Piotr Domalewski o "Hiacyncie", którego zobaczą widzowie na świecie: "Nagle ktoś wybrał, że osoby o danej orientacji seksualnej są wrogami narodu"

- Nie przepracowujemy naszych złych doświadczeń, tylko chowamy je pod dywan - mówi w rozmowie z WP Piotr Domalewski, reżyser "Hiacynta". Wyciąga "spod dywanu" wstrząsającą historię największej w dziejach Polski łapanki na osoby homoseksualne.

"Hiacynt" Piotra Domalewskiego można oglądać na Netfliksie od 13 października
"Hiacynt" Piotra Domalewskiego można oglądać na Netfliksie od 13 października
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

Magda Drozdek: Polacy nie potrafią znieść, gdy inni Polacy są szczęśliwi?

Piotr Domalewski: Nie.

Dlaczego?

To jest jakiś element naszej tradycji, naszej kultury. Nie wiem, z czego to wynika, że nawet sąsiad z sąsiadem ma problem.

Ciągnie cię do tych polskich problemów. Był film o emigracji, teraz opowiadasz o mrocznej karcie PRL-u, czyli o akcji "Hiacynt". Pokazujecie z całą produkcją polską queerową historię, o której się nie mówi.

Jest wiele tematów, o których w tym kraju nie mówimy, tylko że są okresy, w których wybiera się, jaki temat przemilczeć. Dziś nie mówi się o tych, za chwilę będziemy milczeć o kimś innym. To moim zdaniem jest element naszej tożsamości. Nie przepracowujemy naszych złych doświadczeń, tylko chowamy je pod dywan. Może tam przeczekają i nikt ich nie zauważy.

Wy spod dywanu wyciągacie historię największej łapanki na osoby homoseksualne. Scenariusz "Hiacynta" opiera się na ogromnym i robiącym wrażenie researchu Marcina Ciastonia, który miesiącami zgłębiał temat akcji "Hiacynt" i prześladowań osób LGBT w Polsce Ludowej. Docierał do bohaterów tamtych wydarzeń, badał akta, które się zachowały. To cię przyciągnęło?

Ta historia od dawna wydawała mi się ciekawa. Nagle ktoś wybrał, że osoby o jakiejś orientacji seksualnej są wrogami narodu. Absurd! Nie mam jednak tendencji do robienia stricte historycznego czy biograficznego kina. Można by wybrać jakąś osobę, która ucierpiała w ramach akcji "Hiacynt" czy zrobić film o Czesławie Kiszczaku, który miał w niej swój udział. Uważam, że trzeba robić filmy o bohaterach, którzy mogą się stać metaforą i każdy może się z nimi utożsamić. Lubię, jak widz może odnaleźć trochę z siebie w bohaterze. Łatwiej i bezpieczniej jest odnaleźć się nie w wielkim bohaterze, który ruszył czołgiem na wroga, a w gościu, który siedział w okopie i bał się o swoje życie. W scenariuszu Marcina najbardziej zaintrygował mnie bohater i to, jak jest zakleszczony w rzeczywistości.

"Hiacynt"
"Hiacynt"© Materiały prasowe

Próbowaliście jeszcze podczas pracy nad filmem szukać osób pokrzywdzonych w akcji "Hiacynt"?

Marcin zrobił duże badanie, a ja sporo o tym czytałem. Po pierwsze: bo lubię wiedzieć, o czym naprawdę jest historia. Po drugie: nie chciałbym nikogo skrzywdzić. W tym filmie nawet ci źli są tacy, bo coś nimi kieruje. Szukaliśmy prawdziwych historii, ale chcieliśmy na kanwie tamtych wydarzeń stworzyć bardziej uniwersalną opowieść.

Domyślam się, że jak niektórzy usłyszeli, że Domalewski robi film o akcji "Hiacynt", to byli przekonani, że będziesz próbował docisnąć temat politycznie, pokusisz się o ostry komentarz, może zasugerujesz, kto dokładnie stał za akcją, bo do dzisiaj nie jest tak do końca pewne, kto wydawał rozkazy, kto wpadł na pomysł. Tymczasem…

Mnie to w ogóle nie interesowało. W żadnym z moich filmów nie zależało mi na bezpośrednim uderzeniu politycznym. Robiłem film o szerokim pojęciu emigracji, inny o eurosierotach [film "Jak najdalej stąd" zgarnął 3 Złote Lwy i Nagrodę Specjalną na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni w 2020 r. - przyp. red.], trzeci robię o prześladowaniach osób odmiennej orientacji.

"Hiacynt"
"Hiacynt"© Materiały prasowe

W żadnym z tych przypadków nie chciałem robić tego w sposób dokumentalny. Nigdy nie posiłkuję się reportażem. Wychowałem się na kinie amerykańskim. Oglądam "Szeregowca Rayana" – mój ulubiony film wojenny i wiem, że to totalnie fikcyjna historia. Ale czy ona nie mogła wydarzyć się naprawdę? Ryanem jest kilkanaście tysięcy żołnierzy. Jest nim tak naprawdę każdy, kto w tej wojnie brał udział. Gdybym miał zrobić film o Jaruzelskim, to wolałbym, żeby to była historia jego kierowcy.

To o kim jest "Hiacynt"?

Jest o zwykłym szeregowym milicjancie, który uczestniczył w akcji łapania osób homoseksualnych i musiał w tej akcji brać udział, bo był w takim miejscu i czasie. Nie jest trybem w machinie, a jest myślącym i czującym człowiekiem, który ma z tym pewne problemy.

O człowieku, który odkrywa albo może – eksploruje – swoją seksualność.

Oczywiście. Wiesz, ja zawsze powtarzam, że fabułę filmu można opisać na trzech poziomach. Pierwszy to fabularny. W przypadku "Cichej nocy" [7 nagród na FPFF w Gdyni, w tym za najlepszy film 2017 r. - przyp. red.] to był film o chłopaku, który chce dostać działkę, dostaje ją i wraca. Drugi poziom to okoliczności historyczne, społeczne. Nasz bohater jest więc reprezentantem szerokiej grupy imigrantów, która wraca do kraju i musi odnaleźć się w rzeczywistości. Trzeci poziom to taki mój osobisty stosunek do opowieści. "Cicha noc" była dla mnie filmem o rodzeństwie. "Hiacynt" na pierwszym poziomie jest o milicjancie, który rozwiązuje zagadkę morderstwa. Na drugim – o akcji "Hiacynt", o łapance. A na najważniejszym dla mnie poziomie jest to film o mężczyźnie, który musi walczyć ze wszystkim, co narzuca na niego rzeczywistość.

Stereotypy i tradycja…

Praca, rodzina, związek. Mam nadzieję, że dzięki temu "Hiacynt" jest uniwersalną historią. Że nie ważne są wykształcenie, orientacja, przekonania polityczne, bo wielu widzów będzie mogło się utożsamić jakoś z głównym bohaterem, czyli z Robertem.

Wbijacie się z tym filmem w bardzo aktualną dyskusję. Nigdy wcześniej nie mówiło się tak otwarcie o walce z uprzedzeniami, ze stereotypami. Między innymi dotyczącymi toksycznej męskości.

Dyskurs o męskości dopiero się zaczyna. Cieszę się, że udało mi się ten dyskurs wyprzedzić. Ale jeszcze nie zakończyliśmy dyskursu o roli kobiety, o kobiecości, o pozycji kobiety w społeczeństwie. Na razie jeszcze z tym musimy się uporać, a potem prawdopodobnie zajmiemy się stereotypową męskością. Ostatnio widziałem hasło jednej z marek odzieżowych: "mężczyzna nie prosi o pomoc". Może prosi? Jak byłem mały, mama śpiewała mi kołysankę: "prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze, prawdziwy mężczyzna nie zna, co łzy, prawdziwy mężczyzna nie zna rozpaczy…". W tym wyrosłem. I dziś staram się z tym walczyć.

Skoro mowa o wyprzedzaniu dyskursu, to o kilka długości wyprzedzasz peleton, pokazując sceny erotyczne z udziałem dwóch mężczyzn. Na próżno było szukać do tej pory, do 46. festiwalu w Gdyni, takich scen w polskim kinie…

Z ręką na sercu – potrafię podać tylko "Płynące wieżowce" Tomasza Wasilewskiego. I tyle. Staraliśmy się zrobić piękną scenę. Pokazać w niej piękno, pasję i uczucie. To chyba najważniejsze.

Źródło artykułu:WP Teleshow
hiacyntakcja hiacyntnetflix
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (289)