"Obsesja Eve": czy formuła się wyczerpała?
Nowy sezon "Obsesji Eve" rozpoczyna się zaskakująco emocjonalnym akcentem. Czy to wystarczy, by przykuć uwagę widzów?
Po 2. sezonie "Obsesji Eve" widzowie podzielili się na dwie grupy: tych, którzy gotowi byli bronić serialu do ostatniej kropli krwi (nieważne czyjej), i tych, którzy głośno oznajmili, że to już nie to samo. Choć szaleństwa Eve (Sandra Oh)
i Villanelle (Jodie Comer) wciąż sprawiają dużo frajdy, to jednak te same pomysły sprzedawane po raz drugi po prostu nie zadziałały zbyt dobrze w 2. sezonie. A jak będzie teraz?
Teraz wszystko znów wydaje się świeże. Trzecia już showrunnerka serialu, Suzanne Heathcote ("Fear the Walking Dead"), rozpoczyna od półrocznego przeskoku czasowego, przedstawiając główne bohaterki niejako na nowo. Eve już nie jest agentką. Zaszyła się w New Malden, pracuje w kuchni w azjatyckiej restauracji i prowadzi proste życie zgodnie z zasadą "po pierwsze, nie wychylać się". Villanelle odnalazła się w Barcelonie i to od razu na weselu. Własnym. Zaskoczenie? I tak, i nie. Wyjść za dziewczynę, bo miała fajne buty i pozwoliła zapomnieć o złamanym sercu, to zachowanie dokładnie w stylu naszej uroczej zabójczyni.
"Obsesja Eve" raz jeszcze więc zaskakuje tak bardzo, że aż nie zaskakuje, co na tym etapie łatwo jej wybaczyć. Podczas gdy główne bohaterki próbują zapomnieć o sobie nawzajem w dość standardowy sposób, Carolyn (Fiona Shaw)
tłumaczy się z bałaganu w Rzymie i zmuszona jest podporządkować się nowemu szefowi. Rzeczy, nad którymi głowiliśmy się po zeszłorocznym finale – Czy Hugo przeżył? Czy Eve odpowie za zabójstwo Raymonda? Jakim cudem Eve żyje? – zostały sprowadzone do roli mało znaczących epizodów i załatwione paroma linijkami dialogów. Trzeba pędzić dalej.
Pędzić dalej chce zwłaszcza Villanelle, superinteligentna psychopatka, która zawsze była i wciąż jest jak dziecko tupiące nóżką, kiedy świat nie zaspokaja wszystkich jej pragnień i to natychmiast. Kiedy więc na jej drodze pojawia się ponownie Dasha (Harriet Walter)
, dawna rosyjska gimnastyczka i mistrzyni pomysłowego zabijania, która kiedyś szkoliła naszą bohaterkę, Villanelle traktuje to jak okazję, żeby awansować w szeregach Dwunastki. I pierwsze, co robi, to pokazuje, jak pilną jest uczennicą, z fantazją i błyskiem w oku kopiując dawne dzieło swojej nauczycielki.
I to wciąż działa, bo widać, jak Jodie Comer uwielbia tę szaloną, nieokiełznaną, impulsywną stronę swojej bohaterki. Oglądanie jej przy "pracy" to była i jest czysta frajda. Jakkolwiek by to nie brzmiało, kiedy mówimy o zabijaniu nie zawsze winnych ludzi. Z kolei po Eve, znów sprowadzonej do roli zwykłej osoby, prowadzącej szare życie, widać, jak wiele ją kosztuje to, co dla większości ludzi jest normą. Była agentka chodzi jak zombie, wmawiając sobie, że jest OK, i ożywia ją dopiero to co nas.
Nie ulega też wątpliwości, że Villanelle już niedługo dowie się prawdy o niedoszłej śmierci swojej ukochanej, i mordercza zabawa w kotka i myszkę, znaczona obustronnym przyciąganiem i odpychaniem, znów będzie na swoim miejscu. Bez tego nie byłoby "Obsesji Eve". To ich pokręcona, skomplikowana, zaskakująca na każdym kroku relacja napędzała fabułę. Nie międzynarodowy krąg zabójców, nie gra wywiadów, tylko dwie kobiety, które odnalazły się w totalnym chaosie i, nie mogąc przestać zerkać na siebie nawzajem, spowodowały jeszcze więcej chaosu.
Czy da się to ciągnąć w nieskończoność, wymieniając co sezon główną scenarzystkę? Teoretycznie tak, w praktyce prawdopodobnie niebezpiecznie zbliżamy się do końca terminu przydatności do spożycia. Bo owszem, rewię mody i pokazy szaleństwa w wykonaniu Villanelle wciąż ogląda się świetnie. Ma także sens dodawanie jej kolejnych warstw przy jednoczesnym braku ewolucji postaci (to był i jest dzieciak, ale z czasem stawało się oczywiste, że stoi za tym coś więcej). Kochaliśmy ją od początku, a teraz coraz lepiej rozumiemy jej motywacje. Widzimy, jaka jest niebanalna, wyjątkowa, a przy tym coraz bardziej nasza, oswojona.
Rozumiemy, czemu Eve nie jest w stanie się od niej uwolnić (a nie jest, bo pomimo wydarzeń z Rzymu, to o niej myśli w pierwszej kolejności, nie o Niko), i nie chcemy, żeby się uwolniła. Bo bez tego nie byłoby całej zabawy. Nie byłoby tej fenomenalnej gonitwy po Europie, która tak bardzo jest nam potrzebna zwłaszcza teraz, kiedy sami nie możemy poganiać się nawet po lesie. Niesamowita energia, magnetyczne główne postacie i iskry między nimi to powody, by trwać przy "Obsesji Eve" nawet w trudniejszych scenariuszowo czasach. Ale czy w nieskończoność? Zobaczymy.
Na razie trzeba przyznać, że serial BBC America rozpoczął się bardzo mocnym, emocjonalnym akcentem, co sprawia, że łatwo zapomnieć o niedociągnięciach i przechodzeniu do porządku dziennego nad ewidentnymi bzdurkami. Potrzebujemy eskapistycznej rozrywki i wszystko wskazuje na to, że "Obsesja Eve" wciąż będzie w stanie nam to zapewnić, na dodatek w duecie z równie pokręconą "Ucieczką".
Nowe odcinki Obsesji Eve w poniedziałki w HBO GO