Pietrzak w Zamku Ujazdowskim, a pod zamkiem: "Spietrzaj dziadu"
06.06.2020 20:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Seksizm, rasizm, ataki na władze Warszawy - tak otworzyło się Centrum Sztuki Współczesnej po pandemii. Na dodatek pod nową dyrekcją.
To była impreza wyczekiwana przez ostatnie tygodnie: nowy dyrektor warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej, Piotr Bernatowicz, wybrał Jana Pietrzaka na artystę otwierającego działalność CSW po pandemii. Kabareciarz nijak nie kojarzył się z dotychczasowym, otwartym światopoglądowo i antydyskryminacyjnym programem CSW, a wręcz uosabiał jego radykalne zaprzeczenie. Sobotni występ potwierdził to bardzo mocno.
Klaszcząc w rękawiczkach
Koncert odbywał się na wewnętrznym dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego, niewielkiej przestrzeni otoczonej murami, a od góry przykrytej namiotowym dachem. Według przepisów sanitarnych mogło tam przebywać 141 osób. Wyposażeni w przyłbice i maseczki ochroniarze pilnowali wejścia i skrupulatnie liczyli przybywające i przybywających.
W środku czekały na nich krzesła rozstawione w przepisowej odległości od siebie. Wszystkie były zajęte już na kilka kwadransów przed rozpoczęciem imprezy. Średnia wieku wśród publiczności była bardzo wysoka, podobnie zresztą jak na scenie. Nie wszyscy się zmieścili, sporo osób odeszło spod drzwi zamku z kwitkiem.
Mocno odgrzewane żarty
Koncert rozpoczął się od przygrywki będącej wariacją na temat piosenki "Żeby Polska była Polską". Ale na dobre zaczęło się, kiedy Pietrzak zapowiadał pierwszy utwór - poświęcony hejtowi - i stwierdził, że "w Sejmie widzieliśmy niedawno obrazki obłąkanej nienawiści".
Szybko okazało się, że był to tylko początek lawiny żartów. Pietrzak śpiewał piosenki, opowiadał znane już dowcipy, wygłaszał żartobliwe pogadanki o historii. Tłumaczył, że musi robić to ostatnie, bo "podręczniki do historii wciąż piszą nam okupanci, mamy się wstydzić swojej historii, jest zwłaszcza jedna gazeta, która specjalizuje się w tej pedagogice wstydu".
Mówiąc o dawnych czasach, Pietrzak nawiązywał do współczesności: mocno krytykował np. brak pomnika Bitwy Warszawskiej w Warszawie. Mówiąc o obaleniu komunizmu, Pietrzak porozstawiał po kątach wszystkich, których uznał za fałszywych bohaterów: "Wałęsa? Ufaliśmy mu, ale okazało się, że to człowiek podstawiony, Michnik i Kuroń żądali jedynie socjalizmu z ludzkim obliczem, które okazało się mordą Urbana".
Wykład o niepodległości Pietrzak zakończył stwierdzeniem, że tak naprawdę można o niej mówić od 2015 roku: "dopiero teraz mamy rząd, który nie podlega żadnym innym rządom".
Kobiety brzydsze niż krowy
Nie zabrakło w gawędach "pana Janka" wątków rasistowskich, seksistowskich, ksenofobicznych, utrwalających krzywdzące stereotypy. Nawet niezwykle życzliwa publiczność z lekkim zażenowaniem przyjęła dowcip o tym, że Niemki są brzydsze niż krowy.
Ale za to nikt nie miał żadnego problemu z rasistowskim dowcipem o czarnym chłopcu malującym twarz na biało, który w kontekście rozpalonych konfliktem rasowym amerykańskich ulic zabrzmiał wyjątkowo niezręcznie.
A nawet gdyby komuś to przeszkadzało, Pietrzak miał na to odpowiedź: wygłosił płomienną przemowę o zamykaniu ust i uciszaniu prawdy pod hasłami poprawności politycznej.
W jego monologach co i rusz pojawiał się też nachalnie wątek krytyki władz Warszawy. Nie sposób było nie odczytywać go przede wszystkim w kontekście tego, że niewymienione z nazwiska "władze Warszawy", czyli Rafał Trzaskowski, z dnia na dzień wysuwają się na coraz lepszą pozycję w wyścigu prezydenckim. Ale Pietrzak miał dużo bardziej osobiste rozliczenia z "władzami Warszawy": mówił o tym, że nie chcą one dać jego kabaretowi stałej siedziby w mieście.
Konstytucja? Won!
Podczas jednego z przemówień Pietrzaka pod scenę podeszła kobieta w koszulce z napisem "Konstytucja". Stanęła tyłem do gwiazdy imprezy i pokazała palcami znak "V".
Przez moment na sali zapanowała konsternacja, ale publiczność szybko zorientowała się w sensie tej prowokacji i gwałtownie na nią zareagowała. "Poszła stąd", "Zwariowała", "Won!" - krzyczeli jedni, inni pokazywali "gest Kozakiewicza". Sam Pietrzak, który akurat opowiadał ze sceny o niepodległości, zareagował słowami: "straciliśmy ją właśnie przez takich ludzi".
Walka trwała także na zewnątrz: przed budynkiem stanęła mała grupka protestujących przeciwko imprezie, trzymających transparent "Spietrzaj dziadu". Naprzeciw ruszyła grupa zwolenników prezydenta Dudy z transparentami z jego nazwiskiem. Skończyło się na wzajemnych wyzwiskach.