Poparcie dla Putina rośnie. Aż 82 proc. Rosjan aprobuje jego działania. Ale na Kremlu widać rozłam
Badania niezależnego Centrum Lewady pokazują, że Rosjanie dalej tkwią przy Putinie. Jego działania aprobuje aż 82 procent Rosjan. - Propaganda mówi im, że porażek nie ma, a zdobycie Bachmutu jest jak kapitulacja Berlina - mówi dr Wojciech Siegień z Uniwersytetu w Białymstoku, współautor podcastu "Na granicy".
Sebastian Łupak: Z nowych badań niezależnego Centrum Lewady wynika, że 82 procent Rosjan akceptuje działania Putina w Ukrainie, a 61 procent uważa, że specoperacja przebiega dla ich kraju "bardzo pomyślnie" albo "raczej pomyślnie". Czy oni nie wiedzą, co się dzieje?
Dr Wojciech Siegień: A co się dzieje?
Wojna trwa od 481 dni, mogło na niej zginąć 80 tysięcy Rosjan. Ostatnio trwały walki na terenie obwodu biełgorodzkiego, czyli już na terenie Rosji...
Akurat o tym Rosjanie ze swojej telewizji nie muszą się dowiedzieć. Nie każdy śledzi kanały na Telegramie związane z Nawalnym bądź tzw. Z-Kanały skrajnie prawicowych korespondentów wojennych. To nie jest tak, że cała Rosja wie, co się dzieje w Biełgorodzie. Wszystkie informacje z regionów muszą być przefiltrowane przez centralę w Moskwie. A jaki obraz idzie z centrali? Putina rozpartego w fotelu, który mówi, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Ale nie idzie. Wojna miała trwać 10 dni, a trwa 481, front się załamuje, giną niewinni cywile...
Jak mówią Rosjanie: wsio po planu, no plan mieniajetsa po chodu. Czyli: wszystko idzie zgodnie z planem, tylko plan się po drodze zmienia. Porażek nie ma. Niedawno propaganda głośno odtrąbiła w mediach zdobycie Bachmutu. Czyli mamy wielkie zwycięstwo na miarę zdobycia Berlina! Wszystko się udało. Musimy wziąć pod uwagę, że Rosjanie naprawdę żyją w innym świecie niż my. W świecie agresywnej propagandy, bez wolnych mediów.
I dlatego 61 procent uważa, że specoperacja przebiega pomyślnie?
Statystycznie to może być ten słynny "umiarkowany środek", czyli ludzie, którzy po prostu chcą mieć święty spokój i żeby polityka się nimi nie zajmowała. Mogą też mieć ogromne obawy, żeby powiedzieć w czasie takich badań prawdę. Po prostu boją się kłopotów.
Poza tym w sytuacji wzrostu zagrożenia i strachu, bezradni ludzie szukają jakiegoś oparcia. Jeśli nie może dać im go armia, której pozytywny wizerunek okazał się kłamstwem, ani też słabiutkie władze lokalne, to zostaje im ostatnia instancja, czyli wódz: Putin. Tylko do niego możesz się odwołać. To nie jest poparcie euforyczne, jak po zdobyciu Krymu w 2014 roku. To raczej poparcie pod hasłem: jak trwoga, to do Boga. A bogiem jest tu Putin.
Czyli nie ma dla Rosji nadziei?
To nie do końca tak. Rosyjski politolog Ilja Graszczenkow twierdzi, że opinia publiczna w Rosji powoli dzieli się na partię wojny i partię pokoju.
Jest coś takiego jak "partia pokoju"?
Oczywiście nie ma żadnej oficjalnej partii, która byłaby za pokojem. Ale, jak mówi Graszczenkow, jest coraz więcej Rosjan, którzy chcą "zamrożenia konfliktu". Coraz więcej Rosjan mówi, że można by ewentualnie porozmawiać o pokoju. Nie chodzi o poddanie się. Chodzi raczej o rozmowę z Ukrainą z pozycji siły. Ale jednak sugerują, żeby usiąść do stołu rokowań.
Oczywiście nie można w Rosji protestować przeciwko specoperacji, bo za to pójdziesz do więzienia. Ale możesz w miarę bezpiecznie powiedzieć, że jesteś za "zamrożeniem konfliktu" bez krytykowania armii czy FSB.
Czyli z jednej strony mamy partię wojny, która mówi, że trzeba silniej uderzać w Ukrainę, przerwać kolejną tamę, żeby zalać Kijów i sięgnąć po broń nuklearną. A z drugiej jest ta "partia pokoju".
Skąd się ona wzięła?
To nie są ludzie, którzy potępiają wojnę jako taką. Nie potępiają przemocy, nie potępiają zabijania. Raczej wynika to z ich własnego strachu i poczucia zagrożenia. Widzą, że drony latały nad Kremlem, widzą, że ktoś z ich bliskich zginął, że NATO dozbraja Ukrainę, a do tego sytuacja ekonomiczna nie jest różowa. Pojawiają się więc wątpliwości.
Jak duża miałaby być ta "partia pokoju"?
Na razie nie ma twardych i upublicznionych danych pozwalających oszacować jej wielkość.
To skąd wiemy o jej istnieniu?
To z jednej strony kwestia tzw. socjologii kuchennej, czyli tego, co Rosjanie mówią prywatnie, w domach, w kuchni. A z drugiej - zamkniętych, tajnych badań takich prorządowych ośrodków jak FOM. Graszczenkow podkreśla, że zwolennicy pokoju są wśród tzw. zwykłych ludzi, ale też kremlowskich elit.
Zwolennicy pokoju na Kremlu?!
Niedawno czołowa propagandystka Margarita Simonian na żywo, w programie Sołowiowa, roztaczała wizję zamrożenia konfliktu i przeprowadzenia powtórnego fikcyjnego referendum na terenach podbitych przez Rosję. Stwierdziła, że Putinowi nie potrzeba tych regionów Ukrainy, na których ludzie nie chcą być z Kremlem. Pytała: "Czy potrzebujemy terytoriów, które nie chcą z nami żyć? Nie jestem tego taka pewna. I jakoś wydaje mi się, że prezydent też ich nie potrzebuje". Po tej wypowiedzi członkowie partii wojny zlinczowali ją medialnie, zarzucając zdradę.
Tak więc wraz ze wzrostem poczucia zagrożenia, w związku np. z dronami latającymi nad moskiewskimi blokami, rzeczywistość zaczyna atakować świadomość Rosjan. Mechanizm wzrostu podparcia dla partii pokoju jest więc racjonalny. Kreml ma te dane i - jak twierdzi Graszczenkow - zastanawia się, co z nimi zrobić. Musi ustawić odpowiednio politykę informacyjną i propagandę.
rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Dr Wojciech Siegień, specjalista ds. Rosji, Ukrainy i Białorusi z Uniwersytetu w Białymstoku oraz Paulina Siegień, dziennikarka m.in. "Newsweeka" i "Krytyki Politycznej", prowadzą podcast o Europie Wschodniej zatytułowany "Na granicy. Podcast o wschodnich sprawach". Można go posłuchać TUTAJ.