Nowy sezon "The Crown" Netfliksa. Laurka, ale wcale nie dla księżnej Diany!
Robi się coraz goręcej... "The Crown" to już nie jest opowieść o minionym świecie, listownej miłości przyszłej królowej, eleganckich autach na ulicach dawnego Londynu. To są historie wygrzebane z nie tak odległych życiorysów obecnie żyjących członków rodziny królewskiej... Zaczyna się robić nieprzyjemnie.
"The Crown" wspaniałym serialem jest. Gdy w 2016 roku premierę miał pierwszy sezon, wszyscy zachwycili się z miejsca niezwykle jakościową produkcją streamingowego giganta. Scenografia, lokacje, kostiumy, charakteryzacja i fenomenalna (powtórzę dobitnie: fenomenalna) Claire Foy w roli Elżbiety II - to jedna z najbardziej jakościowych produkcji nie tylko Netfliksa, ale telewizji nowej ery w ogóle.
Twórcy jednak nie mogą spoczywać na laurach. Bo nie dość, że widownia łaknie kolejnych, tak samo dobrych części, to jeszcze mają przecież do czynienia z materią niezwykle newralgiczną. To jest prawdziwa historia i prawdziwi ludzie. Ba! I to jacy! Na Wyspach nie ma bardziej znanej i poważanej postaci niż królowa Elżbieta II. Teraz, dwa miesiące po jej śmierci, biada każdemu, kto rzuci na nią złe światło. Przyznaję, że to dość trudne warunki do tworzenia telewizyjnego hitu... Udało się?
Piąty sezon "The Crown" opowiada o latach 1991-1996. Co się tam nie wydarzyło! Rozwody trójki dzieci królowej, pożar w Windsorze, książka na podstawie wspomnień Diany i ten feralny wywiad księżnej w "Panoramie" BBC... Czy to dlatego mam wrażenie, że scenarzyści galopowali przez historię niczym koń królowej w Ascott? Tym bardziej zaskakująca jest ich decyzja, by zatrzymać się na wydumanym (Wymyślonym? Kto to wie?) wątku bliskiej zażyłości księcia Filipa z o 30 lat młodszą hrabiną. Osobny odcinek poświęcono na poszukiwanie przez męża Elżbiety rosyjskich korzeni i ekshumacji Romanowów. Scenarzyści chcieli w ten sposób ukazać powiększającą się przepaść między królową i jej mężem. Jednocześnie w usta księcia Edynburga włożyli największe peany na cześć monarchini i monarchii jako instytucji w ogóle. To rozchwianie najlepiej obrazuje niepewność, jaką daje się wyczuć w prowadzeniu tej historii.
Twórcy wiedzą, że na ręce patrzą im nie tylko widzowie, ale też sami bohaterowie - prawdziwi ludzie, których wydarzenia przedstawione teraz w "The Crown 5" naznaczyły na zawsze.
Wybory, jakich dokonano przy fabule tego sezonu są nieraz zaskakujące. Wywiad, którego udzieliła Diana w "Panoramie", w rzeczywistości wstrząsnął w posadach rodziną królewską. Nikt nigdy nie wypowiadał się w mediach w takim tonie o prywatnych sprawach royalsów. Księżna wprost oskarżyła Karola o zdradę i wyznała, że nie nadaje się na króla. W "The Crown" serialowy Karol rzucał bluzgami i pieklił się, królowa z dezaprobatą kręciła głową. Zakończył się odcinek i... słuch o tym zaginął. Jakby twórcy mieli listę motywów do odhaczenia i "lecieli" zgodnie z listą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trudno wymagać od nich, by spełniali życzenia fanów serii (w tym moje), wybierając sytuacje i historie do swojego serialu. Ale jak można nie było poświęcić więcej czasu skandalicznemu rozstaniu Andrzeja i księżnej Jorku? Swego czasu żyły tym każde media na Wyspach, w "The Crown" ledwo tym żył sam zainteresowany, który pojawił się na ekranie na kilka minut. Czy pamiętacie, że Elżbieta i Filip mieli trzech, a nie dwóch synów? Twórcy przypomnieli sobie chyba na sam koniec niemal wlepiając niemrawego Edwarda gdzieś na drugi plan. Lenistwo (niemożliwe!), brak pomysłu (mało prawdopodobne), jakiś powód (ale jaki?)? Trudno orzec. Do dziś książę Wessex pozostanie postacią tyle bezbarwną, co nieznaną.
Główny ciężar całej serii spoczywa na napięciu na osi Diana-Karol-Camilla. Trójkę bohaterów grają nowi aktorzy. Dianę Elisabeth Dębicki, aktorka raczej dotąd szerzej nieznana, ale z takimi warunkami fizycznymi, że ta rola była po prostu dla niej! Wysoka, duże niebieskie oczy, niemal łabędzia długa szyja. Diana Dębicki porzuciła naiwność, dziewczęcą nieśmiałość Diany Emmy Corrin (z czwartego sezonu). To świadoma swojego seksapilu, sarkastyczna, cierpiąca, samotna, namiętna kobieta.
Nową Camillę gra wreszcie aktorka, która ją przypomina. Olivia Williams jako kochanka księcia jest stanowcza, rzeczowa, swojska, oddana ukochanemu mężczyźnie. Ma w sobie taki rys kobiety niemiejskiej, nieeleganckiej, ale właśnie dzięki temu dającej się lubić.
Z kolei Karola gra Dominic West, znany m.in. z "The Wire". Oczywiście trudno jest znaleźć aktora, który będzie przypominać księcia (dzisiaj już króla!), ale warsztat Westa pozwolił mu na stworzenie postaci niezwykle wiarygodnej. Albo ma taki dar z niebios, albo godzinami studiował pozy i gesty Karola, bo oddał go znakomicie. A głos? Włączcie "The Crown", zamknijcie oczy: nie uwierzycie, że to nie Karol we własnej osobie.
West jako następca tronu jest aktywny, pomysłowy, władczy. Niecierpliwie wyczekuje na przejęcie korony, marzy mu się wcześniejsza abdykacja matki, nowoczesna monarchia (cokolwiek by to hasło nie oznaczało). I rzeczywiście każdy biograf potwierdzi to, że był czas, w którym Karol rwał się tronu, zły na Elżbietę, że każe mu czekać do jego starości. Ale w tych samych biografiach czytaliśmy o dziwactwach księcia, np. skórzanej desce klozetowej wożonej za nim po świecie. Twórcy "The Crown" łaskawie pomijają tę stronę osobowości księcia, nie kompromitują go żadnym takim detalem.
Nie są już tak wspaniałomyślni dla księżnej Diany. O ile w wielu filmach i serialach o "królowej ludzkich serc" staje się ona niemal świętą za życia, tak w hicie Netfliksa nie ma w niej nic świętego. Otóż na próżno szukać tu jakichkolwiek oznak empatycznego charakteru kobiety, z którego przecież słynęła. Nie do przecenienia jest rola Diany w postrzeganiu stygmatyzowanych osób chorych na AIDS. Ona spotykała się z cierpiącymi w szpitalach, tuliła ich i podawała im dłoń. Przyczyniła się do nagłośnienia problemu min przeciwpiechotnych. Do dziś uznaje się, że traktat o zakazie ich produkcji jest częścią jej dziedzictwa. W "The Crown" tymczasem widywana jest w szpitalu, ale... bardziej po to, by poznać interesującego kardiochirurga, niż wspierać potrzebujących. Nic w serialu nie motywuje histerii na punkcie Diany, jaka wybuchnie po jej tragicznej śmierci.
Tymczasem serialowy Karol wyrasta na mężczyznę z krwi i kości, nieszczęśliwie zakochanego, a przecież chcącego tylko żyć w zgodzie ze sobą. Do tego dodajcie kuriozalną scenę nad omletem, podczas której dochodzi do pogodzenia się z dawną żoną, może nawet przeprosin... To wszystko trąci laurką.
Chwilami oglądanie "The Crown" przestaje być wygodne. Dlaczego? Młody serialowy William mówi matce, że nie może słuchać o jej kochankach, że to dla niego za dużo. Prawdziwy książę William ma dziś 40 lat, z pewnością pamięta i życie, i tragiczną śmierć matki. Otwarcie mówi o tym, jak ważne jest dobro i zdrowie psychiczne dzieci, nastolatków. To, co jest echem jego dzieciństwa, zostawało zawsze w naszych domysłach, ale "The Crown" te domysły odtwarza, daje im twarz i rzuca na ekran. Już po czwartym sezonie na social mediach prawdziwych Camilli i Karola zaroiło się od negatywnych komentarzy widzów, którzy po 20 latach przypomnieli sobie o początkach tego związku. Teraz, gdy seria zbliża się nieuchronnie do teraźniejszości, robi się... ryzykownie, mało przyjemnie, a może bardzo przyjemnie? Zależy od punktu widzenia.
Tymczasem nic dziwnego, że cały świat (przesadzam, ale tak lubię) dyskutuje o nowym "The Crown" i nowej obsadzie, bo to jest wciąż serial z tych najwyższej klasy. Brytyjska produkcja z genialnym wprost aktorstwem, kolejny raz zdaje egzamin jako kawał dobrego telewizyjnego rzemiosła. Nikt tu nie poszedł na skróty: rozmach, budżet i emocjonalny ładunek to wciąż znaki rozpoznawcze tej serii. Ostatni odcinek kończy się, gdy chcemy więcej i więcej. Nawet jeśli wszyscy wiemy, jak tragiczna historia czeka nas w szóstej serii.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski