"Nie trzeba milionów na ciekawe wnętrze". Pokazują to twórcy programu "Nowy aranż"
Odświeżenie mieszkania nie musi być drogie, a ciekawy efekt można uzyskać błyskawicznie. Przekonują o tym twórcy "Nowego aranżu", Karolina i Paweł Jakubowscy. Dzięki ich programowi można obdarować bliską osobę metamorfozą jej wnętrza. W rozmowie z nami twierdzą, że praca na wizji jest wymagająca, ale daje niezwykłą satysfakcję. Jej rezultaty można będzie zobaczyć na antenie Telewizji WP.
Marcel Wandas: Wydaje mi się, że ostatnich kilkanaście miesięcy to czas remontowego boomu. Ludzie coraz więcej uwagi poświęcają swojej przestrzeni życiowej. Zauważyli państwo takie zjawisko?
Karolina Jakubowska: Rzeczywiście, ludzie bardzo chętnie inwestują ostatnio w swoje mieszkania. Jako projektantka zauważam wzrost liczby zleceń. Być może chodzi o to, że zostaliśmy zamknięci w czterech ścianach. To wręcz wymusza potrzebę kreowania przestrzeni. Być może wynika to też z nudów, a być może z potrzeby inwestowania w coś pewnego, stałego, co będzie zawsze przydatne. Widzę to również po tym, co się dzieje w sklepach. Kolejki po dobre produkty są wydłużone, trzeba czekać. I wcale nie chodzi według mnie o opóźnienia w dostawach. Ostatnio od pracowników w sklepie z podłogami usłyszałam, że są zajęci od rana do północy. Po prostu się nie wyrabiają. To samo mówił mi stolarz, z którym współpracuję. Gdyby nie zamawiał materiałów na zapas, miałby duży problem z dotrzymywaniem terminów.
Paweł Jakubowski: Wydaje mi się, że ruszyła też mocno sprzedaż internetowa. Widać to po kurierach, od których zaroiło się w naszej okolicy. Ludzie zajmują się sprawami, na które nigdy nie mieli specjalnie czasu - i tu chodzi również o remonty. Będąc w domu zauważamy, że przydałoby nam się coś nowego, że niektóre rzeczy nas wkurzają, są do zmiany.
Czyli interes kręci się nieźle?
K.J: Na początku pandemii, rok temu, rzeczywiście branża trochę zwolniła. Nasi klienci nie byli pewni tego, co będzie. Wiele osób przekładało remonty, przeciągało terminy. Był lęk, ale po dwóch miesiącach to wróciło całkowicie do normy, a ostatnio nawet przyspieszyło.
Coraz częściej dostrzegamy, że można łatwo i za stosunkowo nieduże pieniądze poprawić naszą przestrzeń? Przecież właśnie to chcą państwo pokazać swoim programem.
K.J.: Nasz program "Nowy aranż" pokazuje, że można tchnąć w przestrzeń charakter w zaledwie kilka dni za niewiele pieniędzy. Lubię przytaczać historię z Irlandii, gdzie studiowałam. Wręczał mi tam dyplom wiceminister edukacji. Podczas swojego przemówienia życzył nam, byśmy kreowali piękniejsze przestrzenie, jakość wnętrz, ale i jakość życia ludzi. Dziś ludzie są coraz bardziej świadomi tego, że za nieduże pieniądze mogą wykreować coś fajnego. Że nie trzeba milionów na ciekawe wnętrze. Do tego dochodzi ostatnio ekologia. Okazuje się, że wcale nie trzeba wyrzucać starych mebli, można je ratować. Jeśli jakiś mebel można zachować, to go ratujemy. Na przykład szafę, którą można lekko poprawić, doklejając prostą listewkę i przemalowując. Nie wszyscy chcą kupować zwykłe meblościanki z sieciówki. Zrobiliśmy się więc bardziej kreatywni.
P.J.: Wszystko zależy od tego, czego oczekujemy i jakimi dysponujemy środkami. Bo przecież 10 tys. zł może być dla wielu osób naprawdę ogromną kwotą. No ale coś ciekawego można zrobić nawet za 1,5-2 tys. zł.
Co jest najważniejsze w kreowaniu takiej przestrzeni?
K.J.: Na początku procesu kreowania wnętrza kierujemy się kolorem i stylem. Dzięki temu mamy podstawę, dzięki której możemy stworzyć coś interesującego. Nawet wykorzystując stary mebel i odkrywając go na nowo.
To też chyba dodaje kolejną wartość do takiego pomieszczenia, można w nie tchnąć pewien sentyment do przedmiotu, osoby, z którą się go kojarzy.
K.J.: Jak najbardziej, wnętrza powinny być kreowane w zgodzie z naszym charakterem i naszą historią. Nie chodzi nam o to, żeby wstawić do pokoju neutralne, hotelowe meble. W Irlandii nauczyliśmy się też korzystać z rzeczy znalezionych na targach staroci. Tam można kupić wiele wspaniałych, niesztampowych przedmiotów. Ostatnio znaleźliśmy np. lampę inspirowaną czasami wiktoriańskimi - postać mężczyzny trzymającą pięć małych abażurów. Wczoraj pojechałam na giełdę i przywiozłam piękne, ratanowe meble. No i ja cały czas jeżdżę i te "graty" zbieram. Przemycając je do wnętrz można tworzyć bardzo ciekawe połączenia.
Trochę znudziło nam się kupowanie w Ikei?
P.J.: Meble z sieciówki, na przykład z Ikei, często się sprawdzają. Oczywiście są miejsca, gdzie one wygodnie pasują, w takich sklepach bardzo łatwo jest dobrać sobie coś na wymiar. Jednak według mnie warto urozmaicić swoją przestrzeń, nie robić w sieciówkowych rzeczach całego mieszkania. A więc kupowanie tam nie jest złe, jednak ma też swoje minusy - bo na przykład przemalowanie takiego mebla jest bardzo trudne.
K.J.: Te meble są pokryte impregnatem, który rzeczywiście to utrudnia, choć dzięki niemu meble mają służyć dłużej. Ale na szczęście mamy wybór, bo za podobne pieniądze można kupić stary, stylowy mebel. Ostatnio mieliśmy piękną, powojenną komodę ze Starej Dębiny, którą znaleźliśmy na jednym z portali aukcyjnych. Jakość jest lepsza, łatwiej się to też maluje. No i nie trzeba samodzielnie montować - Paweł w ostatnim odcinku chyba ze cztery godziny skręcał dziecięce łóżeczko.
Jak bardzo praca przed kamerami różni się od normalnej współpracy z klientem?
K.J.: To kompletnie inny proces. Co prawda używamy tych samych narzędzi do realizacji projektu, ale cała reszta wygląda zupełnie inaczej. Podstawowa różnica - robimy dla klienta niespodziankę. Zamawiającym jest zazwyczaj członek rodziny, przyjaciel. Nie przeprowadzamy zbyt głębokiego wywiadu na temat potrzeb klienta, działamy trochę na czuja. Bohaterowie programu rzucają nam też spore wyzwania. Ostatnio jedna z klientek stwierdziła, że lubi styl glamour, loftowy i industrialny. Niestety tych trzech rzeczy nie da się ze sobą pogodzić, ale mimo to musimy jakoś wstrzelić się w oczekiwania klienta, działać szybko i opierać się na możliwościach, które daje nam przestrzeń. Nie da się np. wstawić bardzo dużego łóżka do niewielkiego pokoju.
Dochodzi jeszcze presja czasu.
K.J.: W przypadku zwykłego projektu można przeżyć, jeśli dostawa któregoś elementu opóźni się o tydzień. A my nie możemy sobie na to pozwolić. Dwukrotnie mieliśmy takie problemy. Raz przyszły rolety w innym kolorze, kurier się pomylił. To była trudna sytuacja, w końcu na koniec odcinka musimy mieć zakończoną pracę. Trudno wykonuje się też projekty w pandemii, kiedy zamknięte są sklepy, nie można zobaczyć towaru na własne oczy. Do pierwszego odcinka zamówiliśmy szezlong. W opisie było napisane, że jest szaro-niebieski. Przyjechał turkusowy. A ja, jeśli chodzi o kolory, jestem bardzo drobiazgowa. W sklepie o wiele łatwiej jest dopasować do siebie różne elementy, np. przyłożyć płytkę do drugiej płytki, sprawdzić, czy dywan będzie pasował do podłogi. A teraz trzeba polegać na intuicji.
I rzeczywiście jest tak, że niektóre sprawy dopina się na ostatnią chwilę, nie ma w tym żadnego teatru?
K.J.: Rzeczywiście niektóre rzeczy kończymy rzutem na taśmę. Przez to bywa, że widać łączenia tapet. My wiemy, że one nie będą widoczne, że wszystko będzie wyglądało idealnie, ale na następny dzień. No ale musi to też zrozumieć klient.
P.J.: Tak, ale mamy trochę szczęścia, bo w końcu uczestnicy programu dostają nowy aranż swojego wnętrza w darze. W związku z tym bywają nieco bardziej wyrozumiali, mamy od nich dużą dawkę zaufania. To jest super, bo w zamian za naszą pracę bardzo dużo otrzymujemy - przede wszystkim uśmiech, zadowolenie klienta. Fajne jest to, że podczas tworzenia programu widoczne są autentyczne emocje.
I to jest najważniejsze – zadowolenie drugiego człowieka?
K.J.: Pierwszy odcinek był pod tym względem bardzo ważny. Nasza bohaterka, nauczycielka, pracowała w systemie home office. Miała ciężkie warunki - niewielkie biurko, niedoświetlone pomieszczenie, niewygodny fotel. Świetnie było zobaczyć, jak wchodzi do tego pokoju w nowej aranżacji i czuje się jak pani prezes. Ludzie naprawdę są zadowoleni. Na przykład klientka spod Warszawy, gdzie pracowaliśmy nad rodzinnym salonem. Już po zakończeniu zdjęć ta pani do mnie zadzwoniła. Bałam się, że coś jest nie tak, że coś się popsuło. A okazało się, że klientka chciała zamówić od nas jeszcze projekt kuchni. Najważniejsze jest więc to, że na koniec widzimy uśmiech drugiego człowieka, to daje satysfakcję.