"Ojciec Mateusz": Artur Żmijewski skończył 50 lat!
Ogromną popularność przyniosły mu jednak role serialowe, w „Na dobre i na złe” czy później „Ojcu Mateuszu”. Nie sposób wymienić wszystkich kreacji aktora, bo jest ich kilkadziesiąt, ale jedno jest pewne – Artur Żmijewski cieszy się niesłabnącą popularnością, tak widzów, jak i reżyserów i nie w głowie mu odpoczynek od pracy!
Jak się zmienił aktor?
Żadnej roli się nie boi
Państwową Wyższą Szkołę Teatrelną ukończył w 1990 roku. Szybko udowodnił, że sprawdza się w produkcjach zarówno romantycznych, komediowych, jak i sensacyjnych. W swoim dorobku ma role w głośnych produkcjach, jak "Psy", "Ekstradycja" czy "Sfora", a także w komediach romantycznych, jak "Nigdy w życiu".
Ogromną popularność przyniosły mu jednak role serialowe, w "Na dobre i na złe" czy później w "Ojcu Mateuszu". Nie sposób wymienić wszystkich kreacji aktora, bo jest ich kilkadziesiąt, ale jedno jest pewne – Żmijewski cieszy się niesłabnącą popularnością, tak widzów, jak i reżyserów, i nie w głowie mu odpoczynek od pracy!
Nauczył się rozdzielać życie prywatne od zawodowego
Początkowo aktorstwo pochłaniało go niemal bez reszty. Nauczył się jednak dystansu do swojego zawodu i przestał przynosić pracę do domu.
- Kiedyś z pietyzmem składałem w pokoju wszystkie scenariusze, jakie dostawałem, i po latach zrobił się z tego ogromny stos. Pewnego dnia zebrałem wszystko i wyrzuciłem – opowiadał w "Gali".
- Uznałem, że to dla mnie za duże obciążenie psychiczne, że nie powinienem przekładać życia moich bohaterów na moje życie prywatne, a wreszcie – że w domu zrobił się potworny bałagan. Do pewnego momentu byłem w stanie wyrecytować wszystkie swoje role, po kolei, według dat. W końcu powiedziałem stop, to nie ma sensu. Trzeba zamknąć się na tamten świat i iść do przodu w życiu realnym - mówił.
Zdaje sobie srpawę ze swoich wad
Do aktora przylgnęła opinia osoby wyważonej i niezwykle spokojnej. Okazuje się, że dyscyplina wewnętrzna, z której słynie Żmijewski, nie jest wcale przesadzona.
- Od młodych lat mam poczucie odpowiedzialności, które blokuje szaleństwa – wyznawał w "Playboyu" - Kiedyś było to poczytywane za moją wadę. Uważano mnie za zarozumiałego i nieprzystępnego gogusia – śmiał się.
I choć dziennikarze nazywają go mężczyzną idealnym, on sam podchodzi do tego określenia z dystansem, twierdząc, że ma wiele wad. Przyznawał się nawet, że w pewnym czasie trochę za bardzo pochłonął go hazard. Całe szczęście w porę zdołał się opanować.
W młodości nie potrafił być z jedną kobietą
Aktor nigdy nie mógł narzekać na brak zainteresowania ze strony pań. Czy były to koleżanki ze studiów, czy później koleżanki z branży, czy w końcu fanki – żadnej z nich nie udało się ostatecznie skraść serca amanta polskiego kina. A wszystko dlatego, że już od czasów licealnych jest zakochany w (swojej obecnej żonie) Paulinie. Ożenił się z nią, ma trójkę dzieci i od wielu lat tworzą szczęśliwą rodzinę.
Mało jednak brakowało, żeby ten scenariusz się nie zrealizował. Gdy Żmijewski był na wymarzonych studiach na akademii teatralnej, poznał Magdalenę Wójcik. Zdolna aktorka o subtelnej urodzie nie tylko wywarła ogromne wrażenie na wykładowcach i kolegach, ale sprawiła, że Żmijewski zupełnie stracił dla niej głowę. Połączył ich gorący, ale krótki romans. Aktor w końcu opamiętał się, postanowił wrócić do licealnej miłości, która faktycznie okazała się miłością życia, bo para może pochwalić imponującym, prawie 30-letnim stażem małżeńskim!
Od lat tworzy z żoną szczęśliwy związek
Jaki jest więc przepis na zdobycie serca ukochanej według Żmijewskiego?
- Droga do serca kobiety prowadzi przez… żołądek! Tak jak do serca mężczyzny. Tylko kobiecie trzeba najpierw kupić kwiaty, biżuterię albo piękną bieliznę. A potem rezerwować miejsce na kolację –wyznaje dowcipnie w "Rewii".
Niespodziewanie rozstał się z najbardziej charakterystyczną rolą
Jedną z najbardziej zaskakujących informacji w karierze Żmijewskiego była jego decyzja o odejściu z "Na dobre i na złe". Fani nie mogli w 2010 roku uwierzyć, że aktor chce na dobre rozstać się ze swoją najbardziej rozpoznawalną rolą – dr Jakuba Burskiego. Powód okazał się prosty – Żmijewski postawił na nowe zawodowe wyzwanie, a praca na planie "Ojca Mateusza" zaczęła być zbyt absorbująca, żeby móc dzielić czas pomiędzy dwie produkcje.
- I tak już wiosną miał kłopoty z dopasowaniem grafika. W "Ojcu Mateuszu" tylko podczas jednej serii spędzi na planie jakieś 40 dni. Przy takim obłożeniu pracą, głównie w terenie, trudno jest sobie wyobrazić, aby pogodził dwa seriale – tłumaczyli ludzie związani z produkcjami TVP.
Widzowie zaakceptowali jego decyzję
Zmiana wizerunku z serialowego amanta na księdza była karkołomnym przedsięwzięciem, ale udanym. Mateusz Żmigrodzki zaczął się cieszyć równie dużą, o ile nie większą popularnością niż lekarz z Leśnej Góry.
"Ojciec Mateusz" szybko wyrósł na nowy hit TVP. Serial doczekał się kilkunastu sezonów, a Żmijewski podczas pracy nad nim postanowił nie tylko realizować się jako aktor, ale reżyser poszczególnych odcinków. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę i przyniosła mu milionowe zyski.
Wyrozumiały ojciec
Dziś jest nie tylko spełnionym aktorem, szczęśliwym mężem, ale dumnym ojcem. Ma trójkę dzieci. Synowie Artura Żmijewskiego mają już niemal 14 i 16 lat. Jeden jest w gimnazjum, przed drugim liceum. Córka 23 lata. Zrobiła licencjat w tłumaczeniach specjalistycznych z angielskiego i włoskiego oraz studiuje historię muzyki jazzowej.
Aktor jako rozsądny rodzic wierzy, że ludzie powinni podążać własną drogą i nie mogą być odbiciem cudzych pragnień. Choć to jest bardzo trudne, rodzic musi dać swoim dzieciom przestrzeń, w której będą mogły się swobodnie rozwijać.
- Każdy młody człowiek ma całe życie przed sobą. Nie może być kształtowany wyłącznie przez to, czego chcą, pragną albo czego boją się jego rodzice. Trzeba dać mu możliwość, żeby sam się przekonał, czy ten świat, który sobie wymarzył, jest dla niego - powiedział w rozmowie z magazynem "Viva!".
Jak się czuje mając 50 lat?
Artur Żmijewski nie należy do osób, które przesadnie przejmują się swoim wiekiem. Choć młodość już za nim, to energii wciąż mu nie brakuje. Z latami przyszła po prostu życiowa mądrość.
- Pogodziłem się z upływem czasu, nie boję się go – przytacza wypowiedź aktora "Rewia". – Świat się zmienia i ja się zmieniam. Nawet z okularami się pogodziłem. Bywało mi wygodniej i bywało mi sprawniej, ale nie czuję potrzeby, by z tym walczyć. Mogę to zaakceptować z godnością albo mogę w tym być śmieszny. Tej drugiej ewentualności wolałbym uniknąć. Staram się mieć dystans, żeby nie zwariować. Bez dystansu się nie da! - podsumował.