O Śledziu, który wskrzesił polski komiks
Był już Śledziński Giedroyciem, ja więc nazwę goRobertem Crumbem polskiego komiksu. To oczywiście felietonistyczne wyolbrzymienie i myślowy skrót, ale jest w tym porównaniu wystarczająco dużo polotu, by posłużyło mi jako teza. Podobnie jak Crumb i jego ,,Zap Comix" w Ameryce lat sześćdziesiątych, trzydzieści lat później w Polsce Śledziński i jego ,,Produkt" rozsadzili smutną, szarą komiksową rzeczywistość. Rzeczywistość, w której ze świecą było szukać obiecujących debiutantów, regularnie wydających polskich artystów lub jakiegokolwiek twórczego poruszenia. Rzeczywistość, w której nie było miejsca na komiksy w księgarniach. Rzeczywistość upadającego wydawnictwa TM-Semic, które wpierw obiecało nam raj, zalewając rynek amerykańskimi komiksami, a później przywróciło smutnej szarzyźnie, z której do tej pory nie otrząsnęli się polscy wydawcy - żadnemu, bowiem już na zdrowie
nie wyszło wydawanie w Polsce klasycznych zeszytów superbohaterskich.
Komiksy Śledzińskiego, Lachowicza, Myszkowskiego, Dąbrowskiego, Minkiwieczów, Kalinowskiego były jak powiew świeżego powietrza. To byli nasi twórcy - w naszym wieku, z naszym poczuciem humoru, mówiący naszym językiem, widzący sprawy tak jak my.Podobnie jak my ścigani przez dresiarzy, podobnie jak my zafascynowani popkulturą, niewstydzący się tego, że kochają głupie komiksiki. Mieszkający na smutnych osiedlach smutnych miast, z których nie było ucieczki. Otoczeni paczką myślących podobnie przyjaciół. Czułem to nawet na pierwszym roku studiów, gdy na poważnie zacząłem skupować archiwalne numery, a gazeta chyliła się już ku upadkowi.
Myślę, że podobnie czuły się amerykańskie nastolatki po raz pierwszy otwierające zakazane pismo Roberta Crumba.Pełne seksu, mocnego języka, żartów z tych naiwnych, hippisowskich dziwaków, ale przede wszystkim niesamowitego poczucia humoru, pozwalającego wierzyć, że gdzieś na świecie istnieją jeszcze ludzie z odrobiną dystansu do siebie.
Rola, jaką odegrał ,,Produkt" jest dla polskiego światka komiksowego nie do przecenienia. Świetnie skwitował to Wojciech Orliński porównując Śledzia do twórcy paryskiej Kultury. Gdyby nie odwaga i determinacja Śledzińskiego (a także jego niezwykła pracowitość - rzecz niezwykła u wyluzowanych komiksiarzy, za którymi szaleją dziewczyny) nie mielibyśmy dziś Wilqa, Człowieka Paroovki, Kaerelków, Ligi Obrońców Planety Ziemia i oczywiście ekipy z Osiedla Swobody - najprawdopodobniej najlepszej historii młodzieżowej od czasów ,,Tego Obcego". Postaci i historii kultowych, wyznaczających trendy. Błyskotliwych, zabawnych,
lotnych, pokazujących, że nawet w Polsce można zrobić coś niesamowitego, jeżeli tylko włoży się w to serce.
Przez te dziesięć lat komiksowa rzeczywistość w Polsce się zmieniła. Rysownicy nie boją się już debiutować, w miarę sprawnie działa kilka wydawnictw, organizowane są festiwale, konwenty, spotkania. Ba! Komiks okazjonalnie pojawia się nawet w mediach głównonurtowych (choć wciąż częściej jako ciekawostka, dzięcięce medium czasem potrafiące opowiedzieć coś o holocauście czy historii Polski). Polacy udanie debiutują za granicą (czasami u boku gwiazd), nie muszą już wyprowadzać się do Belgii, by zarobić na rysowaniu kilka złotych. *I choć większość z tego najprawdopodobniej wydarzyłaby się bez Śledzia, ,,Produktu" i produktowej ekipy, to zdecydowanie nie byłoby tak zabawnie. *
Nie wierzycie? Przeczytajcie ,,Osiedle Swoboda" - Kultura Gniewu wydanie zbiorcze szykuje na styczeń, i będzie to zdecydowanie najlepszy urodzinowy prezent dla Śledzia. ,,Produktu" i ich fanów.