"Odwróceni: Ojcowie i córki": przez te 12 lat TVN sporo się nauczył [RECENZJA]
Dwanaście lat to dla telewizji cała epoka. Serialowe imperia zdążyły przez ten czas upaść, aby inne mogły powstać na ich gruzach. Wydaje się jednak, że choć świat nieprzerwanie pędzi naprzód, my niezmiennie chcemy oglądać "Odwróconych".
26.02.2019 | aktual.: 26.02.2019 15:41
Dobre jest ponoć to, co nam się podoba. Pewnie więc dlatego, choć na wyciągnięcie ręki mamy nierzadko ocierające się o wybitność seriale z całego świata, nadal chętnie oglądamy te polskie. Zapomnijmy jednak na chwilę o złośliwościach. Wszak rodzima telewizja porodziła niejeden tytuł, o którym po latach myślimy z przyjemnie rozgrzanymi z emocji policzkami. I to nie tylko z powodu wypaczonego zawodną pamięcią sentymentu.
Prośby widzów?
I choć reanimacja "Odwróconych” na pierwszy rzut oka może się wydać ze strony TVN-u, który zaliczył ostatnimi czasy niejedno serialowe potknięcie, niejakim aktem rozpaczy, ruch ten okazał się rozsądny. Edward Miszczak, dyrektor programowy stacji, utrzymywał, że zawiadywana przez niego telewizja ugięła się pod naporem samej publiki, która domagała się rychłego powrotu Blachy i Sikory.
Jakiekolwiek jednak by nie były powody tej decyzji, wstydu Artur Kowalewski, pomysłodawca i producent "Odwróconych”, sobie i kolegom nie narobił. Oczywiście można, ba, nawet trzeba, temu comebackowi wytknąć to i owo, ale fani niech odetchną z ulgą: spuścizna "Odwróconych” przetrwa. Przynajmniej do drugiego odcinka.
Nasze seriale sensacyjne z poprzedniej dekady zwykle czerpały garściami z opowieści o Polsce epoki transformacji i początku nowego tysiąclecia, kiedy mieliśmy tutaj swój prywatny Dziki Zachód, policjanci strzelali się ze złodziejami, a państwo dopiero zbierało się do kupy. Na żyznej glebie zasiano niejeden pomysł; z niektórych powyrastały telewizyjne legendy, inne prędko przekwitły. "Odwróceni” swoją premierę zaliczyli, gdy flagowe produkcje konkurencji - polsatowska "Fala zbrodni” i emitowany przez Telewizję Polską "Pitbull” - były już na ostatniej prostej, a historia gangu pruszkowskiego... no cóż, historią.
Serial skrojono zgodnie ze sprawdzoną amerykańską formułą, czyli oparto na konflikcie charakterologicznym nieprzejednanego gliny z zatwardziałym gangsterem, których los rzucił ku sobie. Silnie zarysowane tło obyczajowe, mocne scenariusze i zamaszysta produkcja wywindowały "Odwróconych” na szczyt listy ulubionych seriali polskiej publiczności. Co tydzień przed ekranami siadało średnio dwa i pół miliona ludzi.
Emerytura gangstera
Ale był to rok 2007. Od tamtej pory sporo się pozmieniało, zarówno u Blachy i Sikory (którzy wyjrzeli jeszcze po drodze z pobliskiego kina, ale o nieudanym "Świadku koronnym” akurat lepiej byłoby zapomnieć), jak i u nas. Bo po dwunastu latach oglądania rozmaitych seriali chcemy więcej, niż chcieliśmy wtedy. Dlatego "Odwróceni. Ojcowie i córki”, bo tak brzmi pełen tytuł drugiego sezonu omawianego serialu, radykalnie przestawia piony na szachownicy, podpatrując przy tym nagłówki gazet.
Blacha, czyli Jan Blachowski (grany, oczywiście, przez niezmiennie świetnego Roberta Więckiewicza)
, niegdysiejsza szycha gangu pruszkowskiego, która poszła na współpracę z policją, to dzisiaj nadziany biznesmen, celebryta i ogier; kto nie dostrzega anegdotycznego podobieństwa z postacią autentyczną królującą na topkach Empiku, ten źle patrzy.
Z kolei Paweł Sikora (nieco ospały Artur Żmijewski, ale nie wykluczam, że owa apatia jest częścią kreacji aktorskiej i zostałem sprytnie przechytrzony) jest na emeryturze. Bawi dziecko swojej córki i wybywa z zięciem na tajemnicze wyprawy, szukając, jak mniemam, namiastki dawnej adrenaliny. Ich losy przetną się znowu, kiedy światło dziennie ujrzy pielęgnowana przez obu tajemnica z przeszłości, ale co i jak, tego dopiero się dowiemy.
Panowie przez czterdzieści minut dzielą bowiem ze sobą ekran zaledwie raz. Lecz jest jeszcze jedna zmienna, czego szło domyślić się z tytułu. Blacha i Sikora mają dorosłe już córy, które wybrały drogę prawa i sprawiedliwości. Kasia Blachowska (Eliza Rycembel) skończyła prawo, Lidka Sikora (Joanna Balasz) jest policjantką, ale, jak na razie, niewiele o nich wiemy poza dość oczywistym faktem, że obie dławione są przez długie ojcowskie cienie.
Powrót do przeszłości
TVN od 2007 roku sporo się nauczył, choć, jak już mówiłem, pierwszy sezon był porządną robotą realizatorską. Niestety, ze scenami intrygującymi sąsiadują tu niezamierzenie śmieszne (jak chociażby wejście Blachy do firmy i oglądająca się za nim pracownica z maślanymi oczami), a całość nadal dzieje się w telewizyjnym imaginarium warszawskiej stacji. Rujnuje to niekiedy przyjemność z oglądania tej brudnej przecież rzeczywistości, gdzie rzuca się mięsem i bezpardonowo strzela do podejrzanych.
Twórcy mają twardy orzech do zgryzienia, bo nie wystarczy jedynie przyzwoita robota: trzeba zmierzyć się z nimbem otaczającym pamiętny 1. sezon. Rozbieg na szczęście został już wzięty.