Pierwszy koncert w Opolu, czyli jak zajechać nawet najlepszy repertuar
Pomijając cały polityczny szum, bojkot niektórych artystów, niejasne relacje Jacka Kurskiego z władzami Opola i zagubioną w tym wszystkim samą Marylę Rodowicz - to było po prostu słabe. Żeby nie było wątpliwości - Maryla jest super. To wszystko wokół zawiodło.
Najgorsza konferansjerka jaką pamiętam, paździerze wyciągnięte z dna najbardziej zakurzonej szafy i gwiazdy, które albo są zapomniane, albo nie są znane, albo tak dramatycznie zdesperowane, że dają najgorsze występy w swojej karierze, żeby tylko się pokazać w telewizji. Tak źle dawno nie było. To tym smutniejsze, że na 50-lecie Maryli Rodowicz należało jej się coś więcej.
Ale po kolei - najgorsza w tym wszystkim najpewniej była konferansjerka, duet Maria Szabłowska i Marcin Kusy to chyba najgorszy możliwy wybór. TVP mogła postawić na sprawdzonych w scenicznych bojach Annę Popek, Tomka Kammela czy Macieja Musiała... Właściwie ktokolwiek byłby lepszy niż nudny do bólu duet w stylu "koncertu życzeń". Wszystkie nawoływania w kierunku publiczności ("Młodzi, znacie Animalsów?") pozostawały niezręczną ciszę. Do tego pod koniec, gdy w tle (prawdopodobnie) podpici panowie (na słuch - w liczbie około trzech) próbowali wcinać się ze "sto lat", prowadzący oniemieli i w ogóle nie wiedzieli co zrobić, co zaowocowało kilkoma minutami ciszy i zażenowanymi minami z ich strony.
Co do samych występów - trudno powiedzieć, co było najgorsze - czy Feel i Piotr Kupicha w białym golfie udający rockmana, czy Cleo udająca Nicki Minaj, czy Maryla udająca postać z kreskówki. Chyba przede wszystkim - na co zwrócili uwagę też internauci - rozlazła, przestarzała formuła, ciągnąca się w nieskończoność i przewidywalna w każdym wymiarze robiła najgorsze wrażenie. To smutne o tyle, że z hitowym i - bez ironii - uwielbianym przez Polaków repertuarem Maryli można było przecież zrobić tak wiele... Niestety przebieranie się do każdej piosenki to za mało, żeby zrobić show. Nawet Maryla tańcząca boso latino z Jankiem Klimentem (przypominam - Rodowicz jest po siedemdziesiątce!) nie rozruszała tego wieczora. Nawet Doda, która naprawdę świetnie sobie poradziła z hitem "Niech żyje bal", stała się jedynie jasnym punktem, a nie była w stanie uratować całości. Niewątpliwie jej interpretacji w stylu piosenki aktorskiej zostanie zapamiętana jako jeden z najlepszych wykonów w jej karierze.
Pozostali goście - np. Marcin Wyrostek, Kozak System, Pectus, Kasia Popowska, Andrzej Lampert, Blue Cafe, Opole Gospel Choir, Damian Ukeje, Mateusz Ziółko, Piotr Cugowski, Tomasz Szczepanik - zostawali daleko, daleko w tyle za Dodą i bohaterką wieczoru, samą Marylą. Jeśli o niej mowa, to wokalnie wciąż zamiata większość rynku, ale niestety energii w tym show już brak. A nawet jak udało się wykrzesać choć małą iskierkę ożywienia na scenie, to zaraz była dosłownie zabijana przez prowadzących. Może powinna sobie wziąć do serca słowa klasyka, że "trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny niepokonanym"? Albo chociaż grać tylko tam, gdzie potrafią zrobić show na miarę bohatera. W TVP nie wyszło.