Seriale polskieOd "Miasta 44'" przez "Belfra" do Netflixa. Józef Pawłowski to aktor, którego znać po prostu wypada

Od "Miasta 44'" przez "Belfra" do Netflixa. Józef Pawłowski to aktor, którego znać po prostu wypada

Świeżak w mediach społecznościowych i wielki nieobecny w show-biznesie. - Jak tylko zwęszę krew uwielbienia w internecie, to jest duże zagrożenie, że mi po prostu odbije. Był taki jeden moment, gdy już byłem na granicy - mówi Józef Pawłowski w rozmowie z WP. Kim jest aktor, o którym wkrótce zrobi się głośno?

Od "Miasta 44'" przez "Belfra" do Netflixa. Józef Pawłowski to aktor, którego znać po prostu wypada
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Magdalena Sawicka

05.02.2018 | aktual.: 17.07.2018 15:45

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Mogłoby się wydawać, że urodził się w rodzinie skazanej na sukces, a ambicję ma we krwi. Jest wnukiem szermierza Jerzego Pawłowskiego, pięciokrotnego olimpijskiego medalisty oraz znanej aktorki - Teresy Szmigielówny. Jego drugi dziadek był pilotem, a ojciec jest artystą-grafikiem. Józef Pawłowski to młodszy brat Stefana, czyli serialowego Marcina z "O mnie się nie martw". Rodzinny dom był doskonałym miejscem do rozwijania artystycznych pasji.

Gdy tylko zorientował się, że aktorstwo sprawia mu wielką frajdę, zaczął uczęszczać do ogniska teatralnego "U Machulskich", potem podjął naukę na Akademii Teatralnej w Warszawie. Na ekranie mogliśmy go już oglądać w 2010 r., jednak pierwsza większa rola przyszła wraz z "Jackiem Strongiem" w reżyserii Władysława Pasikowskiego, gdzie wcielał się w postać Waldemara Kuklińskiego, syna głównego bohatera.

W tym samym czasie wciąż pojawiał się w telewizyjnych produkcjach oraz dubbingował filmy i animacje. W sumie ten 27-latek głos podkładał w ponad 50 produkcjach. Józek był Frodo w filmie "Hobbit: Niezwykła podróż". Możemy go też usłyszeć w "Harrym Potterze", "Piratach z Karaibów" czy nominowanej do Oscara polsko-brytyjskiej animacji "Twój Vincent". Główna rola w "Mieście 44’" Jana Komasy przyniosła mu popularność, po której posypały się kolejne propozycje m.in. w "Bodo".

Nadzieja telewizji? W takiej kategorii jest nominowany do tegorocznych Telekamer. Trudno powiedzieć czy to bardziej zasługa Macieja Dąbrowy z "Belfra" czy też Rafała Krupnioka z "Diagnozy" (drugi sezon już niebawem w TVN). Jeszcze będzie o nim głośno i bardzo możliwe, że również poza granicami naszego kraju. Pierwszy sezon wspomnianego już "Belfra" emitowany jest we Francji. Józek zagrał też jedną z głównych ról w brytyjskim filmie "Bad Day for the Cut", który po świetnych recenzjach na festiwalu w Sundance trafił niedawno na Netflixa.

Magdalena Puzdrowska, Wirtualna Polska: Jak to się stało, że trafiłeś do anglojęzycznej produkcji "Bad Day for the Cut", którą obecnie można oglądać na Netflixie?
Józef Pawłowski: Netfix jest na samym końcu tej układanki. To jest znacznie dłuższa historia. Znalazłem się w filmie "Bad Day for the Cut" dzięki osobie, która jest reżyserem obsady serialu "Gra o tron". Przez długi czas, chyba przez rok, szukała aktora o polskich korzeniach do brytyjskiego filmu. W końcu odezwała się do znanej polskiej reżyserki castingów, która podała jej kilka nazwisk, w tym moje. Co ciekawe, w szkole byłem kompletnym tumanem z języka angielskiego. Dopiero kilka lat temu podjąłem decyzję, że nadrobię zaległości, poniekąd z nadzieją, że uda mi się zrealizować marzenie i zagrać zagranicą.

Film trafił do Sundance, gdzie został bardzo dobrze przyjęty i zebraliśmy pochlebne recenzje. Już samo dostanie się na ten festiwal jest dużym wyróżnieniem. Później przyszła informacja, że Netflix jest zainteresowany, ale nie mogliśmy o tym mówić, dopóki sprawa nie została domknięta. Film, w którym zresztą wystąpiłem z Anią Próchniak, trafił na platformę streamingową i teraz robi się o tym głośno.

Obraz
© Facebook.com

Jak przebiegał casting? Co musiałeś zrobić, żeby udowodnić, że jesteś najodpowiedniejszą osobą do tej roli?
Pierwszym etapem było krótkie wideo - dwie sceny, które nagrałem z moim starszym bratem i wysłałem do produkcji. Po jakimś czasie dostałem odpowiedź, że są wstępnie zainteresowani. Kolejny castingowy etap polegał na przesłuchaniu na Skypie. Dostawałem polecenia od reżysera i odgrywałem sceny, które oni nagrywali. Ani reżyserka współpracująca z "Grą o tron", ani produkcja "Bad Day for the Cut" nic o mnie nie wiedzieli. Nie widzieli ról, w których miałem okazję się już sprawdzić. To było miłe uczucie, gdy okazało się, że spodobałem się nie przez pryzmat wcześniejszych filmów czy seriali, a przez moją grę aktorską. Szczęśliwym trafem dostałem się i poleciałem na plan zdjęciowy do Belfastu.

Byłeś gościem "z zewnątrz"? Jak wspominasz pracę na planie?
Poznałem świetnych ludzi. Wciąż jestem zafascynowany energią aktorów i ludzi z ekipy. Byli bardzo pozytywni i uśmiechnięci.

Po tym jak zagrałeś u Komasy, udzielałeś wielu wywiadów, później nieco zniknąłeś ze świecznika, nie czułeś potrzeby, aby być postacią medialną?
Propozycji wywiadów nigdy wiele nie dostawałem, tak mi się zdaje, bo w sumie nie wiem od ilu rozmów można mówić o "wielu". Do wywiadów raczej mi się nie paliło, z prostej przyczyny - bardzo mnie to krępuje. Dlatego, że nie marzę o tym, aby wywiadów udzielać na prawo i lewo, albo żeby biegali za mą fotoreporterzy.

Cenię sobie nie tyle prywatność, co intymność. Lubię ciszę i spokój. Bardzo się krępuję, gdy wzbudzam zbyt duże zainteresowanie. Nigdy nie planowałem częstotliwości swojej obecności w mediach. Bywania m.in. w mediach nie wiążę z aktorstwem, to jest jakaś wypadkowa, nie ścisły element. W związku z tym nie odczuwam konieczności "bywania". Wręcz odwrotnie. Mam wrażenie, że może mi to zaszkodzić w skupieniu i pracy. Poza tym nigdy nie byłym salonowym lwem i imprezowym wodzirejem.

Obraz
© Materiały prasowe

*Mogłoby się wydawać, że obecność chociażby w mediach czy portalach społecznościowych jest niejako obowiązkiem aktora. Tymczasem ty unikasz rozgłosu, a na Facebooku i Instagramie jesteś raczej powściągliwy. *
Konto na Instagramie mam od roku i staram się używać go w celach około zawodowych. Podziwiam ludzi, którzy mają umiejętność oddzielania życia prywatnego od zawodowego i prosperowania "w mediach społecznościowych" na tak wielu płaszczyznach. W każdy razie nie mam wystarczającej podzielności uwagi, by to wszystko ogarnąć. Intuicja podpowiada mi, że w internecie łatwo przekroczyć granice, zza których nie da się już zawrócić. Odczuwam duży dyskomfort, gdy ma mam opublikować np. zdjęcie dotyczące prywatnej sytuacji, np. z rodzinnej uroczystości, na której są osoby niepubliczne.

Czy to nie jest strzał w kolano?
Staram się skupiać na pracy i nie poświęcać zbyt dużo energii na rzeczy, które są obok, czyli media i serwisy społecznościowe. Mam wrażenie, że dla mnie, osoby o lekko narcystycznej naturze, to duże ryzyko. Jak tylko zwęszę krew uwielbienia w internecie i mediach, to jest duże zagrożenie, że mi po prostu odbije. Był taki jeden moment, gdy już byłem na granicy. Dzięki przyjaciołom i rodzinie udało mi się nie zwariować całkowicie. Staram uczyć się na błędach.

"Ten moment" był po "Mieście 44’"?
Nie chodzi o to, że nie radziłem sobie z popularnością czy też social mediami. Moje ego mocno urosło i zostało zweryfikowane przez polski rynek. Za bardzo uwierzyłem w swoją doskonałość i bezbłędność, a prawda jest taka, że nie jestem taki świetny, jak mi się zdawało. Pojawiły się negatywne oceny i Bogu dzięki, że tak się stało. Zrozumiałem, że każdy widz ma prawo do tego, żeby mnie źle ocenić. Mój profesor mi kiedyś powiedział, że ta robota nigdy się nie kończy. Ja wtedy na chwilę o tym zapomniałem. Mam wrażenie, że nie byłem do końca przygotowany na ilość opinii i szum, jaki ten film zrobił w mediach. Dostałem wtedy lekcję pokory.

Obraz
© Materiały prasowe

Stefan i Józef Pawłowscy

Czy sukces "Belfra" cię zaskoczył? Mówi się, że obok "Watahy" i "Paktu" to jeden z najlepszych polskich seriali.
O tym, że to będzie niezła rzecz, wiedziałam właściwie od początku. Scenariusz sam się bronił. Wciągnął mnie niesamowicie, pochłonąłem go w jedno popołudnie. Wiedziałem, że jeśli my aktorzy tego nie zepsujemy, to będzie coś ciekawego.

Razem ze swoją dziewczyną, Klaudią Szafrańską z zespołu XXanaxx, macie predyspozycje do tego, żeby zostać sławną, piękną i młodą parą na salonach. Media lubią takie historie.
To jest bardzo kuszące, żeby uczestniczyć w show-biznesowym życiu. Ale obecność w mediach ma swoje konsekwencje, plus i minusy. Jak mówiłem, bardzo cenię sobie spokój i intymność.

Czytasz opinie na swój temat w internecie?
Czasem daję upust swojemu narcyzmowi i czytam komentarze na swój temat pod artykułami, co najczęściej kończy się czarną rozpaczą (śmiech). Ale rozpaczam tak do godziny, bo przecież wiedziałem na co się piszę, jaki zawód wybieram.

Do mnie bezpośrednio ludzie nie piszą złych rzeczy. Przez cztery lata funkcjonowania na Facebooku nigdy mi się nie zdarzyło, żebym dostał wiadomość z wyzwiskami, czy też dziwnymi propozycjami. Najczęściej otrzymują opinie lub prośby o pomoc czy poradę. Gdy już dostaję taką wiadomość, mam poczucie, że wypada odpisać. Gdybym sam do kogoś napisał, chciałbym otrzymać odpowiedź. Tym bardziej, że taka mała rzecz może sporo zmienić. O czym sam się przekonałem nie raz.

Masz na swoim koncie ogromną liczbę dubbingów, których nie musisz sygnować twarzą.
Kocham to. W dubbingu się doskonale odnajduję. Nie ma fleszy i "fejmu", jest lekko i swobodnie. W zderzeniu z całą presją medialną wynikającą z dużych produkcji filmowych czy to telewizyjnych, dubbing jest pełen luzu i wolności. Można się skupić na swojej robocie. Są dubbingi mniej lub bardziej wymagające. Ostatnio pracowałem nad "Twoim Vincentem", co było fantastycznym doświadczeniem. Widz słyszy tylko mój głos i wyczuwa emocje, ale ja pracując nad dubbingiem wykonuję większość czynności, które wykonuje postać. Biegam, piję czy się biję, akcja toczy się przed mikrofonem.

Obraz
© Facebook.com

Ostatnio udało ci się podłożyć głos w bardzo popularnej grze komputerowej "Call of Duty: WWII".
Tak, to był mój pierwszy raz, kiedy dubingowałem grę, w której nie miałem do odegrania tylko odgłosów np. walki, ale całe fabularne sceny. Jako dzieciak grałem w tę grę, więc też miałem do tego sentymentalny stosunek.

Chyba nigdy nie miałeś okazji być nazywanym wnuczkiem swojej babci, albo młodszym bratem Stefana Pawłowskiego?
A to jest prawda. Rzeczywiście. Chociaż nigdy nad tym nie myślałem... To jest miłe, że nikt nie może mi zarzucić kolesiostwa. Kiedyś miałem takie obawy czy kompleksy, że mogę być o to posądzany. Nie wszyscy mogą o tym wiedzieć, ale w tej branży trzeba bardzo walczyć o siebie i wiedzieć, kim się jest.

Kiedyś udzieliłeś wspólnego wywiadu z bratem. Razem pojawiacie się też w filmie "Jack Strong". Jest rywalizacja?
Radzimy sobie. Obaj pracujemy i żyjemy z tego zawodu, a nie wszyscy mają taką szansę, bo rynek jest dość wąski. Obaj się też rozwijamy, chociaż każdy podąża tak naprawdę trochę inną drogą. Moja jest w dużej mierze oparta na dubbingu, na który mój brat często nie ma czasu. Stefan gra główną rolę w serialu, pojawia się też w teatrach telewizji i filmach. Kompletnie inaczej też zaczęliśmy. Stefan od roli w jednym z najpopularniejszych seriali w kraju, a ja od dużej roli w filmie fabularnym.

Nikt ci zawodu nie narzucił, ale chyba wychowywanie się w artystycznej rodzinie, miało wpływ na twoją decyzję o aktorstwie?
Moja siostra jest po historii sztuki. Wychowywałem się w domu, w którym było pełno albumów z reprodukcjami oraz książek. Zawsze dużo się u nas czytało, oglądaliśmy filmy i słuchaliśmy muzyki. I to z pewnością miało wpływ na moją artystyczną wrażliwość. Ona była uruchamiana w dwojaki sposób. Z jednej strony przez sztukę - moja mama "ciułała" pieniądze na bilety i od najmłodszych lat zabierała nas do Opery Narodowej czy na koncerty muzyki klasycznej. Z drugiej strony mój tata jest grafikiem, a jego prace wisiały w całym domu. Dostałem duże wsparcie od najbliższych, gdy aktorstwo rzeczywiście zaczęło mnie interesować. Wychowywałem się w dużej, skromnej, ale kochającej się rodzinie. Długo nie miałam komórki, na swoją pierwszą musiałem zresztą sam zarobić.

Mówiłeś kiedyś, że marzy ci się skomplikowana rola, najlepiej lekkiego świra. Tymczasem najczęściej wcielasz się w pozytywne postaci, będące świetnymi materiałami na chociażby zięcia.
Nadal tak jest. Wciąż myślę o skomplikowanej roli, z powodu której będę miał depresję przez rok. Albo jakiegoś agresywnego dzikusa. W "Mieście 44’" grałem niby pozytywny charakter, za którym jednak widz nie do końca przepadał, w związku z jego trudną drogą w filmie. W "Diagnozie" niby jestem fajnym kolesiem, ale nie potrafię postawić na swoim. Widz go lubi, bo jest wrażliwy, ale jest jakiś zgrzyt. W "Jacku Strongu" grałem intelektualistę. W "Bad Day for the Cut" wcielam się w gościa, który jest dobry i chce dobrze, ale w życiu mu ewidentnie nie idzie. W "Belfrze" pojawiła się co prawda rola bardziej szorstkiego bohatera, ale przy zachowaniu dużej emocjonalności i wrażliwości.

Pozostaje tylko życzyć zrealizowania marzeń i gry w międzynarodowych produkcjach. Dzięki za rozmowę.

Obraz
© Facebook.com
Źródło artykułu:WP Teleshow
Komentarze (60)