Parada pozerów
W 2000 roku scenarzysta Paul Jenkins ("Wolverine: Origin", "Inhumnans") wykreował nowego herosa. Sentry, "zrodzony z miliona eksplodujących słońc", miał być formalnym eksperymentem. Oto Stan Lee oznajmia, że wymyślił go jeszcze w Srebrnej Erze komiksu. Nagle zostają odnalezione szkice postaci sprzed czterech dekad, a magazyn "Wizard" opisuje fenomen komiksu-widmo. Atmosfera towarzysząca premierze pierwszej miniserii była jednak niczym więcej jak jedną wielką mistyfikacją mającą wywołać zainteresowanie nową postacią. Mistyfikacją na tyle udaną, by jej koncept, wraz z postacią, został zapożyczony przez Bendisa w jego "New Avengers".
14.11.2011 | aktual.: 29.10.2013 16:55
Po tragicznych wydarzeniach z "Avengers: Disassembled" i odrodzeniu grupy w "Avengers: Breakout" (oba wydane wcześniej przez Muchę) nowo utworzony skład Mścicieli boryka się z trzy i pół tuzinem superłotrów, uciekinierów z więzienia na wyspie Rykera. Gdy część zespołu (Spider-Woman, Spider-Man, Wolverine, Luke Cage ) toczy batalię z Wreckerem, liderzy grupy (Captain America i Iron Man)
próbują rozwikłać tajemnicę Sentry. Robert Reynolds "siedział" w Rafcie, gdyż zgłosił się do więzienia z własnej woli przyznając do zamordowania żony. Do tego, mimo iż jest jednym z najpotężniejszych superboahetrów na Ziemi, nikt go nie zna, przyjaciele zaś najwyraźniej o nim zapomnieli. Aurę tajemnicy potęguje fakt, że jego żona wciąż żyje, a jego alter-ego okazuje się być niczym więcej jak kiczowatym bohaterem oldschoolowego komiksu autorstwa Jenkinsa i Sala Buscemy (sic!). Kim tak naprawdę jest Sentry?
Szok, zadziwienie i niekryta fascynacja - to doznania jakich zapewnia ta zręcznie napisana i narysowana historia. Żadnych kosmicznych kryzysów, klonów i mieszających się alternatywnych rzeczywistości. "Sentry" porzuca te stare schematy na rzecz zupełnie nowatorskich rozwiązań. Oto przeszczepiono na pole komiksu spekulację odnośnie nowego herosa w uniwersum. Jest on co prawda znany czytelnikom z poprzednich seriali zaś mit o jego powiązaniach ze Srebrną Erą został obalony. Razem z rozwiązującym zagadkę kolektywem herosów (Mścicielom pomagają składy Fantastic Four, Astonishing X-Men, Inhumans i Illuminates) przesłuchujemy Jenkinsa, przeglądamy kadry z nieistniejących klasycznych komiksów o Sentrym, rysowanych w stylu typowym dla Silver Age. Wszystko namacalnie dowodzi nam kunsztu z jakim stworzono tę nieszablonową historię. W przewrotny sposób udowadnia nam też, jak bardzo tragiczną postacią jest Reynolds.
Jednakże "Sentry" to nie jedynie zręczna intryga. Autorzy zadbali o pogłębienie pozostałych postaci dramatu. Pojedynek z Wreckerem wnosi wiele do postaci Spider-Woman, zaś przebłyski z werbowania Logana do zespołu ukazują nam nowy wymiar motywacji tak jego jak i Straka czy, papierowego z reguły, Rogersa. Tu tajemnica tkwi w niezawodnych bendisowskich dialogach i bardzo udanej narracji obrazem zastosowanej przez McNivena. Komiks na głowę bije pod tym względem odświeżany przeze mnie niedawno "X-Men vol.1" Jima Lee, Chrisa Claremonta i Johna Byrne'a, inny komiks kojarzony ze spekulacjami.
Bendis, człowiek "żyjący" z trykotów odważnie stosuje autoironię, tak wobec siebie jak i całego biznesu. Przaśności oldschoolowych komiksów z Sentry (gdy bohater mija się na niebie z przelatującym Thorem krzyczy: "Potężny Thor!", ten zaś woła: "Hej! Złoty żołnierzu, jakże się miewasz?!") przeciwstawia pozerstwo komiksu przełomu stuleci. Gdy połowa New Avengers szykuje się by "dać łupnia" Wreckerowi przyjmują bojowe pozy pod swoim odrzutowcem. Zajmująca pół strony ilustracja ukazuje idealnie skomponowaną scenkę, w której w tumanach kurzu Cage pręży mięśnie "głaszcząc" swoją pięść, Rosomak wpada w bojowy szał z pazurami wystawionymi do ataku i każdym mięśniem napiętym, a Spider-Woman wygina seksownie ciało pokryte idealnie obcisłym trykotem. I jedynie Spider-Man wyrywa nas z nastoletniego odrętwienia i zauroczenia owymi obrazkami, komentując jakby z offu: "(rety, w pozowaniu jesteście nieźli)". Całość nabiera dodatkowego znaczenia, gdy herosi usiłują pokonać Wreckera, potężnego tępaka odzianego w obleśny,
zielony kombinezon roboczy, fioletową kominiarkę, a na domiar złego walczącego łomem. Wygląda to jak starcie dwóch epok, dwóch ujęć komiksu bohaterskiego.
W czasach, gdy rynek przeżywa ostry kryzys, a komiksów pojawia się coraz mniej, trudno nie zgodzić się z opinią, że doborem nowych tytułów powinna rządzić zasada najwyższej jakości. Mimo ogromnego przywiązania do marki wiem jak trudno jest zaliczyć do takich komiksy o bohaterach nawalających ogromne stwory czy zwalczających inwazję obcych. Ale komiks Bendisa i McNivena stawia w tak nowatorskim świetle gatunkowe klisze, że staje się pierwszej próby inteligentną rozrywką.