Ostatni przystanek przed "Wojną domową"
Napisana przez Marka Millara (tego od "Kick-Assa"), a zilustrowana przez Steve'a McNivena "Wojna domowa" ("Civil War") była swego rodzaju odpowiedzią na amerykańską "wojnę z terrorem" i politykę neokonserwatystów prowadzaną za rządów republikańskiego prezydenta Georga W. Busha Jra.
11.01.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:17
Ukazująca się w latach 2006-2007 siedmioodcinkowa seria opowiada o wewnętrznym kryzysie w Stanach Zjednoczonych, który wybucha po olbrzymim zamachu terrorystycznym w Nowym Jorku. Paranoję jaką rozbudza ten atak w amerykańskim społeczeństwie, wzmocnioną jeszcze przez szaleństwo Hulka i tragiczny dzień M ("Ród M"), rząd wykorzystuje by przeforsować ustawę o rejestracji superludzi (Superhuman Registration Act, w skrócie SRA). Na jego mocy* każdy bohater, mutant, pół-bóg czy inna istota posiadająca nadprzyrodzone moce musi się ujawnić i zarejestrować*. Ci, którzy odmówią zostaną wyjęci spod prawa. Dzieli to społeczność superbohaterów na dwa zwalczające się obozy. Lojalistami, chcącymi działać zgodnie z prawem dowodzi Iron Man. Rebeliantami odmawiającymi zrzeczenia się praw obywatelskich kieruje Kapitan Ameryka.
"Civil War" w co najmniej kilku miejscach mocno zbliżało się do naszej rzeczywistości. Atak na Nowy Jork to oczywiście aluzja do samolotów wbijających się w budynki World Trade Center. Dochodzi do niego w odpowiedzi na nielegalne, ściśle tajne akcje Nicka Fury'ego, szefa S.H.I.E.L.D. - to nawiązanie do bezczelnych poczynań CIA i amerykańskiej praktyki interwencji zbrojnych w innych krajach. Sam zaś SRA najłatwiej porównać do uchwalonego w gorączce "wojny z terrorem" Patriot Act, dającego służbom specjalnym olbrzymie uprawnienia i, zdaniem wielu obrońców praw człowieka, drastycznie ograniczającego prawa obywatelskie.
To ambitna, acz niezbyt zniuansowana, próba uwikłania superbohaterów - postaci na wskroś fikcyjnych i oderwanych od rzeczywistości - w prawdziwe problemy, które mogliby zrozumieć czytelnicy. Kapitan Ameryka broniący swojej wolności czy Iron Man tłumaczący, dlaczego w wyjątkowych sytuacjach ograniczenia są uzasadnione, tak naprawę wypowiadali się na dwóch poziomach. Jednym z nich była fikcyjna wojna domowa w uniwersum Marvela, drugim realna Ameryka zastanawiająca się, jak daleko można się posunąć w odpowiedzi na zamachy z 11 września.
"Wojna domowa" od wielu miesięcy znajduje się w zapowiedziach wydawnictwa Mucha Comics. Do tej pory jednak wydawane były komiksy tłumaczące, dlaczego właściwie doszło do uchwalenia SRA. Dla przykładu "Tajna Wojna" opowiadała o akcji Nicka Fury'ego w rządzonej przez dyktatorski rząd Latverii, "Ród M" zaś mówił o tragedii w wyniku której zginęła duża część marvelowskich mutantów. "New Avengers. Wojna domowa" nie jest jednak kolejnym albumem dziejącym się przed "Wojna domową" - to zbiór sześciu zeszytów dopowiadających wydarzenia z eventu Millara. Wydanie go przed "Wojną domową" to decyzja o tyle dziwna, że lektura zdradza niemal wszystkie wydarzenia głównej serii. Ba, ostatni zeszyt dzieje się nawet później i przeczytać w nim można nie tylko o tym, jak się "Wojna domowa" skończy, ale i co nastąpi dalej.
Scenarzystą wszystkich sześciu nowel jest Brian Michael Bendis, marvelowski weteran, jeden z najważniejszych twórców w wydawnictwie. Jego historie są ciekawe, ale nie porywające - wyraźnie brak mu lekkości pióra Marka Millara. Wszystko w "New Avengers. Wojna domowa" jest wykładane wprost, najczęściej w nieznośnie przeciąganych wewnętrznych monologach głównych bohaterów. Dzięki temu być może łatwo nadążyć za emocjonalnymi problemami postaci, ale trudno się z nimi identyfikować. Nie pomaga też to, że wszystkie emocje są tu przerysowane - wściekły Luke Cage nie ma w sobie nic z człowieka, którego chciałby w nim widzieć Bendis; sztywny Kapitan Ameryka pozostaje pomnikową postacią nawet walcząc z amerykańskimi żołnierzami; a Tony Stark miejscami przemienia się w klasycznego geniusza zła, który zawsze jest jeden krok przed rebeliantami.
Przeciętnie radzą sobie też rysownicy zaproszeni do albumu. Z sześciu nazwisk wyróżniają się tylko dwa. Topornie i szpetnie wypadają prace Howarda Chaykina ilustrującego pierwszą nowelę. Na plus wyróżnia się zaś opowieść o Sentrym narysowana przez Pasquala Ferry'ego.
I choć produkcyjna machina Marvela udowadnia w "New Avengers. Wojna domowa", że wszystkie jej trybiki działają zgodnie z planem, to trudno nie prychnąć z sarkazmem czytając monologi Kapitana Ameryki czy Luke'a Cage'a. Ich bunt przeciwko wszechwładzy korporacji i rządu być może dobrze służy historii, ale jest sztuczny, wręcz karykaturalny. "Ludzie chcą, by superbohaterowie byli kontrolowani przez rząd. Chcą byśmy zostali marionetkami sterowanymi przez korporacje" - mówi sam do siebie Steve Rogers, bohater ubierający się w amerykańską flagę, stworzony w celach propagandowych. Bohater, którego korporacja Marvel odebrała prawowitym twórcom, by zarabiać miliony na jego przygodach.