"Makabryczna" moda dotarła też do Polski. Mówi, czemu tak się dzieje
05.03.2021 10:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Oglądamy sobie produkcje o trupach i mordercach, i traktujemy to jak fikcję. Bajeczkę. Nie można zapomnieć, że za każdą historią z półki "true crime" kryje się prawdziwa osoba - mówi w rozmowie z WP dr Nell Darby, ekspertka serii "Nadmorskie zbrodnie" CBS Reality.
Magda Drozdek: Czas na opinię historyka: czy my mamy obsesję na punkcie oglądania filmów i seriali o mordercach i ich zbrodniach?
Dr Nell Darby: Wiele wskazuje na to, że tak. Nie zapowiada się, że jako społeczeństwo znudzimy się oglądaniem produkcji spod znaku "true crime". Tu, w Wielkiej Brytanii, dostajemy praktycznie co tydzień jakiś nowy film lub serial, który opowiada o prawdziwych zbrodniach. Coś jest w tego typu historiach, że wrzynają się w nas, że chcemy wiedzieć, dlaczego ludzie zabijają, co nimi kieruje, chcemy poznać szczegóły sprawy.
Kto je najchętniej ogląda?
Co ciekawe, kobiety. A przecież historie te opierają się głównie na okrucieństwie, przemocy wobec kobiet.
To zainteresowanie historiami zbrodni to jednak nic nowego dla naszego społeczeństwa. W XIX w. kobiety najchętniej czytały kryminały. W Wielkiej Brytanii podczas publicznych egzekucji największą część zebranego tłumu stanowiły kobiety. I dzieci, ale to inna sprawa. Dla mnie to niezwykle ciekawe, że takie mocne, okrutne historie w ogóle przyciągają potężną publikę.
Była policjantka opowiadała mi, że kiedyś od jednego z gapiów usłyszała: "Pani to ma szczęście, że widzi te trupy z bliska". Szczęście?
Ciekawe, prawda? To zainteresowanie zbrodniami niesie potężne zagrożenie, bo zapominamy, że historie zbrodni to też historie ofiar, ich rodzin, ale i rodzin przestępców. Oglądamy sobie produkcje o trupach i mordercach, i traktujemy to jak fikcję. Bajeczkę. Nie można zapomnieć, że za każdą historią z półki "true crime" kryje się prawdziwa osoba, prawdziwa rodzina.
Jest tendencja, do robienia z morderców bohaterów popkultury.
Tak, niestety tak się czasem dzieje, że romantyzujemy zbrodniarzy. Ale nie tylko w filmach i serialach. Jest taki zwyczaj, by nadawać przestępcom tytuły, pseudonimy, dzięki którym są pamiętani przez długie lata. To zjawisko można oczywiście spotkać w Wielkiej Brytanii, ale i w Polsce. Przejrzałam kilka głośnych spraw z waszego podwórka. Polaków przerażał Wampir z Zagłębia, prawda? Zobacz – taki tytuł wskazuje właśnie na romantyzowanie, mitologizowanie jego zbrodni. Rozumiem, że gdy pisze się o jakimś przestępcy, to często nadaje mu się jakiś przydomek, żeby w kolejnych tekstach było wiadomo, że chodzi o tę samą osobę. Nie da się od tego uciec. Ale z drugiej strony właśnie wysławia się tym przestępcę. Pamięta się Wampira, a jego ofiary odchodzą na dalszy plan.
Czytała pani jeszcze o jakimś polskim przestępcy?
O Skorpionie. To ciekawa sprawa, bo mamy tu człowieka, który zabił kilkanaście kobiet, a winił za to swoje dysfunkcyjne dzieciństwo. Jak to odbierają ludzie? Jako wymówkę. Myślimy, że próbuje się wybielić. Gdy tego samego argumentu o traumatycznym dzieciństwie używają kobiety-zabójczynie, myślę, że dostają od społeczeństwa więcej współczucia. Wtedy chcemy je zrozumieć i częściowo wytłumaczyć je z zabronionego czynu. Dla mnie to wyjątkowo ciekawe, że jest taka tendencja, by nie traktować poważnie tłumaczeń zbrodniarzy, że mają traumatyczną przeszłość, a ten sam argument wykorzystywać w usprawiedliwianiu kobiet.
Z drugiej strony: historii morderczyń nie romantyzujemy.
Nie, bo częściej chcemy je po prostu usprawiedliwiać. Jest taka dość nowa sprawa w Wielkiej Brytanii. Joanna Dennehy uważana jest dziś za jedną z najbardziej przerażających seryjnych zabójczyń ostatnich lat. Nie ma żadnych zrozumiałych argumentów, dlaczego popełniała te czyny. Wygląda na to, że zabijała dla samego zabijania. Dla prasy to był wyjątkowo ciekawy przypadek, bo nie można było w żaden sposób tłumaczyć jej zachowania. Nie pasowała do schematu. Mordowała dla przyjemności, a takie historie wśród kobiet zdarzają się wyjątkowo rzadko. To była bardzo duża sprawa, zastanawiano się jak pisać o Joannie, jak ją portretować, bo nie pasowała do stereotypu zabójczyni.
A jakie to stereotypy?
Przez lata zwykło się uważać, że gdy kobieta zabija, to robi to z romantycznych pobudek. Bo była zazdrosna. Bo była potężnie zakochana w mężczyźnie…
Bo nie była stabilna psychicznie?
Tak, argument zdrowia psychicznego też się często przewija. Tylko to jest takie wciskanie człowieka na siłę do jakiegoś pudełka, aby potem łatwo stwierdzić, że popełnił zbrodnię z jakiegoś konkretnego powodu.
Przemoc nie ma płci?
Ogromnym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że morderstwo to czyn, który można przypisać głównie mężczyźnie. W historii znajdziemy też zabójczynie, ale o nich tak często się po prostu nie mówi, nie pisze i nie kręci seriali.
O tym, dlaczego ludzie zabijają, mówi pani w serii "Nadmorskie zbrodnie". W Polsce nowe odcinki możemy oglądać na kanale CBS Reality. Czym ta produkcja się wyróżnia?
Skupiamy się przede wszystkim na zbrodniach popełnianych w nadmorskich miejscowościach, co moim zdaniem jest wyjątkowo ciekawe. Takie miejsca kojarzą nam się głównie z ucieczką od zgiełku miasta, z relaksem. A nadmorskie miejscowości w Wielkiej Brytanii mają swoją mroczną stronę, której często się w ogóle nie dostrzega. Latem są tam tłumy turystów, a co dzieje się poza sezonem w tych społecznościach? U nas w Wielkiej Brytanii mamy Blackpool, który "cieszy się" reputacją miejsca, do którego przyjeżdżają ci, którzy nie wiedzą, gdzie indziej się mogą podziać.
Zobacz: Jak zostałam historyczką kryminalną?
Jest sprawa, która panią szczególnie przyciągnęła; która zostanie z panią na dłużej?
To nawet historia z tej drugiej serii "Nadmorskich zbrodni". Państwo w Polsce zobaczą ten odcinek pewnie gdzieś w kwietniu. Myślę o sprawie George’a Stonera. Okazało się, że był on kochankiem żony mężczyzny, którego zamordował. Prasa zrobiła z tej kobiety demona. Skończyło się na tym, że ona popełniła samobójstwo. To nie ona była mordercą, a to jej reputację kompletnie zniszczono. Była przekonana, że jej kochanek zostanie powieszony – ostatecznie tak się nie stało. Ona odebrała sobie życie. To przykład tego, jak przed laty traktowano kobiety, które wikłały się w romanse. Morderca uszedł z życiem, a kobieta została pchnięta ku temu, by je sobie odebrać. Gdzie tu sprawiedliwość?
To przypomina mi sprawę Evelyn Nesbit z 1906 r. Była aktorką, modelką, przepiękną kobietą. Jej uroda niestety przyciągała do niej złych mężczyzn. Evelyn była maltretowana i gwałcona w wieku zaledwie 16 lat przez kochanka, słynnego nowojorskiego architekta. Został on później zastrzelony przez męża Evelyn, który również wykorzystywał ją seksualnie. Mąż nie mógł znieść faktu, że ona uprawiała kiedyś seks z innym mężczyzną.
Podczas procesu wszystko skupiło się na Evelyn.
Tak, to ona była największym złem w tej sprawie. Nawet własna matka odwróciła się od niej. Evelyn ostatecznie zeznawała na korzyść męża, który ją latami dręczył i gwałcił.
Myśli pani, że taki sposób przedstawiania kobiet, które się obwinia za przestępstwa dokonywane przez mężczyzn, zmienił się przez lata?
Całkiem niedawno mieliśmy w Wielkiej Brytanii historię mężczyzny, który zabił swoją żonę i jako powód wskazywał… lockdown ogłoszony w ramach walki z pandemią COVID-19. Tłumaczył, że nie mógł poradzić sobie z życiem w zamknięciu i po prostu nie wytrzymał. Sąd zrozumiał. Dostał 5 lat za morderstwo. Dla mnie nie istnieje taki argument "nie wytrzymał". Przecież w ich związku musiało się coś latami czy miesiącami dziać. Mówiono, że ta kobieta próbowała odejść od męża, że była przemoc w tym małżeństwie. Mam wrażenie, że to kolejny przypadek, gdy zapomina się o ofierze, spycha ją na dalszy plan, a przyjmuje argumentację przestępcy. Dokładnie tak opisywano sprawy kryminalne 100 lat temu.
Drugi sezon "Nadmorskich zbrodni" można oglądać na kanale CBS Reality w niedziele (do 2 maja) o 21:00.