Peter Dinklage: sprawił, że widzowie pokochali Tyriona. Trzecia nagroda Emmy za "Grę o tron" to nie przypadek
To się nie miało prawa udać, powiedzą sceptycy. Peter Dinklage przecież odbiega od kanonów hollywoodzkiego piękna pod wieloma względami. A jednak aktor łamie stereotypy i robi imponującą karierę.
18.09.2018 | aktual.: 18.09.2018 16:56
Nie jest ani wysoki, ani dobrze zbudowany, nie ma głębokiego, magnetyzującego głosu ani aparycji amanta. Charyzmą jednak przebija wielu kolegów z branży, a do tego nieraz wyprzedził ich w liczących się w branży plebiscytach. Ma 135 cm wzrostu, trzeci raz zdobył statuetkę Emmy, podobnie jak znany z ról karłów i magicznych postaci Warwick Davies, przekuł swoje mankamenty w atuty i jest jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów na świecie.
Ze swoją chorobą, genetycznie uwarunkowaną achondroplazją, pogodził się już dawno. Choć jako dziecko sporo się przez swoją "odmienność" wycierpiał. Jego przepis na normalne życie? Dystans do siebie i poczucie humoru. - Kiedy byłem dzieckiem, czułem się z tym naprawdę źle. Później zrobiłem się zgorzkniały i wściekły, odciąłem się od innych. Ale z wiekiem należy zdać sobie sprawę, że musisz po prostu mieć poczucie humoru. Musisz zrozumieć, że to nie jest twój problem – tylko ich - mówił na łamach "Rolling Stone".
Aktorstwem interesował się już od najmłodszych lat, choć na dużym ekranie zadebiutował dość późno. Po raz pierwszy pojawił się w "Filmowym zawrocie głowy" (1995), wcielając się w rolę... sfrustrowanego aktora-karła, który sugeruje, że reżyser może wsadzić jedną ze scen tam, gdzie słońce nie dochodzi. Od tej pory występował coraz częściej, choć prawdziwy przełom i powoli rosnącą popularność przyniósł dopiero "Dróżnik" z 2003 roku.
Dinklage przyznawał, że niscy ludzie nie mają w biznesie filmowym łatwego życia. Od razu zostają zaszufladkowani, a zasób potencjalnych ofert jest dość ograniczony. I wciąż irytuje go, że proponuje się im przede wszystkim role krasnoludków, elfów, niziołków – postaci, które mają bawić widzów swoją nieporadnością lub złośliwym charakterem.
Wielokrotnie podkreślał, że takich produkcji unika jak ognia i stara się wybierać role mniej oczywiste, nawet jeśli miałby odrzucić wyjątkowo intratną propozycję. W jego karierze oczywiście zdarzały się wyjątki, jak choćby rola karła Zuchona w "Opowieściach z Narnii" czy występ w komedii familijnej "Elf".
Tyrion podbił serca widzów
Prawdziwą popularność jednak przyniósł mu dopiero sukces "Gry o Tron". Kreowany przez niego charakterny Tyrion Lannister niemal od razu znalazł się w ścisłym gronie ulubieńców widzów. Wystarczy wspomnieć, że niedługo po premierze hitu HBO, już w 2011 r., zdobył statuetkę najlepszego aktora drugoplanowego w serialu dramatycznym. Dinklage nie spoczął na laurach, postanowił uczynić z Tyriona uosobienie brawury i ciętego humoru, wyciągając z postaci najbardziej intrygujące cechy. Opłaciło się, widzowie zafascynowali się Tyrionem.
W 2015 r. ponownie odebrał nagrodę dla najlepszego aktora drugoplanowego. Sam do swojej postaci, a nawet do całego serialu, ma sporo dystansu. W wywiadach powtarzał, że scenariusz do każdego odcinka czytał "od tyłu", zawsze musiał najpierw sprawdzić, czy jego nazwisko jest na końcu i przekonać się, że jego bohater przeżył. Mówił także, że wbrew pozorom najmniej satysfakcjonujące są sceny walk. – Przez cały czas starasz się, żeby nikt nie trafił cię mieczem w oko i marzysz, żeby mieć hełm na głowie – mówił z przekąsem.
Fakt jednak, że nie wypowiada się o hicie HBO z takim namaszczeniem, jakiego być może oczekiwaliby fani. Nie przeszkadza im to, by wciąż uwielbiali serialowego Tyriona. Dinklage zdobył właśnie statuetkę dla najlepszego aktora drugoplanowego po raz trzeci.
Popularność czasem go uwiera
Ogromna popularność, idąca w parze z sukcesem serialu "Gra o tron", naturalnie bardzo go cieszy. Grany przez niego Tyrion Lannister należy do ulubieńców widzów – choć aktor nie ukrywa, że sława ma też swoje gorsze strony. Dinklage, mimo rosnącego zainteresowania fanów, praktycznie nie dopuszcza do swojego prywatnego życia dziennikarzy i fotoreporterów, niezwykle rzadko zagląda nawet na oficjalne imprezy.
W odróżnieniu od granego przez siebie Tyriona wiedzie spokojne, ustabilizowane życie, które od wielu lat dzieli z jedną kobietą. Z Ericą Schmidt, reżyserką teatralną, zaręczył się w 2004 roku. Nie przeszkadza im różnica wzrostu (parę dzieli ponad trzydzieści centymetrów), a ich uczucie okazało się na tyle silne, że już rok później zdecydowali się na ślub – od 2005 roku są w szczęśliwym związku małżeńskim i doczekali się dwójki dzieci.
Dinklage wyznawał też nieśmiało w wywiadach, że choć nie wiadomo jak mili, po jakimś czasie fani potrafią stać się bardzo męczący i natrętni. Z przekąsem zaznaczył, że w przeciwieństwie do innych celebrytów, nie może założyć na nos ciemnych okularów i ot tak wmieszać się w tłum. Popularność wolał wykorzystywać w szczytnym celu. Jako wegetarianin od dziecka często brał udział w dyskusjach na temat walki o prawa zwierząt.
W ubiegłym roku zyskał uznanie organizacji PETA, gdy zaapelował do fanów „Gry o tron” o zaprzestanie kupowania huskych wyłącznie dla mody. Aktor, zaznaczył, że wie iż wiąże się to z popularnością wilkorów występujących w serialu. W odróżnieniu od bohaterów, właściciele psów, nieraz szybko się nudzili pupilami, a schroniska zaczęły notować coraz większą liczbę porzuconych huskych. Zachęcał więc publicznie, by zamiast gonić za modą i kupować rasowe czworonogi, adoptować inne psy ze schroniska, które zdecydowanie bardziej potrzebują opieki człowieka.
I chociaż przygoda aktora z "Grą o tron" dobiega końca, a premiera finałowego hitu zbliża się coraz większymi krokami, nie oznacza to, że nie może zdobyć kolejnej statuetki. Kto wie, być może będzie mu się należała jeszcze bardziej, w końcu wszystkie gwiazdy hitu zapewniają, że zakończenie będzie epickie. Poza tym, Dinklage nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Z pewnością jeszcze nieraz zaskoczy na ekranie.