"Nielegalni": nie tylko Hans Kloss. Polskie seriale ciągle zaskakują

Polski serial szpiegowski? Canal+ chce udowodnić, że nie tylko "Stawka większa niż życie" liczy się w tej kategorii. Trzeba przyznać, że robi to przekonująco.

"Nielegalni": nie tylko Hans Kloss. Polskie seriale ciągle zaskakują
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe | Piotr Litwic

Tajna operacja, pościgi i łamanie kości. Od pierwszych scen "Nielegalni" wrzucają widzów na głęboką wodę. Tu nie ma czasu na poznawanie bohaterów. Jest akcja. A cała reszta – przy okazji.

Tak przynajmniej wygląda pierwszy odcinek nowego serialu Canal+. To adaptacja powieści "Nielegalni" i "Niewierni" Vincenta V. Severskiego, byłego oficera wywiadu, który z autopsji doskonale zna kulisy działań tajnych agentów. W swoich książkach stworzył fikcję. Ale, jak mówi, nie jest ona daleka od prawdy. Twórcy "Nielegalnych" nie mieli łatwego zadania. Seriale szpiegowskie to nie jest coś, w czym Polacy się specjalizują. Od czasów "Stawki większej niż życie" niewiele ich u nas powstało. Sięgnąć zatem trzeba było po inne wzorce.

Już od pierwszych minut mamy poczucie, że to serial zrobiony z rozmachem. Sceny kręcone były w różnych krajach, a aktorzy mówią w kilku językach. Akcja, która rozpoczyna się w Stambule, przypomina nieco filmy z cyklu o Jamesie Bondzie. Agent Konrad Wolski (w tej roli Grzegorz Damięcki)
spotyka się na promie z białoruskim handlarzem bronią. Chce zmusić go do wyznań pod pozorem kupna arsenału dla ISIS. Ale Białorusin węszy pismo nosem i ucieka. Jednak Wolski nie wraca z niczym. Zdobywa informację, że w Szwecji planowany jest zamach terrorystyczny z użyciem białoruskiej broni. On i jego wydział Q będą rozpracowywać tę sprawę. Tymczasem w Mińsku kapitan Oleg Zubow zostaje zdekonspirowany jako Travis – agent polskiego wywiadu (świetny Filip Pławiak). Wydział Q będzie musiał przygotować jego ewakuację. Do tego białoruski generał zaczyna szantażować polskiego premiera – kolejne zadanie dla jednostki specjalnej.

Obraz
© Materiały prasowe | Piotr Litwic

Wątków w "Nielegalnych" jest wiele. Przez ekran przewija się też sporo postaci, a że wszystko dzieje się szybko, początkowo łatwo się pogubić. Ale już drugi odcinek pozwala uporządkować nieco fabułę. Coraz lepiej poznajemy bohaterów i układy między nimi.

O ile seria o Jamesie Bondzie pokazują pewien określony wzorzec męskości, a zawód szpiega jako atrakcyjne, szlachetne i pociągające zajęcie, o tyle "Nielegalni" wyzbyci są romantycznego sznytu. Postępowanie bohaterów nie jest usankcjonowane żadną prawą pobudką. Są pionkami w grze, w której nikt nie gra czysto – a kto wie, może w dalszych odcinkach okaże się, że jest jeszcze mroczniej. Ale nie jest to też świat przesadnie zdemonizowany, jak choćby w "Służbach specjalnych" Patryka Vegi.

Filmy i seriale szpiegowskie chętnie stawiają na atrakcyjność wizualną. Eksplozje, strzelaniny, widowiskowe sceny. W "Nielegalnych" nie ma tego za wiele. Mimo to produkcja trzyma w napięciu. To dzięki ciekawie zarysowanym intrygom i skomplikowanym relacjom. Nie przypadkiem reżyserem pierwszej połowy serialu został Leszek Dawid – twórca kojarzony nie z kinem akcji, ale ze świetnymi dramatami, w których to bohater jest na pierwszym miejscu. Z kolei drugą połowę wyreżyseruje Jan P. Matuszyński – twórca "Ostatniej rodziny", podobnie jak Dawid skupiony na relacjach między postaciami.

Po dwóch pierwszych odcinkach można śmiało stwierdzić, że "Nielegalni" to kolejna, po m.in. "Ślepnąć od świateł", solidna polska produkcja telewizyjna tej jesieni. Może nie dostajemy kolejnego herosa pokroju Hansa Klossa, ale postacie z krwi i kości, wciągająca intryga i przekonujący realizm powinny zaspokoić apetyt wszystkich spragnionych szpiegowskich afer. Nie tylko w Polsce. "Nielegalni" zapowiadają się na porządny towar eksportowy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)