Nigdy nie uciekł od demonów przeszłości. Z odejściem Chrisa Cornella wciąż trudno się pogodzić
Prawdziwy syn Seattle i anielsko brzmiący czterooktawowy głos – mówili o nim przyjaciele z branży. Śmierć Chrisa Cornella poruszyła nie tylko muzyczny świat, ale i fanów. Telewizyjny film dokumentalny ma wyjaśnić okoliczności jego odejścia.
Wychował się w katolickiej rodzinie wśród pięciorga rodzeństwa i dość szybko było wiadomo, że będzie o nim głośno. Powiedzieć, że już w młodości dawał się we znaki, to mało. Już jako nastolatek miał na koncie kradzieże i sprzedawanie narkotyków. - * W wieku 13 lat byłem narkomanem, ale miałem złe doświadczenia z ich zażywaniem, rok później zrezygnowałem z dalszego brania. Nie miałem żadnych przyjaciół aż do 16 roku życia* - mówił w wywiadzie dla "Rolling Stone". Doświadczenia takie jak rozwód rodziców, wydalenie ze szkoły i zażywanie narkotyków wywołały u niego depresję. Ucieczkę od codzienności znalazł w muzyce, którą fascynował się od najmłodszych lat.
Od łobuza do gwiazdy rocka
I słusznie, bo ten zbuntowany nastolatek okazał się później jednym z najpiękniejszych rockowych głosów. Początkowo próbował swoich sił w zespołach garażowych, ale dopiero w założonym w 1984 r. Soundgarden mógł pokazać pełnię swojego talentu. Kilka lat później zaangażował się w projekt Temple of The Dog, który wprawdzie wydał jeden album, ale do dziś jest uznawany za jeden z najciekawszych na grunge'owym podwórku. Jednak to właśnie z Soundgarden wydał takie albumy, jak "Badmotorfinger" czy "Superunknown", podbił serca słuchaczy i wpisał na karty historii rocka jako jeden z członków "wielkiej czwórki z Seattle" (razem z Nirvaną, Pearl Jam i Alice in Chains). Szczyty popularności i nagrody Grammy przyniosły mu takie utwory, jak "Black Hole Sun" czy "Spoonman". Pod koniec lat 90. atmosfera zaczęła jednak psuć się na tyle, że muzycy zdecydowali o zawieszeniu działalności.
- Historia Soundgarden to w pewnym sensie moja własna historia. Dlaczego więc miałbym mieć cokolwiek przeciwko rozmowom na ten temat? Zawsze znajdzie się jakieś pytanie, które sprowadza rozmowę na temat zespołu, a ja jestem dumny, że mogłem być jego częścią. Tak czy inaczej, świetnie się bawiłem przez większość czasu... – mówił w jednym z wywiadów.
Wrażliwy ponad miarę
Nie było tajemnicą, że w późniejszym okresie znów zmagał się z depresją i uzależnieniem od narkotyków. Był to jednak wierzchołek góry lodowej problemów, z którymi się borykał. Na sile przybrało też uzależnienie od alkoholu i leków. Mówiło się, że wpływ na to miały życiowe niepowodzenia – zawieszenie zespołu i nieudane małżeństwo z ówczesną menedżerką grupy, Susan Silver. Choć doczekali się córki Lilian Jean, związek nie przetrwał i skończył bolesnym rozwodem. Po przebytej terapii odwykowej wrócił do tworzenia i koncertowania zarówno solowo, jak i z odnoszącym nie mniejsze sukcesy niż Soundgarden zespołem Audioslave.
Szczęście znalazł u boku amerykańskiej dziennikarki, Vicky Karayiannis, która urodziła mu dwójkę dzieci, córkę Toni i syna Christophera Nicolasa. Ostatecznie wydawało się, że udało mu się wygrać i w porę zawrócić z drogi, która ciągnęła go w dół. Ustabilizował swoje życie, z rodziną przeprowadził się do Kalifornii, gdzie znalazł bezpieczną przystań. Powodzenie w życiu prywatnym przeniosło się też na zawodowe. Cornell instensywnie pisał nie tylko utwory na swoje albumy, ale też muzykę filmową, a w 2010 r., ku uciesze fanów, poinformował o powrocie Soundgarden.
Nie był obojętny na los innych
Nie ograniczał się tylko do pracy twórczej, chciał pomagać innym. Razem z żoną Vicky założyli fundację pomagającą najmłodszym, zmagającym się z biedą i wykluczeniem. W 2009 r. przyjął nagrodę Stevie Ray Vaughana za wkład w pracę organizacji MAP, fundacji, która pomaga muzykom wychodzącym z nałogów. W rozmowie z radiostacją "The Pulse Of Radio" Cornell przyznał się do zażywania narkotyków i picia alkoholu odkąd skończył 12 lat. - Doszedłem do wniosku, że nie jestem inny niż wszyscy, że muszę poprosić o pomoc - wyznał. We wrześniu ubiegłego roku został pośmiertnie uhonorowany nagrodą Kawalera Praw Człowieka za swoją działalność dobroczynną a także skomponowanie utworu "The Promise".
- *Dla mnie jest on przede wszystkim o oddaniu hołdu wszystkim tym, których straciliśmy podczas ludobójstwa Ormian, ale również o rzuceniu światła na aktualne okrucieństwa. Naprawdę musimy przypominać te wszystkie historie (…) Musimy się kształcić i walczyć z tym strachem i przemocą, a także jako obywatele tego świata pracować nad chronieniem ludzkich praw *– mówił o piosence.
Z jego odejściem wciąż trudno się pogodzić
Wydawało się, że wokalista wygrał walkę z demonami przeszłości. A jednak, 17 maja 2017 r. zagrał w Detroit ostatni koncert. - In my time of dying, I want nobody to mourn (w momencie mej śmierci, nie chcę, byście pograżali się w żałobie) - miał zaśpiewać w ostatnim utworze (coverze Led Zeppelin). Dzień później ciało muzyka w hotelowej łazience znalazł jego przyjaciel. O sprawdzenie, co dzieje się z muzykiem, poprosiła żona Chrisa zaniepokojona brakiem kontaktu z nim po zakończonym koncercie. W oficjalnym komunikacie napisano, że śmierć nastąpiła przez powieszenie. W raporcie koronera wymienione zostały substancje wykryte w organizmie Cornella – nalokson, butalbital, lorazepam, pseudoefedryna, barbiturany czy kofeina – zaznaczono jednak, iż nie przyczyniły się one do jego śmierci. Wiadomość o jego odejściu wstrząsneła muzycznym światem. Nikt nie spodziewał się, że pożegnamy go tak szybko (miał 52 lata).
Nie znamy całej historii, która popchnęła go do ostateczności i niestety, nigdy jej już nie poznamy. Twórcy serii telewizyjnych dokumentów "Autopsy: The Last Hours of…", pod wodzą Zorana Trajkovica wezmą pod lupę okoliczności jego odejścia. Przygotowywany film to już kolejny dokument poświęcony kultowym artystom, który pojawi się pod szydlem kanału Reelz. Ostatnio w cyklu poruszono temat śmierci takich artystów jak: David Bowie, Lou Reed, Andy Warhol, George Michael czy Barry White. Czy film rzuci na sprawę jeszcze więcej światła?
Dziś można tylko domyślać się, że depresja, z której rzekomo wyszedł przed laty, nigdy go nie opuściła. - Wszyscy, którzy znali dobrze Chrisa widzieli, że w ostatnich godzinach swojego życia nie był sobą i to było słuszne spostrzeżenie. Dowiedzieliśmy się z raportu o kilku substancjach w jego organizmie. Po tak wielu latach trzeźwości ta chwila słabości okazała się dla niego wyrokiem – wpłynęła na stan jego umysłu, stał się słaby. Wszystko potoczyło się tragicznie, a moje dzieci i ja mamy złamane serca, jesteśmy załamani. Nic już nie będzie takie samo – mówiła żegnając go Vicky Karayiannis.