Odkrył Oasis. Zażywał narkotyki jak cukierki
Kokaina, amfetamina, kwas, ecstasy i Jack Daniels – tak przez wiele lat wyglądał codzienny jadłospis Alana McGee, menadżera, który stał za sukcesem takich grup jak Oasis, Primal Scream czy My Bloody Valentine. O Szkocie powstał w tym roku film biograficzny. Dość powiedzieć, że jego życie od dawna nadawało się na tego typu uwiecznienie.
15.07.2021 15:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Creation Stories", film o życiu legendarnego Alana McGee, na papierze wygląda jak rzecz skierowana przede wszystkim do fanów brytyjskiego rocka, ale najciekawsze w nim jest to, że przedstawia widzom kogoś, kogo kino nieszczególnie lubi prezentować.
Nie oszukujmy się. Produkcji o ćpających i pijących na potęgę muzykach jest w bród, bo na to zawsze był i będzie popyt, ale kiedy ostatni raz widzieliście na ekranie historię menadżera muzycznego? Tymczasem Szkot pod wieloma względami nie odstawał od swoich podopiecznych z Primal Scream czy Oasis w kwestii rock’n’rollowego stylu życia. Można nawet powiedzieć, że facet robił wszystko, by zejść z tego świata. Na szczęście dla siebie samego w porę się opamiętał.
Zobacz: Zwiastun filmu "Creation Stories"
Tego typu postawa zazwyczaj nie bierze się znikąd. Jedni zaczynają korzystać z używek z powodu presji, drudzy z hedonistycznych pobudek, a jeszcze inni w ten sposób próbują stłumić wewnętrzne demony i krzywdy, których doświadczyli w swoim życiu. W przypadku urodzonego w 1960 r. w Glasgow McGee można mówić o drugim i trzecim typie. Przebywanie z szalonymi muzykami to jedno, ale trzeba podkreślić też, że przyszły odkrywca talentu wielu znanych kapel dorastał w trudnych warunkach. W dzieciństwie był regularnie bity przez rodziców. Po jednym z takich incydentów wylądował nawet w szpitalu.
Nic dziwnego, że w wieku 16 lat uciekł do Londynu. Tam zaczął udzielać się w punkowej kapeli. W 1983 r. założył wraz z Dickiem Greenem i Joem Fosterem wytwórnię Creation Records. W tamtym czasie nieobce były mu już pigułki ecstasy. Choć prowadził biuro w Londynie, McGee większość czasu spędzał w Manchesterze, gdzie wytworzyła się niezwykła scena muzyczna. W wynajmowanym przez siebie mieszkaniu urządzał czterodniowe balangi. Jak sam przyznał, jego życie w latach 1989-1995 było niekończącą się imprezą, napędzaną przez kokainę, amfetaminę, kwas, ecstasy i Jacka Danielsa.
Szalone życie na krawędzi
McGee zawsze miał kompanów do zażywania narkotyków. Jednym z nich był Shaun Ryder, wokalista zapomnianego dziś, ale kiedyś istotnego w Wielkiej Brytanii zespołu Happy Mondays. Panowie kochali ecstasy czystą miłością. Raz, będąc już po wielu pigułkach, które miał w zwyczaju łykać jak cukierki, McGee poprosił Rydera o kolejną. "To była najsilniejsza pigułka, jaką wziąłem w życiu. Nagle twarz mojej przyjaciółki Debbie stała się ogromnym zielonym diamentem. Tak się przegrzałem, że musiałem leżeć na podłodze" – wspomina w swojej autobiografii z 2013 r., na której oparto "Creation Stories".
Rebeliancki styl życia sprawił, że McGee nie zdążył się pożegnać z matką Barbarą, która zmarła w 1990 r. na raka. Ale nie był w stanie się smucić. Ilość dragów, jakie wtedy przyjmował, stłumiła w nim tego typu odczucia. W tamtym czasie jego uzależnienie wkraczało zresztą w swoją najmroczniejszą fazę – w 1992 r. wyjechał w trasę z Primal Scream, zespołem znanym z rozrywkowego stylu bycia. Zaczął palić crack, czyli najgorszą odmianę kokainy.
"Siedzieliśmy w szóstkę przy stole i paliliśmy kokainę przez fajkę zrobioną z butelki po wodzie i folii aluminiowej. Gdy nadchodziła kolej kogoś innego, chciałem go zabić, bo byłem tak zdesperowany, by wziąć kolejnego bucha" – wyznał.
Innym razem McGee wraz z Primal Scream świętowali wygranie przez zespół nagrody Mercury za album "Screamadelica". Kokaina została ułożona na stole w kształt piramidy o "wysokości zamku z piasku" i wszyscy kopali w niej łyżeczkami. Ten narkotyk był zresztą częścią spotkań biznesowych w Creation Records.
Kiedy McGee odkrył Oasis w 1993 r., był już wykończony. A Noel i Liam Gallagherowie nie należeli do osób, które pociąga chodzenie wcześnie spać i zdrowy lifestyle. "Przebywanie z Oasis było wyczerpujące. Siedziałem z nimi w Walii, zażywając narkotyki każdej nocy. Później przyjeżdżali do Londynu, by szaleć ze mną przez kilka dni pod rząd" – napisał w książce.
Załamanie nerwowe i wyjście na prostą
W pewnym momencie musiał nadejść kryzys. Miało to miejsce w 1994 r. McGee siedział w samolocie. Serce mu łomotało jak szalone, co było efektem potężnej kreski kokainy, którą zażył przed wyjazdem na lotnisko. Zaczął słyszeć głosy w swojej głowie. Był tak spanikowany, że stewardessa zadzwoniła po ambulans. "Wiedziałem, że spieprzyłem, gdy faceci w pomarańczowych kombinezonach zakładali mi maskę tlenową i wyprowadzali mnie z samolotu. Zmierzyli mi ciśnienie krwi i uznali, że moje życie jest zagrożone. Pomyślałem, że mogę mieć atak serca. Bardzo się martwili, że umrę" – wyjawił.
Po tym zdarzeniu McGee wziął się za siebie, choć przez długi czas nie mógł z kolei wyjść z uzależnienia od Valium, które przepisano mu jako "remedium" na załamanie nerwowe. Założył też rodzinę – z żoną Kate wychowuje obecnie 20-letnią córkę Charlie. Oasis nie mało problemów z jego trzeźwością, ale Primal Scream długo nie mogli mu wybaczyć takiej zdrady.
Szalony tryb życia wrócił do niego ostatni raz na początku XXI wieku, gdy przez chwilę był menadżerem The Libertines. Wielkim wyzwaniem było wtedy ujarzmienie uzależnienia Pete’a Doherty’ego. Raz uciekł się nawet do owinięcia go dywanem i wyniesienia z jakiejś narkotykowej nory. Kiedy indziej złapał Doherty’ego, jak ten kończył palić heroinę. Muzyk wessał wszystkie opary, a następnie dmuchnął nimi prosto w twarz McGee. "Nie mogłem się poruszyć przez 15 minut" – powiedział menadżer.
W niedawnym wywiadzie dla "Independent" McGee nie ukrywał, że dziś uważa takie życie na krawędzi za totalną bzdurę. – Jeśli ktoś lubi tak żyć, to jest mi go żal. Mnóstwo ludzi w moim wieku, będących po pięćdziesiątce i sześćdziesiątce, wciąż bierze dragi. To przerażające" – stwierdził. Dziś żałuje, że tyle ćpał. Inna sprawa, że gdyby tego nie robił, to najprawdopodobniej nie powstałby o nim film. A należał mu się przede wszystkim za odkrycie kilku ważnych kapel.
Film "Creation Stories" trafił do polskich kin 16 lipca.