Nowa perełka Disney+? O serialu sporo się mówi. Jak wypada?
Oglądający "Ahsokę" pan profesor z "Poszukiwanego poszukiwanej" byłby zadowolony z zawartości "Gwiezdnych wojen" w "Gwiezdnych wojnach". Otwarte pozostaje jednak pytanie o to, czy oglądanie kolejnej odsłony tej samej odwiecznej walki Rebelii z Imperium wciąż ma sens?
24.08.2023 17:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie tak dawno, dawno temu w niezbyt odległej galaktyce Disney+ podjęta została decyzja o wydrenowaniu marki "Gwiezdne wojny" do ostatniej kropelki. Ruszyło poszukiwanie luźnych wątków i ukochanych przez fanów postaci, którym można by poświęcić cały serial. Podobną technikę zastosowano w przypadku uniwersum Marvela, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Różnica taka, że jeśli chodzi o komiksową odsłonę tego przedsięwzięcia, wyszło tak sobie.
O wiele lepiej sytuacja ma się ze światem wymyślonym przez George’a Lucasa. Choć i tu trafił się niewypał ("Obi-Wan Kenobi"), pozostałe produkcje tego cyklu cieszą się słusznym powodzeniem wśród fanów. "Ahsoka" nie powinna przerwać tej passy. Rodzą się jednak zasadne wątpliwości co do tego, czy ta sama historia z innymi bohaterami i innymi lokacjami jest dobrym pomysłem na rozwój uniwersum "Gwiezdnych wojen". Złośliwi powiedzieliby, że to jedynie kolejny prosty skok na pieniądze nowych subskrybentów platformy i mieliby sporo racji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Akcja serialu "Ahsoka" rozgrywa się kilka lat po upadku galaktycznego Imperium. W jego miejsce uformowana zostaje Nowa Republika, która wciąż zmaga się z problemem zapewnienia pokoju bardzo odległej galaktyce. Nie jest to proste, gdyż ta wciąż usłana jest byłymi zwolennikami Imperium czekającymi na to, by odzyskać straconą władzę. Nadzieją na taki obrót sprawy jest odnalezienie Wielkiego Admirała Thrawna, ostatniego wodza Imperium. Wieść gminna niesie, że choć rzekomo pożegnał się z życiem, ukryty w zakamarkach wszechświata czeka na odpowiedni moment, by znów poprowadzić siły ciemności. Na poszukiwania Thrawna wyrusza rycerka Jedi, tytułowa Ahsoka Tano (Rosario Dawson). Pokrzyżować jej plany postara się będący po Ciemnej Stronie Mocy, Baylan Skoll (śp. Ray Stevenson). Gra toczy się o mapę wskazującą drogę nie tylko do Thrawna, ale też do zupełnie nowej galaktyki!
Choć tytułowa bohaterka serialu platformy streamingowej Disney+ Ahsoka Tano nie zawsze trzyma się procedur Zakonu Jedi, twórcy produkcji o jej przygodach postanowili inaczej. Posiadając przepis na sukces stworzony przez markę "Gwiezdne wojny", zdecydowali sztywno trzymać się zasad panujących w tym wszechświecie i wiele w nich nie zmieniać.
Z tego też względu fani Sagi, a w szczególności oryginalnej trylogii, poczują się jak u siebie w domu, gdy już przełkną czerwone napisy początkowe zastępujące słynne na cały wszechświat żółtoliterowe intro. Za chwilę czerń kosmosu przetnie ogromny statek, na którego pokład wprosi się bez pytania postać kojarząca się z Darthem Vaderem (złoczyńca znany kiedyś jako Anakin Skywalker również tu powróci, ale na ten powrót byłego mistrza Ahsoki przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać), by przejąć podróżującą tu kobietę. Nie będzie nią tym razem księżniczka Lea, a stojąca po stronie zła Wiedźma z Dathomiry, Morgan Elsbeth (Diana Lee Inosanto) – cała reszta się jednak zgadza, łącznie z wyglądem serialowych bohaterów i wnętrz. Wszystko wygląda tu mniej więcej tak samo jak blisko pół wieku temu w "Nowej nadziei".
Jednym z założeń nowych produkcji z uniwersum "Gwiezdnych wojen" było to, by każda z nich reprezentowała jakiś odrębny gatunek filmowy. Najdobitniej było to widać w przypadku świetnego "Andora", który po drobnych zmianach postaci i lokacji mógłby uchodzić za pełnokrwisty dramat szpiegowski rozgrywający się w trakcie II wojny światowej.
W przypadku "Ahsoki" zrezygnowano z tego konceptu na rzecz zaserwowania powtórki z rozrywki. Autorzy serialu nie silą się więc na kombinowanie, a przedstawiają prostą jak drut historię walki Dobra ze Złem. Być może zmieni się to w kolejnych odcinkach, ale te dwa dostępne póki co na platformie Disney+ opowiadają historię, którą znamy i którą widzieliśmy. Imperium upadło, ale nie do końca. Rebelia wygrała, ale wciąż ma problemy. Dobra Jedi i jej padawanka postarają się uratować świat, a przeszkodzić im w tym będą chcieli zły Jedi i jego padawanka. Dobro jest tutaj dobre, a zło złe, jak to w baśniach bywa, nawet tych kosmicznych.
W szkielet ten wpasowano zaś szereg charakterystycznych dla "Gwiezdnych wojen" motywów. Są walki na miecze świetlne, strzelanie laserami w kosmosie, jest obowiązkowy nowy model droida, który będzie można sprzedać jako figurkę (mówi głosem Davida Tennanta, a imię ma nie najszczęśliwsze z punktu widzenia polskiego widza, bo Huyang), jak również nowy gatunek sympatycznego zwierzątka, które również będzie można dodatkowo spieniężyć, szczególnie kociarzom, bo wygląda jak ich ulubione zwierzę. Bohaterowie z obu stron tej barykady podróżują od planety do planety, spotykając się co jakiś czas i dbając o to, żeby za wcześnie nie zrobić sobie nieodwracalnej krzywdy. Już to gdzieś widzieliście? Obejrzyjcie raz jeszcze.
"Ahsoka" stawia na sprawdzone motywy i nie stara się wymyślać prochu na nowo. Nie sądzę, aby przyciągnęła nowych fanów dla uniwersum "Gwiezdnych wojen", a ci starzy powinni być zadowoleni, o ile zaakceptują, że nie zobaczą tu niczego nowego poza znanymi już sobie postaciami i fabularnymi rozwiązaniami. Serial stworzony przez Dave’a Filoniego jest kontynuacją animowanych seriali "Wojny Klonów" i "Rebelianci", jednak ich znajomość nie jest niezbędna do rozpoczęcia seansu, czego jestem przykładem.
W opowiadanej historii nie jest trudno się odnaleźć (no wiecie, Dobro vs Zło), choć bez dwóch zdań więcej wyciągną z niej ci widzowie, którzy bez grzebania w Google’u skojarzą wszystkie nawiązania do wcześniejszych animek i poprzednich aktorskich seriali, w których przewinęli się ten i ów. "Ahsoka", choć ogląda się go przyjemnie i bez zgrzytów, zdecydowanie nie jest na tym samym poziomie, co "Andor". I o to można mieć największe pretensje, bo chciałoby się, aby poziom seriali z tego uniwersum rósł, a nie stawiano na bezpieczne rozwiązania, byleby tylko czegoś nie popsuć. Będą jednak kolejne, więc może następnym razem. A póki co trzeba się cieszyć z tego, że serialowe uniwersum "Gwiezdnych wojen" nie wyszło tak słabo jak serialowe uniwersum Marvela. Bo mogło, a i tak byśmy oglądali.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" ogłaszamy zwycięzcę starcia kinowych hegemonów, czyli "Barbie" i "Oppenheimera", a także zaglądamy do "Silosu", gdzie schronili się ludzie płacący za Apple TV+. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.