Nie jestem superbohaterem



Nie jestem superbohaterem
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

25.10.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:33

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

O bendzie, dziewczynach i młodości

"Bend" to sama prawda. Wszystko, co narysowałem w tym komiksie zdarzyło się naprawdę. W młodości grałem w dwóch zespołach. Nie było to niczym wyjątkowym - w tym czasie niemal każdy próbował na czymś grać, wszędzie wkoło zakładano kapele. Nasz bend nie zyskał sobie wielkiej popularności, ale znałem kapele, które stały się o wiele bardziej popularne i odniosły o wiele większy sukces niż nasza. Chciałem trochę wykręcić konwencję opowiadania o młodzieżowych zespołach. Zazwyczaj, jeżeli powstaje film o takiej kapeli, to według schematu kapela ta odnosi sukces. Mi chodziło o to, by zrobić to inaczej. Chciałem wykorzystać historię kapeli po to, żeby pokazać moje codzienne życie, opowiedzieć o tym nieco inaczej.

Kapela nigdy nie pomagała mi podrywać dziewczyn. Ale komiksy tak. Jest taka scena w "Możemy zostać przyjaciółmi", w której chłopak i dziewczyna w namiocie są na najlepszej drodze do seksu. Ona bardzo chce, ale jemu cały czas coś nie wychodzi. On po prostu nie wie, jak to zrobić. Taki jest - zbyt nieśmiały. Czytelnik widzi te wszystkie znaki. Odczytuje to tak, że dziewczyna ma na niego ochotę. Ale w prawdziwym życiu było nieco inaczej. Kiedy byłem w tym namiocie nie wiedziałem, że ona chce. Musiałem popisać się inicjatywą, pokierować wydarzeniami. Nie wiedziałem jak.

W gazetach pisze się o tym, że macho najprawdopodobniej wymierają. Że kończy się świat mężczyzn w dawnym rozumieniu tego słowa. Nie mam pojęcia, czy tak jest, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Nie próbowałem się włączyć do tej dyskusji. W moich komiksach mężczyźni nie bardzo radzą sobie z problemami, bo rysuję o sobie i o tym jak wygląda moje życie. A wygląda ono właśnie tak, a nie inaczej. Nie interesuje mnie rysowanie historii o superbohaterach, bo sam nie jestem superbohaterem. Zresztą w komiksach jest dosyć superbohaterów, to nudne. Rysuję szczerze. W każdym nowym komiksie chcę tworzyć nowego bohatera i choć nie wiem, jeszcze kim będzie, to z pewnością będzie okularnikiem.

O prawdzie i Super Szaraku

Rysuję dwa rodzaje komiksów. Autobiograficzne i komiksy z królikiem - Supa Hasi, Super Szarakiem (bardzo podoba mi się polska nazwa). Kiedy rysuję komiks autobiograficzny, rysuję tak jak było naprawdę. Zależy mi na szczerym przekazie, tak jakbym opowiadał to swoim przyjaciołom. Oczywiście nie opowiadam wszystkiego, robię jakiś wybór scen, ale chcę oddać wszystko tak, jak się wydarzyło, bez upiększeń i dodawania dramatyzmu. Nie chcę nic przerysowywać, dopasowywać do scenariusza, zależy mi na szczerym, niezakłamanym przekazie.

Ale są też komiksy o króliku - Super Szaraku. Już wcześniej rysowałem krótkie historyjki, w których pojawiały się różne moje alter ega. Super Szarak powstał podczas beztroskiej sesji rysowania - manipulowałem moim wizerunkiem na różne sposoby i w pewnym momencie powstała bardzo śmieszna postać z wielką głową. Czegoś jej tylko brakowało. Czegoś, dzięki czemu zachowywałaby równowagę. W "Fistaszkach" jest loczek, postać musi być tak zbudowana, by czytelnik nie odnosił wrażenie, że jest nienaturalna. Ja nad balonem głowy dorysowałem uszy - dzięki temu nie ma się wrażenia, że Super Szarak za moment się wywróci. Pokazałem go dziewczynie, powiedziała, że jest słodki i tak zaczął pojawiać się w komiksach.

To nie jest moje alter ego. Oczywiście, w jakiejś mierze oddaje cechy mojego charakteru, ale przecież rysuję też komiksy czysto autobiograficzne. Super Szarak powstał, bym mógł pofantazjować, pofabularyzować. Sytuacje, w których znajduje się Szarak nie wydarzyły się w moim życiu, ale zachowuje się tak, jak ja bym się zachował.

Wydaje mi się, że kobiety postrzegają Super Szaraka jako uroczego, ale myślę, że nie o to w nim chodzi. Myślę, że kobiety lubią moje komiksy z nieco innego powodu. To co rysuję jest bliższe rzeczywistości, temu jak wyglądają relacje damsko-męskie. Nie interesują mnie napakowani kolesie z mieczami i dziewczyny w spódniczkach ze skóry. Wydaje mi się po prostu, że kobiety chcą o tym czytać.

O gwiazdorstwie

Nie jestem aż takim gwiazdorem jak chciałaby Kultura Gniewu w notkach na moich komiksach. Nie jestem celebrytą niemieckiego komiksu. Kojarzę Jeża Jerzego - polskiego bohatera komiksowego. Wydaje mi się, że moje komiksy funkcjonują w Niemczech na podobnych zasadach, co Jeż. Jestem znany wśród młodzieży czytającej komiksy alternatywne. Oni czytają komiksy o Super Szaraku. Ale już fani zamknięci w świecie superbohaterów najprawdopodobniej w ogóle mnie nie kojarzą. Super Szarak nie jest powszechnie znany.

Obraz

Ostatnio próbuję go nieco reklamować. To taki alternatywny, guerrilla marketing. Wydrukowałem pełno naklejek z Szarakiem, które są bardzo podobne do symbolu akcji przeciwko elektrowniom atomowych - to bardzo głośny i aktualny temat w dzisiejszych Niemczech. To żart, ale mam nadzieję, że taka reklama pomoże moim pracom.

Rozumiem, na czym polega działanie Kultury Gniewu. To marketing. Dziennikarze lubią podkręcać tematy, lansować artykuły, mówić, że traktują o nowej fali i świeżych trendach. Kultura Gniewu bazuje na podobnych zabiegach, chce trochę ubarwić rzeczywistość. Ja to rozumiem, komiksowi ciężko się przebić.

Zdecydowanie chciałbym, żebyś napisał, że jestem w Niemczech wielką gwiazdą!

O niemieckim środowisku komiksowym

Nie macie, co się wstydzić waszego środowiska komiksowego, w Niemczech wygląda ono podobnie. Na szczęście sytuacja powoli się rozwija. Od lat 70. komiks mozolnie, krok po kroku, wychodzi poza środowisko, wydostaje się z getta. Widać dwa wyraźne trendy.

Z jednej strony pojawiają się ludzie, którzy zawsze podchodzili sceptycznie do komiksów, ale dzięki powieściom graficznym zmieniają swoje nastawienie. Przestali czuć wstręt do komiksów, gdy na ich okładce, ktoś napisał, że to powieść graficzna. Dzięki temu komiksem zainteresowały się duże niemieckie gazety i dzienniki. W działach kulturalnych pojawiają się dziś teksty nie tylko na temat teatru czy filmu, ale także komiksu.

Drugim trendem jest manga. Boom na komiks japoński zaskoczył wszystkich kilka lat temu. To zjawisko o tyle interesujące, że zaraz po nim pojawiło się bardzo dużo rysowniczek. Owszem, z początku rysowały kopiując niemal dosłownie styl japoński, ale kilka z nich udało się wypracować własny, rozpoznawalny styl. Może to nie jest jakieś duże środowisko, ale to bardzo interesujący fenomen.

W Niemczech wciąż nie można utrzymać się z rysowania. W tym temacie nasza sytuacja jest bardzo podobna do sytuacji w Polsce. Istnieje jednak wąska grupa ludzi utrzymujących się z tworzenia komiksów. Tak się składa, że należę do tej grupy. Nie oznacza to jednak, że zarabiam grube pieniądze na takich tytułach jak "Bend" czy "Możemy zostać przyjaciółmi". Utrzymuję się ze zleceń, które wykonuję dla gazet i magazynów.

O polskich komiksach w Niemczech

Wiem, że w Polsce ukazało się sporo niemieckich komiksów. Moje trzy albumy, dwa komiksy Saschy Hommera, dwa komiksy Ralfa Koniga, "Piekło, niebo" Arne Bellstorfa. W Niemczech niestety ciężko znaleźć zainteresowanie na to, co dzieje się w polskim komiksie. Myślę, że to dlatego, że nie mamy u nas silnej społeczności komiksowej. Komiks zaliczył dobry start w latach 30. XX wieku, ale później niestety przestał istnieć. Być może przez nazizm, być może z zupełnie innego powodu. Teraz się dopiero odradza. Powolutku. Ale nie oszukujmy się, patrzymy przede wszystkim na Amerykę, rynek frankofoński i Japonię. Jeżeli miałbym powiedzieć, czy interesujemy się tym, co dzieje się na wschodzie, to niestety, nie interesujemy się.

W Berlinie żyje bardzo dużo Polaków, ale nie promują polskiego komiksu. Chyba po prostu w przepływie kulturalnym między naszymi państwami komiks się nie załapał. Sam się tym interesuję, ostatnio coraz częściej przyjeżdżam do Polski. Ale większość Niemców nie ma takiej okazji. Więc zwykły obywatel, niepodróżujący do Łodzi czy Warszawy, nie bardzo ma skąd o nim usłyszeć.

Może pocieszy was myśl, że uwielbiam okładki polskich płyt zespołów big beatowych z lat 60. Kocham ten okres, tę muzykę i muszę powiedzieć, że te okładki są niesamowite. Bardzo znana jest u nas także polska szkoła plakatu - to jeszcze z czasów NRD, kiedy filmy wchodzące do naszych kin reklamowane były plakatami polskich artystów. Jest nawet w Berlinie galeria, która specjalizuje się tylko i wyłącznie w sprzedaży plakatów z polskiej szkoły.

Po wyłączeniu dyktafonu

Muszę zacząć czytać polskich artystów, żebym mógł odpowiadać na pytania dziennikarzy!

Fotografia i rysunki dzięki uprzejmości Mawila.
Tłumaczył Marek Kraska.

Komentarze (0)