Pierwsza taka nagroda w Polsce. Specjalista od efektów specjalnych zdradza kulisy tej pracy

- Celem, do którego zawsze dążę, jest dostarczenie publiczności mocnych wrażeń i pięknych wspomnień - mówi WP Marek Walczyk z NOLABEL Studio, które przygotowało efekty specjalne do serialu "Wielka woda", opowieści o słynnej powodzi, która ćwierć wieku temu zalała Wrocław. Za swoją pracę odebrał w imieniu firmy nagrodę na gali WP Teleshow Top Seriale 2023.

Marek Walczyk odebrał nagrodę na gali Top Seriale za efekty specjalne w "Wielkiej wodzie"
Marek Walczyk odebrał nagrodę na gali Top Seriale za efekty specjalne w "Wielkiej wodzie"
Źródło zdjęć: © AKPA, Materiały prasowe
Przemek Gulda

Przemek Gulda, Wirtualna Polska: Ucieszyła was nagroda za efekty specjalne w serialu "Wielka woda"? 

Marek Walczyk, NOLABEL: Bardzo nam było miło. Rzadko się zdarza, żeby laury trafiały do ludzi, którzy zajmują się szeroko rozumianą postprodukcją. Kiedy dostaliśmy zaproszenie na galę, zupełnie nie mieliśmy pojęcia, co się święci. 

A jak doszło do tego, że wasze studio NOLABEL pracowało przy tym projekcie? 

Parę miesięcy przed startem zdjęć zgłosiła się do nas produkcja "Wielkiej wody", czy bylibyśmy zainteresowani udziałem w takim projekcie, bo jedną z naszych specjalizacji jest symulacja wszelkiego rodzaju cieczy. Po krótkich negocjacjach chętnie wskoczyliśmy na pokład. Głównym zadaniem było realistycznie zalać ponownie Wrocław, tylko tym razem bez tak wielkich szkód materialnych. Jedną z najważniejszych scen było nakręcenie zalania wodą tunelu. Oryginalny pomysł był, żeby nagrać ją w terenie. Ekipa znalazła już nawet tunel w Warszawie, który dałoby się zatopić na potrzeby filmu.

Zrobili to?

Ostatecznie nie. Podczas preprodukcji i naszych wspólnych dyskusji nad sposobem realizacji serialu usłyszeliśmy, że scenografia planuje zbudować makietę tunelu w skali 1:1, którą następnie będzie zalewać. Po zastanowieniu się zaproponowaliśmy, żeby zrobić to cyfrowo. Dzięki temu będziemy mieli pełną kontrolę nad dynamiką i charakterem wody, czego nie mamy przy użyciu prawdziwej wody. Jest to również bezpieczniejsze. Jedynym fragmentem, gdzie w tej scenie widzimy prawdziwą wodę, jest moment, kiedy Klara wspina się po barierce.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak to się robi?

Najpierw wykonujemy bardzo dokładną dokumentację fotograficzną takiego miejsca, potem na jej podstawie przygotowuje się tzw. fotogrametrię, czyli model 3D takiego obiektu, który wygląda ultrarealistycznie. Dzięki czemu mamy pełną swobodę w realizacji wizji kreatywnej. Tę technikę wykorzystywaliśmy wielokrotnie przy realizacji tego serialu.

W tym wypadku zatopienia tunelu?

Tak. Zalaliśmy go w pełni cyfrową wodą. A dokładniej zalewaliśmy go wielokrotnie. Symulacja wody, żeby wyglądać naturalnie i przekonująco, wymaga dużo wiedzy technicznej, świadomości jak zachowuje się prawdziwa woda, jakie ma właściwości. Kosztowało to oczywiście wiele prób i błędów. No ale jak widać nam się udało - przygotowaliśmy testową wersję tej sceny, dzięki której przekonaliśmy produkcję, że jesteśmy w stanie bezpiecznie i realistycznie zrealizować tę scenę, a przede wszystkim taniej, niż by wyszło nagranie tego naprawdę.

Przed i poPrzed i po
Przed i poPrzed i po;
Źródło zdjęć: © Netflix

Jakich komputerów do tego używacie? Czy to jakieś potężne maszyny o niewiarygodnych możliwościach?

Powiem coś, co może zabrzmieć zaskakująco: używamy mocnych komputerów, z szybkimi procesorami, wydajnymi kartami graficznymi i dużą ilością pamięci. Ale, umówmy się, każda szanująca się osoba grająca w najnowsze gry ma w domu sprzęt podobny albo czasem wręcz lepszy. Trochę inaczej wygląda sprawa w kwestii renderingu - tutaj mamy spięte w sieć kilkanaście mocnych komputerów, jak również kilkanaście klastrów serwerowych, które podczas prac nad "Wielką Wodą" renderowały symulacje praktycznie 24/7. I to już nie jest sprzęt, który ktokolwiek ma w domu.

Zdradź jeszcze trochę szczegółów technicznych i organizacyjnych waszej pracy. Jak powstają efekty specjalne w waszej firmie? 

Podam trochę statystyki: podczas prac nad "Wielką wodą" zrealizowaliśmy ponad 200 ujęć efektowych, z których większość to były ujęcia z wodą. Nasz zespół liczył 45 osób i same finalne prace nad postprodukcją trwały przez ponad pół roku. Całość materiałów cyfrowych zajęła prawie 100 terabajtów. 

Co jest największym ideałem, jeśli chodzi o przygotowywanie efektów specjalnych? Żeby były realistyczne?

Niekoniecznie. Wszystko zależy od potrzeb danego projektu. Przy niejednym zdarza się, że klient chce otrzymać realistyczny efekt. Jednak często kiedy go przygotujemy, okazuje się, że jednak miał on inną wizję i chce coś "podrasowanego", bo to wygląda sztucznie. Nie wszystko odwzorowane realistycznie sprawdza się na ekranie. To jak np. z ogniem z lufy broni palnej.

Jak to?

Kiedy ogląda się filmy, nabiera się przekonania, że przy strzale z pistoletu lub karabinu z lufy wydobywa się błysk. To nieprawda, w rzeczywistości wcale to tak nie wygląda. Przez długie lata Hollywood wykorzystywał do imitacji strzałów ślepe naboje. I to właśnie one wywołują taki efekt. Więc kiedy po latach technologia się rozwinęła i weszły m.in. efekty cyfrowe do udawania strzałów z pistoletu, wszyscy się już trzymali tego efektu błysku z lufy. Bo publiczność się przyzwyczaiła i wydaje się jej, że tak właśnie wygląda strzał. A jak się zrobi inaczej, to narzekają, że "nierealistyczne".

Czyli jak mają wyglądać efekty specjalne?

Kluczem jest balans. Trzeba dobrze wypośrodkować między realizmem a efektownością danego środka. Próbuje się więc stawiać wskazówkę w różnych miejscach między tymi dwoma biegunami, a potem się po prostu sprawdza, co wygląda dobrze. Ogląda się samemu, pokazuje się innym, porównuje się z podobnymi efektami zastosowanymi przez konkurencję.

Przed i poPrzed i po
Przed i poPrzed i po;
Źródło zdjęć: © Netflix

Wróćmy do "Wielkiej wody". Co było najtrudniejsze w realizacji tego serialu?

Było kilka sekwencji, które trzeba było "skleić" ze zdjęć realizowanych w różnych miejscach czy momentach, a musiały wyglądać tak, jakby były kręcone od razu. To czasem było bardzo skomplikowane i wymagało drobiazgowego dopasowania poszczególnych elementów, a potem ujednolicania ich wyglądu. Pamiętam np. scenę amfibii płynącej przez miasto. Zdjęcia były kręcone w trzech różnych miejscach - osobno powstawały ujęcia miasta, osobno zdjęcia z wnętrza amfibii, a samą płynącą amfibię nakręcono jeszcze gdzie indziej - na jeziorze. Było sporo roboty, żeby to połączyć w jedną całość tak, żeby nie było widać "szwów".

Udało się?

Na szczęście tak. Przy tym projekcie ogromnym ułatwieniem była znakomita współpraca z reżyserami i produkcją. Bardzo ważne było to, że oni wszyscy dokładnie wiedzieli, czego chcieli. Prawdziwym koszmarem, który dobrze znam z innych projektów, jest ekipa, która sama nie wie, jaki chce uzyskać efekt. Rekordziści kazali nam po kilkadziesiąt razy zmieniać materiał, bo co chwila przychodziły im do głowy nowe pomysły. A tu wszystko było jasne od razu.

Nasze rozmowy były bardzo konkretne - ekipa przychodziła z dokładną wizją tego, jak chce, żeby wyglądała kolejna scena, a my braliśmy się do roboty, żeby przygotować ją tak, jak oni to wymyślili. Poza tym znakomicie układała się nam współpraca także na planie - zawsze wysyłamy na plan kogoś ze studia, żeby zbierał materiały i pilnował, żeby sceny zostały nakręcone według ustaleń, i żebyśmy mieli wszystko potrzebne do wykonania ostatecznej wersji jakiejś sceny. Również jest tam, żeby reagować w razie zmian wynikających z wydarzeń niezależnych np. deszczu. Jednak zrozumienie produkcji wszystko bardzo mocno ułatwiało.

Przed i poPrzed i po
Przed i poPrzed i po;
Źródło zdjęć: © LicencjodawcaŹródło zdjęć: © Netflix

A skąd wiedzieliście, jak wygląda powódź, jak ma wyglądać na ekranie?

Jak zwykle w tego typu zadaniach, przegląda się mnóstwo materiałów referencyjnych z wydarzeń podobnych do tych, które chce się pokazać. W naszym przypadku bardzo pomocne były dwa zasoby zdjęć. Pierwszy to baza danych zgromadzonych przez ekipę przygotowującą dokumentacje serialu. To były godziny zdjęć dokumentalnych w powodzi we Wrocławiu i innych zdarzeń tego typu. To było dla nas nieocenione źródło inspiracji, porównań, sposobów pokazywania różnych wydarzeń. Drugim ważnym elementem były materiały bardzo bieżące - kiedy trwały prace nad serialem miała miejsce wielka powódź w Niemczech. Oczywiście bardzo współczuliśmy ludziom, którzy ucierpieli z jej powodu, ale jednocześnie - aż trochę głupio tak mówić - było to dobre źródło referencji.

Powódź zrealizowana w takiej postaci, że zbiera nagrody. Jakie masz kolejne marzenie, jeśli chodzi o efekty specjalne?

Za kosmos nie ma się już co brać, po tym co zrobił Nolan z Czarną Dziurą, ekipa "Gwiezdnych wojen" i wiele innych widowisk sci-fi, ciężko się tutaj wybić. Projekty historyczne czy fantastyczne też są już bardzo dobrze "odrobione". Aktualnie nie mam wymarzonego konkretnego tematu czy estetyki. Ale celem, do którego zawsze dążę, jest dostarczenie publiczności mocnych wrażeń i pięknych wspomnień. I chyba tego sobie i w sumie widzom życzę najbardziej.

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski

Przed i poPrzed i po
Przed i poPrzed i po;
Źródło zdjęć: © Netflix
Źródło artykułu:WP Teleshow
Top Serialeefekty specjalneplebiscyt
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)