te wątki się nie wyczerpały?
Ostatnio zauważyłem coraz większą absurdyzację przekazu. Po prostu absurd goni absurd.
Na przykład?
Są propozycje szybkich rozwiązań konfliktu w Ukrainie. Wychodzi Piotr Tołstoj, były wicemarszałek Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, i proponuje, żeby rozrzucić w kosmosie dwa kilogramy 20-centymetrowych gwoździ, które zniszczą cały zachodni system satelitarny.
Albo deputowany do Dumy Anatoly Wasserman, który twierdzi, że pod parkiem narodowym Yellowstone w USA jest uśpiony superwulkan, który należy zbombardować rosyjską bronią jądrową. Doprowadzi to do erupcji i zalania całych Stanów Zjednoczonych lawą. Waszyngton padnie – wojna wygrana.
Nie wiem, jak to skomentować, tak to jest głupie. O czym jeszcze mówią w rosyjskiej telewizji?
Pamięta pan Kaszpirowskego?
Rosjanin Anatolij Kaszpirowski pod koniec lat 80. występował w TVP hipnotyzując całą Polskę. Ludzie wierzyli, że jego wzrok leczy choroby. On odliczał, adin-dwa-tri, a ludzie wpatrywali się w ekran.
To jest kierunek, w jakim idzie rosyjska telewizja. Poza absurdalną publicystyką postawiła na wróżki, jasnowidzów, magię, wróżenie z kart i numerologię. To są programy bijące tam rekordy oglądalności, np. "Bitwa jasnowidzów". One dostają najlepszy czas antenowy. Popularny gospodarz znanego talk show Małachow zaprasza afgańskiego numerologa, który tłumaczy jak magiczną liczbą jest czwórka, bo 2 x 2 to cztery i 2 + 2 też cztery. Czyli 24 lutego to świetny, bo magiczny dzień na atak na Ukrainę.
Kolejny absurd: propozycja wymazania polskiej aktorki Barbary Brylskiej z rosyjskiego filmu "Ironia losu".
To bardzo popularny w ZSRR film z 1975 roku. Brylska zagrała w nim główną rolę. Czym teraz podpadła?
Brylska rzekomo skrytykowała w jakiejś wypowiedzi rządzących Rosją "komunistów". W odpowiedzi deputowana do Dumy Olga Zdanko zaproponowała usunięcie jej z filmu i zastąpienie jej rosyjską aktorką Walentyną Tałaziną za pomocą nowych technologii. To jakby z "Samych swoich" wyciąć Kargula i Pawlaka. I to jest poziom dyskusji w głównych mediach rosyjskich – oni się tym całkiem na serio zajmują.
Nasi synowie nie są dezerterami
Wróćmy do brutalnej rzeczywistości. Czy działa ruch rosyjskich matek, których synowie są na froncie? Czy publikują one na Telegramie swoje protesty?
Rzeczywiście są protesty i są z nich nagrania w Telegramie. Ale te matki nie mówią o swoich synach, że oni nie powinni byli jechać na front. Nie! One mówią: "nikt nie odmawia przecież walki, nasi synowie nie są dezerterami. Tylko dajcie im warunki do tej walki, zapewnijcie broń, dajcie im odpocząć, wyślijcie na przepustkę".
Czyli nikt nie protestuje przeciwko bombardowaniu ukraińskich szkół, szpitali, osiedli mieszkalnych?
Nie ma o tym mowy. Raczej mówi się: nasi mężowie i synowie spłacają dług wobec ojczyzny i spełniają swój moralny i obywatelski obowiązek.
Natomiast w oficjalnej propagandzie specjaliści pytają, dlaczego w Kijowie wciąż stoją mosty? Padają wezwania: uderzamy za słabo! Terroryzm wobec cywilów stał się jedną ze strategii armii rosyjskiej. Nie ma słów, których nie wypada powiedzieć. Można usłyszeć np., że "należy wymazać Ukraińców z powierzchni ziemi".
Czy możemy wszystko wytłumaczyć tym, że Rosjanie mają mózgi wyprane przez propagandę?
Moim zdaniem nie. Myślę, że pierwszym motywem zgłoszenia się do armii na ochotnika jest cwaniactwo. Taki spryciarz myśli, że pojedzie na front, zarobi łatwe pieniądze, coś ukradnie, spłaci kredyty i zmieni sposób życia na ciekawszy. Zawsze można w końcu splądrować ukraińskie domy. Mowa o ludziach, którzy świadomie zgłaszali się do armii podpisując kontrakt.
A co z żołnierzami mobilizowanymi od jesieni?
Sytuacja jak z czarnej komedii, bo często na ich wyjazd naciskają np. ich młode żony. Po śmierci żołnierza takie rodziny dostają bowiem tzw. grobowyje, czyli tłumacząc na nasze, takie "trumienne plus". Rosjanie wyjeżdżają więc na front świadomie, pod naciskiem rodziny i z chęci zysku. A wielkościowa propaganda po prostu ułatwiała im podjęcie tej decyzji, bo opowiada, że ryzyko jest małe, a rosyjska armia zajmuje się głównie dostarczaniem żywności wdzięcznym mieszkańcom Donbasu. Dopiero na miejscu pojawia się brutalna rzeczywistość.
Myślę, że już niedługo kolejna fala zmobilizowanych trafi na front. Nikt już nie będzie ich pytał o zdanie. Tym razem nie będą mieli wyboru, czy odebrać kartę z powołaniem czy nie.