Niezaspokojony apetyt na Avengers
Album składa się z dwóch niezależnych historii. W "Roninie" Brian Michael Bendis i David Finch posyłają herosów do Osaki w Japonii. Ich celem jest Silver Samurai, jeden z kilkudziesięciu zbiegów z Raftu (szczegóły w tomie "Ucieczka"). Jako że w aferę zamieszani są ninja z Hand Mściciele uzupełniają swój skład o obeznanego w temacie herosa o imieniu Ronin. Zabawę w rozszyfrowywanie jego tożsamości (Murdock? Elektra? może ktoś inny?) komplikują kolejne tajemnice. Czego od Samuraja chce Madame Hydra i co takiego dzieje się w dowództwie SHIELD, że wszyscy są tym tak zaniepokojeni? Pytania bez jasnych odpowiedzi piętrzą się jeszcze bardziej w drugiej połowie tomu rysowanej przez Franka Cho. Sekrety Jessici Drew stają się podstawą "Kłamstw i tajemnic". Grupa postanawia też wyjść z cienia i oficjalnie ogłosić światu swoje istnienie.
28.05.2012 | aktual.: 29.10.2013 17:12
Po rewelacyjnych dwóch pierwszych tomach serii można się było spodziewać przynajmniej równie dobrej kontynuacji. Sięgając po "Kłamstwa..." miałem prawo nastawić się na koktajl niebanalnej intrygi, epickich bitew i świetnie napisanych dialogów. Zamiast tego otrzymałem produkt pozbawiony jakiejkolwiek z powyższych cech ale za to pełen dłużyzn, nieudanych scen walki i drętwych dialogów.I choć zarzuty te odnoszą się przede wszystkim do historii "Ronin" niesmak po lekturze i tak pozostaje.
Po pierwsze akcja. Nawet w skupionym na psychice Roberta Reynoldsa tomie "Sentry" kadry wręcz eksplodowały podczas monumentalnych starć takich jak to z Wrecekerem. W "Kłamstwach..." sceny podnoszące adrenalinę u czytelnika można zliczyć na palcach jednej ręki, a całość jest sztywna i kiepsko prezentuje się wizualnie. Poza fajnymi momentami, gdy Luke Cage zostaje zrzucony z wieżowca, a Captain America przypadkiem wypada z pędzącego odrzutowca o reszcie nie ma nawet co wspominać. Na domiar złego rysujący pierwszą połowę David Finch popełnił całe mnóstwo błędów (anatomia Spider Mana w scenach w wieżowcu Starka), a czytelnik obserwujący starcie z Hand musi sobie część rzeczy po prostu samemu wyobrazić bo* wizja artysty wygląda jakby była "kręcona bez dubli".*
Sytuacji nie ratuje niestety Bendis. Jego dialogi w "Sentrym" czy "Ucieczce" powalały i sprawiały, że obcowanie z komiksem było równie przyjemne co z filmową wersją "Mścicieli". W najnowszej odsłonie bohaterowie zamiast ze sobą rozmawiać odczytują dialogi z kartki napisanej przez dwunastolatka(Iron Man: "A masz..."). Spider-Man nigdy nie był aż tak irytujący, część żartów zwyczajnie nie śmieszy, a na domiar złego Iron Man w niczym nie dorównuje swojej filmowej kopii. Sztywny, mówiący niczym zaprogramowany automat nie ma w sobie zbyt wiele z playboya i filantropa. Zostaje jedynie milioner z efektowną zabawką. Co zawiodło? Chyba zwyczajnie zamiast komiksu skupionego na drużynie dostaliśmy historię o Roninie (naprawdę kiepska postać), i Spider-Woman z innymi herosami w tle.
Sytuacja poprawia się, gdy Finch definitywnie opuszcza "Avengers", a rysunkami w drugiej zajmuje się niezwykle utalentowany Frank Cho. Fajnie wymyślona narracja za pomocą bloga pisanego przez Carol Denvers to jeden z jaśniejszych punktów komiksu. Dużo ciekawych nawiązań do przeszłości i zdystansowanej refleksji nad spuścizną serii. Miło też jest popatrzeć na grafiki Cho. Splash ilustrujący początki kariery Spider Woman przywołuje nostalgię za Brązową Erą komiksu. Da się też zauważyć hołd złożony kultowym okładkom Jima Steranko z czasów gdy pracował nad "Nickem Fury'ym". Niestety komiks w tym miejscu zwalnia tempo i staje się przegadany. Kolejne przyspieszenie zalicza, gdy Ms Marvel wspomina o konwojowaniu Klawa. Cała walka jest jednak rozpisana na raptem trzy plansze. Bendis wynagradza nam to jednak atmosferą napięcia przed konferencją prasową, na której ma zostać ogłoszony skład nowej grupy. Wpuszczony za kulisy czytelnik ma świadomość, że wiedza jaką posiada od trzech tomów serii jest pożądana
przez mieszkańców Nowego Jorku niczym lista nazwisk wchodzących w skład ich ulubionej drużyny footballowej. A epizod z J. J. Jamesonem dodatkowo podnosi ciśnienie.
Naprawdę udana okładka "Kłamstw i Tajemnic" obiecuje coś czego w albumie nie ma. Szybką akcję i dobrą rozrywkę. "Kłamstwem" okazują się też wielkie nazwiska z czołówki. Przeciętnej historii o Roninie nie rekompensuje bowiem nawet udana historia z końca tomu. Na pocieszenie warto dodać, że w świetle całej serii ten tom jest najsłabszy. Dalej będzie już tylko lepiej.