Nudny mizogin
Komiksowe środowisko od dawna narzeka, że Truściński rozmienia talent na drobne i zamiast latami pracować nad niskonakładowymi albumami woli sprzedawać swój talent dobrze płacącym magazynom. Owoc jego współpracy z Żulczykiem tego nie zmieni. Bo Trust po raz kolejny udowadnia, że ma wielki talent, ale ważniejsze niż sukces artystyczny są dla niego wypłata i rzemiosło. Jego kreska jest tu bardzo podobna do tego, co zaprezentował w równie nieudanej "Najczwartszej RP - Antyliście Prezerwatora" - komiksowym koszmarku wyprodukowanym na zamówienie Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego pod koniec rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jest chaotycznie, tłoczno, groteskowo, ale przy tym zaskakująco czytelnie, a miejscami wręcz błyskotliwie.
09.12.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niestety (znów nasuwa się porównanie do "Antylisty") dobra robota Trusta została sponiewierana przez fatalny scenariusz Żulczyka. Popularny (a chyba także modny) pisarz, autor "Zrób mi jakąś krzywdę", "Radio Armageddon" i "Instytutu", napisał scenariusz, który w założeniu miał być pastiszem kina klasy B w stylu Roberta Rodrigueza. Problem w tym, że pastisz powinien być dowcipny, a Żulczykowi nie udaje się ani jeden żart. Miniaturka na temat tajemniczej kobiecej organizacji porywającej i kastrującej mężczyzn jest nudna i głupia. To po prostu kolejna wymuszona próba wyprodukowania pulpy. Do tego niezwykle mizoginistyczna, portretująca kobiety w faszystowskich mundurach i każąca im kastrować swoje ofiary (mężczyźni są tu sponiewieranymi, niewinnymi ofiarami pozbawianymi swych samczych organów przez grubą, nazistowską dziwkę).
Na swoim blogu Żulczyk wśród inspiracji wymienia "Death Proof" Quentina Tarantino. Ale do mistrzostwa Tarantino Żulczykowi równie daleko, co polskiemu kinu do Hollywood.