"Przyjaciółki": Afera z Joanną L. odbiła się na oglądalności serialu?

Przypomnijmy, że na początku września Joanna L. została zatrzymana za spowodowanie wypadku pod wpływem alkoholu.

Do zdarzenia doszło na warszawskim Mokotowie. Artystka wjechała swoim autem w tył drugiego, spychając go na kolejny samochód. Na miejscu stłuczki szybko pojawiła się policja.

Okazało się, że L. miała 1,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.

Gdy te informacje dotarły do mediów, rozpętała się prawdziwa burza. Wiele osób przewidywało, że afera zniszczy karierę L. i że w show-biznesie nie będzie już dla niej miejsca.

Wszyscy ci, którzy postawili na niej kreskę, zrobili to pochopnie. Okazuje się bowiem, że słupki oglądalności serialu z udziałem aktorki zamiast spadać, rosną!

Z danych Nielsen Audience Measurement przygotowanych dla Wirtualnemedia.pl wynika, że trzy pierwsze odcinki 4. sezonu "Przyjaciółek" ogląda średnio 2,06 mln widzów.

Jest to wynik lepszy o blisko 600 tys. od tego, jaki odnotowała produkcja podczas emisji poprzedniej serii.

Najwięcej osób zasiadło przed telewizorami 25 września, by obejrzeć 3. epizod przygód czterech bohaterek.

Z każdym tygodniem popularność serialu rośnie. Co ciekawe, Polsat w czasie emisji "Przyjaciółek" zajmuje 2. miejsce w rynku telewizyjnym.

Jak możemy dowiedzieć się z Wirtualnychmediów, pozycja lidera należy do TVP1, nadającej w tym czasie "Ojca Mateusza" oraz "Sprawę dla reportera".

W zestawieniu, tuż za Polsatem, uplasował się za to TVN, którego programy "Ugotowani" i "Kuchenne rewolucje" minimalnie przegrywają rywalizację o widza.

Mówi się, że to skandal z udziałem Joanny L. wpłynął na wzrost statystyk "Przyjaciółek". I coś w tym musi być...

Widzowie są najwyraźniej spragnieni wiadomości na temat losów aktorki, która po spowodowaniu wypadku pod wpływem alkoholu praktycznie zniknęła z życia publicznego.

Ciekawe tylko, jak długo ta dobra passa serialu jeszcze potrwa? W końcu niedawno sprawę gwiazdy przyćmiła afera związana z jej kolegą po fachu i też znanym artystą - Markiem B. To jednak zupełnie inna historia...