Piękni chłopcy i ich zwariowane komiksy

Gdy powstawał "Comic Book Confidential" wydawnictwa Marvel i DC Comics rosły w siłę. Ich superbohaterowie właśnie dojrzewali i tracili niewinność. W 1986 roku ukazał się "Powrót Mrocznego Rycerza" Franka Millera, rok później zakończono wydawanie "Strażników" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa. Jednocześnie zrodzony w wyniku rewolucji obyczajowej komiks undergroundowy miał się dobrze i wkraczał na salony. Art Spiegelman rysował drugą część "Mausa", zostanie za niego wyróżniony Pulitzerem. Harvey Pekar brylował w show Davida Lettermana. Furorę robiło stworzone przez Willa Eisnera hasło "powieść graficzna" otwierające komiksom drzwi do poważnych wydawnictw. A tuż za rogiem czekali Garth Ennis ("Hellblazera" zaczął pisać w 1991 roku), Neil Gaiman ("Sandman" zadebiutuje w styczniu 1989 roku), komiks japoński ("Akira" był już nakręcony, do amerykańskich kin wejdzie jednak dopiero w 1991 roku), a nawet porządne ekranizacje ("Batman" Tima Burtona, 1989 rok).

Piękni chłopcy i ich zwariowane komiksy
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

18.04.2012 | aktual.: 29.10.2013 17:11

Nic więc dziwnego, że wymowa dokumentu Rona Manna jest hurraoptymistyczna. "Złe czasy minęły" zdają się mówić największe tuzy amerykańskiego komiksu z Willem Eisnerem, Stanem Lee i Williamem Gainesem na czele. "Pokonaliśmy Comic Code, superbohaterowie powrócili, underground dał nam wolność!" Ten entuzjazm oglądany dzisiaj, 24 lata później, jest rozczulający. Wiemy już, że wcale nie będzie tak pięknie. Ale czy to ważne?

Niektórzy bohaterowie "Comic Book Confidential"

Komiks jako puls narodu

Film otwiera scena z przesłuchań przed senacką podkomisją do spraw deprawowania nieletnich. Powstałe w 1953 roku ciało zasłynęło przede wszystkim bezpardonowym atakiem na historyjki obrazkowe. Jej gwiazdą był psychiatra Fredric Wertham twierdzący, że brutalne komiksy mają zły wpływ na psychikę nieletnich czytelników. Sceny przemocy, rozwiązłości seksualnej i fantastycznych potworności miały sprowadzać niewinne amerykańskie dzieci na złą drogę, budzić lęki i psychozy. Wertham napisał o tym nawet książkę "Uwiedzenie niewinnych", w której zajmował się między innymi domniemanym homoseksualnym trójkątem, w jakim żyli Batman, Robin i Alfred. W efekcie prac komisji wydawnictwa powołały do życia Comic Code, zbiór restrykcyjnych zasad, według których miały powstawać komiksy. Gdzieniegdzie organizowano nawet pokazowe palenie szkodliwych zeszytów.

Ron Mann przedstawia te wydarzenia z perspektywy największych winowajców - Williama M. Gainesa i Ala Feldsteina. Obaj byli twórcami najbardziej kontrowersyjnych historii. Ich kryminały przepełniały postacie skorumpowanych policjantów, rozwiązłych kobiet i żądnych zemsty mężów, pisane przez nich horrory straszyły żywymi trupami, wilkołakami i psychopatycznymi mordercami. Ani Gaines ani Feldstein nie wypierają się tego. Ten drugi przyznaje nawet ze śmiechem, że pisał chyba o każdej ohydzie, jaką można sobie wyobrazić. Ale trudno nie zgodzić się z nimi, gdy mówią, że oskarżenia Werthama i senackiej podkomisji były absurdalne. Ich komiksy były tak naprawdę odpowiedzią na potrzeby czytelników. Ameryka żyła w strachu przed wojną nuklearną i radzieckimi szpiegami. Brutalne i straszne komiksy przedstawiały te lęki w przerysowany sposób.

To chyba najciekawsza myśl w "Comic Book Confidential". Komiks, mówi William Gaines, późniejszy wydawca kultowego magazynu "MAD", zawsze odzwierciedlał duszę Ameryki. Był jej głosem.

Zaczęło się jeszcze w latach 30., od superbohaterów. Zbliżała się wojna, napięcie w Europie rosło, Wielki Kryzys wciąż tkwił w pamięci ludzi - Ameryka po prostu potrzebowała Supermana i Batmana, a gdy już zapisała się w szeregi Aliantów, także walczącego z Hitlerem Kapitana Ameryki.

Od lewej: okładka "Uwiedzenia niewinnych", okładki "odrażających komiksów", magazyn "MAD"

Powiew wolności

Być może więc także Comic Code był po prostu odpowiedzią na pragnienia Amerykanów - gdy poradzili sobie w końcu z powojenną traumą i strachem przed atomem, zapragnęli żyć w błogiej nieświadomości. Ba, uwierzyli nawet, że wszystko będzie dobrze!

Tę wiarę wzmocnił w nich John F. Kennedy, pierwszy amerykański prezydent rozumiejący mass media. Młody, energiczny, uśmiechnięty i świetnie wyglądający. To on, zdaniem Stana Lee, stworzył zapotrzebowanie na nowych superbohaterów. "Kennedy odnowił ducha heroizmu w narodzie" - mówi słynny scenarzysta Marvela. Dlatego lata 60. to czasy wielkiej ofensywy nowych postaci - Fantastycznej Czwórki, Flasha, Spider-Mana. Od starych bohaterów różniło ich to, iż byli bliżsi swoim czytelnikom. Peter Parker był zwykłym nastolatkiem - przeżywał perypetie miłosne i miewał problemy w domu. Podobnie rzecz miała się z drużyną Fantastycznej Czwórki, a zwłaszcza jednym z jej członków, podobnym do skały Thingiem, który, cytując Maćka Wycinka, "rozdarty był pomiędzy możliwością korzystania z przywilejów mocy i niemożnością powrotu do społeczeństwa".

Komiks po latach sztywności znów stał się przystępny i wyluzowany. A gdy nadszedł rok 1967 i lato miłości wspomógł kontestujących hippisów. Głównie za sprawą Roberta Crumba i wydawanego przez niego undergroundowego magazynu "Zap Comix". Na jego łamach bez pardonu krytykowano władzę, skostniałe stosunki społeczne i tradycyjne media. "Robiliśmy wszystko, na co mieliśmy ochotę" mówi anarchistycznie Robert Crumb, a widz, który nie słyszał o nim wcześniej może być mocno zdziwiony - rysownikowi daleko do wizerunku rewolucjonisty, to niski chudzielec z wystającymi zębami i wielkimi okularami na nosie. O tym, że naprawdę brał udział w kontrkulturowej rewolcie przekonują nas amatorskie nagrania z imprez. Na jednym z nich pijany lub naćpany Crumb nagle po prostu pada jak długi na ziemię.

Ale ostateczny cios w Comic Code nie został wymierzony przez Crumba, a przez niewinnego Spider-Mana. W 1971 roku Stan Lee zgodził się na fuchę dla Ministerstwa Zdrowia. Na jego zlecenie narysował komiks przestrzegający dzieciaki przed narkotykami. Problem w tym, że kodeks zabraniał w ogóle poruszania tego tematu - zdaniem jego ojców historyjki obrazkowe nie powinny uświadamiać dzieci, powinny utwierdzać je w przekonaniu, że żyją w najlepszym z możliwych krajów, w którym nie ma żadnych narkotyków.

Komiks nie został zaakceptowany i ukazał się bez znaczka "Approved by Comics Code". Jak się później okazało o wiele gorzej wyszedł na tym kodeks niż Spider-Man - czytelnicy nie odwrócili się od ulubionego bohatera, a wydawcy zobaczyli, że brak pieczątki nie wpływa na sprzedaż.

Od lewej: pieczęć Comic Code, Robert Crumb, okładka "Zap Magazine", Stan Lee, słynny "Spider-Man" o walce z narkotykami

Komiks wchodzi na salony

Twórcy undergroundowi pokazali, że komiks może podejmować dojrzałe problemy. A także wpuścili do niego nowe tematy. Do tej pory dominowała fikcja - i to ta najodleglejsza prawdzie: fantastyka naukowa i fantasy. Poruszający aktualne sprawy Crumb pokazał jednak, że za pomocą historyjek obrazkowych równie dobrze można opisywać prawdziwe życie.

Skorzystał z tego Harvey Pekar, prywatnie przyjaciel Crumba. Jego "American Splendor" to autobiograficzna opowieść o codziennym życiu zwykłego faceta z Cleveland. Nie ma tu wielkich dramatów, supemocy, ani nagłych zwrotów akcji. Są za to opowieści o wyprawach na zakupy i wspomnienia z młodości.

Podobną tematykę podjął weteran rynku Will Eisner, w latach 40. autor pulpowego "Spirit". Zdawał sobie jednak sprawę, że komiksowe opowieści o prawdziwym życiu nie mają szans u fanów superbohaterów. Zdecydował się więc skierować swój komiks do klasycznych księgarń. By się do nich dostać wykorzystał termin "powieść graficzna" - mający odróżniać poważne historie dla dorosłych, od sieczki dla nastolatków. I udało mu się - "Umowa z Bogiem", opowieść o przedwojennym Nowym Jorku i losie żydowskich imigrantów, do dziś uznawana jest za jeden z najważniejszych komiksów XX wieku.

A później były już lata 80. "Mroczne i głupie" jak opisuje je młody, długowłosy Frank Miller. Zimna wojna się zaostrzyła i na Amerykę znów padł atomowy strach. Przestępczość rosła, do władzy doszedł republikanin Ronald Reagan, a jego wolnorynkowe reformy zachwiały stabilnymi życiami zwykłych ludzi. To były odpowiednie czasy, by wskrzesić Batmana - bogacza targanego koszmarami z dzieciństwa, przebierającego się w strój nietoperza i okładającego przestępców gołymi pięściami. Nowi, dojrzalsi superbohaterowie pokazywali, jak skomplikowany bywa świat. Potraktowanie Batmana jak psychopaty to tylko początek, słynni "Strażnicy" Alana Moore'a poruszali takie tematy jak przemoc seksualna, skorumpowane rządy Richarda Nixona czy inwazja na Afganistan (swoją drogą brak Alana Moore'a w filmie jest trudny do zrozumienia - scenarzysta miał już za sobą nie tylko "Strażników" ale i "V jak Vendetta").

Równocześnie na artystycznym froncie działał Art Spiegelman - redaktor naczelny alternatywnego magazynu o sztuce "RAW". Rysownik zaszokuje wszystkich, gdy zdecyduje się za pomocą komiksu opowiedzieć historię swego ojca, ocalałego z Holocaustu polskiego żyda.

Od lewej: "Powrót Mrocznego Rycerza", "Umowa z Bogiem", "American Splendor", magazyn "RAW", "Maus"

Ciąg dalszy nastąpił

Opowieść "Comic Book Confidential" urywa się w tym momencie. Jest rok 1988, świat stoi przed komiksem otworem. "Pan Naturalny", "Umowa z Bogiem", "Powrót Mrocznego Rycerza" i "Maus" udowodniły, że historyjki obrazkowe mogą mówić o poważnych tematach. Comic Code jest historią, krytycy sztuki powoli dostrzegają możliwości medium.

Co było dalej?

Will Eisner został jednym z najbardziej wpływowych twórców komiksowych wszech czasów. Jego nazwiskiem nazwano najważniejszą nagrodę przyznawaną komiksom.

Robert Crumb przestał szokować. Ostatnio narysował adaptację "Księgi Rodzaju". Wprawdzie podkreśla w niej przekornie, że nie wierzy w boskie pochodzenie Pisma Świętego, ale krytycy zwracali raczej uwagę, iż jest to po prostu bardzo wierne potraktowanie materiału wyjściowego. Osiadły we Francji artysta cieszy się spokojem.

Frank Miller ściął włosy i skręcił w prawo, dziś jest wojującym neokonserwatystą, wyzywającym lewicującą młodzież z Occupy Wall Street. Kiedyś wykorzystywał superbohaterów by pokazać zepsucie Ameryki, dziś rysuje agitacyjne komiksy promilitarystyczne jak "300" czy "Holy Terror".

Stan Lee został ulubionym chłopcem do bicia fanów superbohaterów. Stało się tak dzięki całej serii konfliktów z byłymi współpracownikami o prawa do postaci z uniwersum Marvela.

Art Spiegelman wyszedł z podziemia i stał się guru artystycznego światka Nowego Jorku. Tuż po zamachach na WTC znalazł się na cenzurowanym, porównał bowiem George'a Busha Jra do Osamy Bin Ladena, ale dziś niewielu już o tym pamięta. W zeszłym roku został wyróżniony nagrodą za osiągnięcia życia na słynnym festiwalu w Angouleme.

Superbohaterowie znów stali się grzeczni. Zdarzają im się wprawdzie drobne wybryki, ale na co dzień nie wypadają z roli maszynek do zarabiania pieniędzy. Nic dziwnego - zarówno DC Comics, jak i Marvel zostały wchłonięte przez potężne korporacje medialne (odpowiednio Time Warner i The Walt Disney Company).

Co to mówi o naszych czasach?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)