"Podróż za jeden uśmiech": Henryk Gołębiewski: "Byle co mnie nie podłamie"
Henryk Gołębiewski był jednym z najbardziej znanych polskich aktorów dziecięcych lat 70. W pamięci widzów zapadł szczególnie z ról Maniusia w "Wakacjach z duchami" czy Poldka w "Podróży za jeden uśmiech". Po serii sukcesów aktor zniknął na dwie dekady z ekranów. Powrócił dopiero pod koniec lat 90. Dopiero jako „Edi” znów zachwycił odbiorców. Dziś cieszy się ze swoich sukcesów, ale nie lubi się nimi chwalić. Dystansu nauczyły go z pewnością liczne ciosy od losu. Aktor zmagał się nie tylko z utratą pracy czy problemami zdrowotnymi, ale musiał przede wszystkim pogodzić się z utratą wielu bliskich.
Aktor opowiada o życiowych zakrętach
Szybko stał się gwiazdą
Jego kariera zaczęła się dość wcześnie, bo w pierwszym filmie zagrał mając 13 lat. Rozwinęła się w błyskawicznym tempie. Niemal w mgnieniu oka stał się dziecięcą gwiazdą, dzięki pracy na planie takich produkcji, jak "Podróż za jeden uśmiech", "Wakacje z duchami" czy "Stawiam na Tolka Banana".
- W szkole było fajnie, bo mogłem urywać się z lekcji na zdjęcia i nikt nie miał do mnie pretensji. A jeszcze nauczyciele w podstawówce nr 69 się trochę mną chwalili. Kumple z podwórka traktowali to bardzo normalnie: Heńka nie ma, bo gra. Potem chodzili, oglądali te filmy i mówili: "W dechę wypadłeś". Nikomu nie przyszło do głowy nękać mnie za to, że robię coś innego niż oni - powiedział w "Vivie".
Nieoczekiwanie zniknął z ekranów
Przewrotny los sprawił jednak, że na dwie dekady zniknął z ekranów. Propozycje przestały napływać po filmie "Nie zaznasz spokoju" Mieczysława Waśkowskiego. Ten fakt zmotywował aktora by szukać zupełnie innej pracy.
- Powiedziałem w wywiadzie, że nie mam pracy na razie, ale sobie znajdę. I ten dziennikarz to napisał. Zaczęły do niego przychodzić e-maile: "Heniek, rzuć tę Polskę w cholerę, w Niemczech masz robotę, w Stanach, w Australii". "Heniek, a czy cztery tysiące miesięcznie ci wystarczy? Ja ci tyle dam". Odpowiedziałem, że jestem Polakiem i chcę zostać w Polsce, że mam dwie ręce i zapracuję na siebie. Jestem charakterniak ze Starego Mokotowa. Byle co mnie nie podłamie – zapewnia dzisiaj.
Jak się okazuje, ma w ręku drugi, nietypowy jak na artystę fach. W jednym ani w drugim zawodzie nie zamierza jeszcze przechodzić na emeryturę.
''A czego ja dokonałem? Ja dopiero dokonam''
Na ekrany z sukcesem powrócił pod koniec lat 90., kiedy w 1996 roku pojawił się w "Bożej podszewce". Jednak to dopiero przejmująca tytułowa rola w filmie "Edi" z 2002 roku chwyciła widzów za serca i przywróciła mu popularność. On jednak do sukcesu podchodzi z rezerwą.
- Ale kiedy pytają: "Czy pan jest dumny z tego, czego dokonał?", odpowiadam: "A czego ja dokonałem? Ja dopiero dokonam". Że zagrałem w paru filmach, że poruszyłem ludzkie serca? Ja dopiero je poruszę. Mamy z Tomkiem Solarewiczem piękny scenariusz, pisaliśmy go razem. Film nosi tytuł "Odkupienie". Szukamy finansów, ale wierzę, że je znajdziemy. Daję słowo, bo to film na Oscara. A ten rok jest moim rokiem w chińskim zodiaku. Rokiem Małpy. Musi się zdarzyć coś wspaniałego – powiedział w "Vivie".
Nigdy się nie poddaje
Aktor niejeden raz musiał zmagać się też z problemami zdrowotnymi. Jednym z nich była choroba alkoholowa, w której udało mu się wyjść. Obecnie podkreśla w wywiadach silną wolę mówiąc: "Piłem, piłem, piłem, ale nie piję, nie piję, nie piję". Nie załamał się, parł naprzód. Nie załamał się także w momencie, gdy zdiagnozowano u niego nowotwór. Wybrał drogę działania, a nie zamartwiania.
- Kiedy zachorowałem na złośliwy nowotwór nosa, w pierwszej chwili poczułem się tak, jakbym dostał obuchem po głowie. Ale na drugi dzień już papieros w zęby, uśmiech na twarzy. Mam chodzić i się denerwować, walić łbem o ścianę? Inni wyzdrowieli, to i ja wyjdę z tego. A kiedy mnie zdiagnozowano, miałem akurat propozycję zagrania w "Czerwonym Kapturku. Ostateczne starcie". Spacerowałem po korytarzu i uczyłem się tekstu. Pani ordynator pytała co ja robię, a ja na to: "Kombinuję, jak tutaj na dyskotekę wyskoczyć. Pani doktor, jak wyjdę ze szpitala, to przecież muszę umieć rolę". Najważniejsze to się nie przejmować, bo niczego nie zmienimy - stwierdził.
''Łzy chowam gdzieś głęboko w sobie''
Najcięższą życiową próbą była utrata bliskich: dwóch braci, rodziców i dawnej miłości w ciągu zaledwie jednego roku. Na pytanie dziennikarki "Vivy", co może zrobić człowiek w takiej sytuacji, odpowiedział:
- Powiedzieć sobie, że każdy z nas musi kiedyś umrzeć. I że to normalne. Ale jak wynosili trumnę z moją mamą, to twarz wykrzywił mi paraliż, miałem minę jak Quasimodo, lecz nie płakałem na głos. Ja to w ogóle jak dorosłem, to łzy chowam gdzieś głęboko w sobie. Elegancko się tylko popłakałem, jak pisaliśmy scenariusz "Odkupienia". Zagram tam, człowieka na wózku. Ale nie chcę wyprzedzać faktów. Ja się wczuwam w swoje role.
''Ułożyłem sobie życie na nowo''
Dzisiaj wiedzie spokojne, ustatkowane życie. Mieszka w mieszkaniu rodziców, na warszawskim Starym Mokotowie, wraz z żoną Marzeną wychowuje córkę Różę. Do przeszłości wraca w poszukiwaniu co ciekawszych wspomnień. Szczególnie ważne miejsce w jego historii zajmuje dawna miłość, Mira.
- Pierwszy raz zobaczyłem ją na postoju taksówek. Miałem 30 lat. Mnie się akurat spieszyło, więc podszedłem do niej i powiedziałem: "Przepraszam panią, w którą stronę pani jedzie, bo może pojedziemy razem?". A ona na to: "W przeciwną". Potem spotkaliśmy się u kolegi, a następnego dnia przyszła do ojca z pytaniem, czy pomaluje jej koledze mieszkanie. (…) Ta nasza znajomość była bardzo długa. Potem Mira zmarła, więc ułożyłem sobie szczęśliwe życie na nowo – podsumował na łamach pisma "Świat i ludzie".