Na Węgrzech bez zmian. Media Viktora Orbana porównują Zełenskiego do Hitlera
Podczas posiedzenia Rady Europejskiej Wołodymyr Zełenski wywołał do tablicy Viktora Orbana. Pytał go, czy wie, co się dzieje w Mariupolu i jak wielkie okrucieństwa mają miejsce w Ukrainie w związku z najazdem Rosjan. Czy apel zmieni politykę Węgier wobec Rosji i UE? Mówi o tym w rozmowie z WP Edit Zgut, specjalistka od spraw węgierskich pracująca w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.
25.03.2022 | aktual.: 25.03.2022 20:04
Przemek Gulda: Rosyjska inwazja na Ukrainę trwa już miesiąc. Jest coraz więcej dowodów na to, jak brutalna i mordercza jest to napaść. Czy oficjalne media węgierskie w obliczu tej sytuacji zmieniły coś w sposobie, w jaki relacjonują sytuację? Czy nadal używają kremlowskich sformułowań typu "operacja militarna"? A może wreszcie odważyły się otwarcie mówić o "wojnie" i "inwazji"?
Edit Zgut: Kompletnie nic się nie zmieniło. Oficjalne media robią dokładnie to samo, co robią od 2010 r. – prześcigają się w tym, aby realizować założenia premiera Viktora Orbana. Maszyna propagandowa wciąż bazuje na promoskiewskiej narracji, według której to Ukraina i USA są winne temu, co się dzieje.
Najlepszym dowodem są choćby komentarze Georga Spöttle'a, prorządowego specjalisty do spraw bezpieczeństwa, który potrafi w telewizyjnym studiu określać apele Zełenskiego do narodu ukraińskiego o chwytanie za broń jako niebezpieczne. Albo porównywać je do działań Hitlera.
Jak to się ma do zbliżających się na Węgrzech wyborów parlamentarnych?
Zostało do nich zaledwie dziewięć dni i widać wyraźnie, że wojna przestawiła do góry nogami całą debatę wyborczą. Zjednoczona opozycja buduje swoją kampanię na kluczowym wyborze, przed którym stoi węgierskie społeczeństwo: Zachód albo Wschód, Unia Europejska albo Putin.
Ale Orbanowi udało się przestawić akcenty i sformułować tę kwestię inaczej: wojna albo pokój. Powtarza nieustannie, że to "nie nasza wojna", a samego siebie przedstawia jako "gołębia pokoju".
Według jego własnych słów to właśnie on zapewnia bezpieczeństwo węgierskiemu narodowi. A opozycja wciąga kraj w wojnę, co skończy się tak, że Węgrzy będą ginąć. To klasyczna dla autorytarnych reżimów toksyczna polaryzacja, budowana na obecnych w społeczeństwie lękach.
Według niej opozycja stanowi śmiertelne zagrożenie dla wspólnoty. Inny ważny punkt kampanii Orbana to hasło utrzymywania przez rząd niskich cen gazu. To oczywiście mocny argument za tym, aby rosyjski gaz nadal płynął na Węgry.
Media pomagają mu przekazywać tę narrację?
Oczywiście. To skoordynowana akcja, w której biorą udział państwowe media i machina polityczna. To, jak bardzo media poddane są dziś władzy, bardzo pomaga Orbanowi w podbijaniu piłeczki "pokoju i bezpieczeństwa". Od czasu, kiedy rządząca partia Fidesz przejęła kontrolę nad mediami, władzy jest o wiele łatwiej przekazywać swoją propagandę.
Ale czy w mediach w ogóle można zobaczyć rosyjskie okrucieństwo? Parafrazując słowa Zełenskiego: czy ludzie na Węgrzech wiedzą o dramacie Mariupola?
Tak, te obrazy można zobaczyć w telewizji, ale są one włączone w narrację Orbana: "Nie możemy dopuścić do tego, żeby jakikolwiek węgierski obywatel trafił między rosyjski młot i ukraińskie kowadło". To prosty, emocjonalny komunikat, który bardzo dobrze trafia do elektoratu rządzącej partii.
Bo aż 1/3 tej grupy święcie wierzy w to, że wojnę wywołała Ukraina i USA. I bardzo boi się o własne bezpieczeństwo. Premier dwoi się dziś i troi, wskakuje do helikoptera i lata po kraju, robi sobie selfie z uchodźczyniami i uchodźcami, ale nie wspomina ani słowem, dlaczego ludność Ukrainy przeżywa dziś taki dramat, nie wspomina ani słowem o tym, że za wszystko odpowiedzialny jest Putin.
Zełenski był bardzo konkretny i bezpośredni, kiedy zwrócił się do Orbana. Jak skomentowały to oficjalne węgierskie media?
Zgodnie z przewidywaniami: zdystansowały się do przemowy i próśb Zełenskiego, dowodząc, że ich realizacja jest "przeciwko narodowemu interesowi Węgier". Węgry są tak bardzo zależne od rosyjskiego gazu, że dołączenie do systemu sankcji w ogóle nie wchodzi w grę.
A idąc dalej: rząd nie przewiduje wykonania najmniejszych kroków, aby tę zależność zmniejszyć, argumentując, że "nie można pozwolić, żeby węgierskie rodziny płaciły cenę za tę wojnę". I znów wraca podkręcanie tych samych lęków: jeśli Węgry nie będą chronić rosyjskich interesów w Europie, węgierskie państwo wpadnie w bardzo głęboki kryzys, który dotknie całe społeczeństwo.
Czyli węgierski rząd stoi na zupełnie innym stanowisku niż reszta Europy?
Kontrast między polityką węgierską a tym, co dziś próbuje osiągnąć Polska i inne kraje Unii, jest dziś rzeczywiście ogromny. Każdy wyciąga wnioski z krwawej lekcji, mówiącej o tym, co się stanie, jeśli pozwoli się Rosji wykorzystywać zasoby energetyczne w politycznych rozgrywkach. Każdy, oprócz Orbana, który dziś jest bez dwóch zdań fundamentem rosyjskich wpływów ekonomicznych na kontynencie. Drobne podobieństwo można co najwyżej dostrzec w Austrii, gdzie prokremlowscy oligarchowie nadal skutecznie zabezpieczają dominację rosyjskich firm dostarczających gaz.
Czy ktokolwiek przekazuje na Węgrzech inną wersję sytuacji?
Niezależne media wciąż pokazują prawdę o rosyjskiej inwazji i o tym, co robią dla Ukrainy inne kraje, w szczególności Polska. I jak bardzo ich polityka jest odmienna od węgierskiej. Problem jest oczywiście od dawna taki sam: w związku z zawłaszczeniem większości rynku medialnego przez media zależne od rządu, te, które pozostają wolne, mają niewielki wpływ na społeczeństwo. A zwłaszcza na twardy elektorat Fideszu, czyli najuboższe i najsłabiej wykształcone warstwy społeczeństwa.
A jak samo węgierskie społeczeństwo reaguje na to, co się dzieje w Ukrainie?
Jego zaangażowana cześć robi wspaniałą robotę, aby pomóc uchodźcom. Ludzie przechodzą samych siebie. Co nie jest łatwe, bo rząd w obliczu kryzysu uchodźczego z 2015 r. bardzo skutecznie rozmontował cały oficjalny system zajmowania się takimi osobami.
Dziś przekraczając węgierską granicę, nie można nawet liczyć na kubek ciepłej herbaty. Podać ją mogą co najwyżej wolontariuszki i wolontariusze, osoby z organizacji pozarządowych i innych tego typu podmiotów. A rząd oczywiście podpisuje się pod ich ciężką pracą: Orban jeździ od miasta do miasta i pokazuje się jako wybawca ludzi, którzy uciekli przed wojną na Węgry.
A jakie jest ogólna postawa społeczeństwa wobec problemu uchodźczego?
Poziom ksenofobii jest na Węgrzech tradycyjnie wyższy niż wśród zachodnich społeczeństw, zwłaszcza dziś, po wieloletniej kampanii antyuchodźczej Fideszu. Ale w praktyce ludzie są jednak dość przychylnie nastawieni do kobiet i dzieci przychodzących z sąsiedniego kraju. Zwłaszcza że duża część z nich należy do węgierskiej mniejszości, mieszkającej w Ukrainie w obwodzie zakarpackim.
Czy pojawiają się roszczenia dotyczące dawnych ziem węgierskich, które dziś są w granicach Ukrainy?
Kreml od lat napędza tendencje nacjonalistyczne w Europie Centralnej i Wschodniej W przemówieniu z 2016 r. Putin wspomniał przecież o możliwości rewizji granic z czasów po drugiej wojnie światowej. Te słowa spotkały się z bardzo ciepłym przyjęciem w elektoracie Fideszu, gdzie wciąż silne są sentymenty dotyczące obwodu zakarpackiego.
Ktoś poważnie myśli dziś na Węgrzech o tym, aby je odzyskać?
W kręgach elity intelektualnej Fideszu zaczyna się dziś toczyć debata dotycząca dawnych ziem węgierskich i tego, jak "integrować" węgierską mniejszość z macierzą. To niestety bardzo zły sygnał. Takie pomysły mogą napędzać bojowe nastroje społeczne.
Czy ze strony Orbana albo któregoś z ważnych węgierskich polityków widać dziś, w obliczu wojny, sygnały jakiejkolwiek zmiany stanowiska wobec Rosji i Unii Europejskiej?
Nie widzę żadnych znaczących sugestii zmiany kierunku polityki zagranicznej. Owszem, Orban obiecał wesprzeć wspólne starania Unii na rzecz pomocy Kijowowi. Węgry poparły nawet decyzję dotyczącą dostarczenia Ukrainie broni ofensywnej. Ale jedno jest pewne: nie ma mowy o żadnym trwałym węgierskim zwrocie w tej kwestii. Orban nadal balansuje pomiędzy Kremlem i Zachodem i nie zmienia ani trochę podstaw współpracy między Węgrami i Rosją.
Jak to działa w praktyce?
Premier upiera się np. przy realizowaniu kontrowersyjnego projektu elektrowni atomowej Paks II, który finansowany jest przez Rosję. Teraz byłby idealny moment, aby się z niego wycofać – sankcje dotykające rosyjskie banki mocno grożą bezpieczeństwu finansowemu tej inwestycji. Ale Orban nie ma takiego zamiaru.
Inny przykład to działający w Budapeszcie rosyjski International Investment Bank (IIB), który jest, krótko mówiąc, przykrywką dla kremlowskiej agentury na Węgrzech. Ale nikt się nawet nie zająknął, aby się go pozbyć. A więc nie: ta wojna w żaden sposób nie wpływa na podejście węgierskiego rządu do kluczowych spraw związanych z relacjami z Rosją i Unią Europejską.