Najodważniejsza produkcja w historii Netfliksa - "Supersex" [RECENZJA]

Podczas gdy setki ludzi, którzy zrobili coś dobrego dla świata, wciąż czekają na swoje seriale biograficzne, do kolejki przed nich wepchnął się ktoś, kto zrobił dobrze tylko sobie. I to tysiące razy. Netflix poświęcił aż siedem odcinków serialu "Supersex" postaci Rocco Siffrediego, by każdym z nich udowodnić, że nie ma do powiedzenia nic ciekawego na temat swojego bohatera.

"Supersex" opowiada o Rocco Siffredi, największej na świecie gwieździe filmów dla dorosłych
"Supersex" opowiada o Rocco Siffredi, największej na świecie gwieździe filmów dla dorosłych
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Jest rok 2004. Podczas paryskiego "biennale seksu" Rocco Siffredi ogłasza swoje przejście na emeryturę. Wszyscy są w szoku. Nie wiedzą jeszcze, że w kolejnych latach ten aktor porno z grubo ponad tysiącem produkcji na koncie, będzie wracał i odchodził na emeryturę jeszcze kilka razy. Serialu to zresztą nie interesuje, bo w ten sposób straciłby ciekawą klamrę do opowieści, którą w superbohaterskich filmach określa się mianem "origin story". Pochodzący z niewielkiej włoskiej Ortony Rocco Tano w swoich oczach również jest superbohaterem. Jego mocą jest seks i nie zawaha się jej użyć.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Supersex | Official Trailer | Netflix

Nowy serial Netfliksa "Supersex"

Wszystko zaczyna się w tejże Ortonie. Pochodzący z biednej rodziny Rocco Tano zyskuje społecznie wśród rówieśników za sprawą magazynu pornograficznego, jaki przypadkiem wpada w jego ręce. To tytułowy "Supersex" z rozdającym orgazmy na lewo i prawo Gabrielem Pontello. Fascynacja treścią pisemka narasta, a przekonanie o tym, że to seks rządzi światem umacnia u młodego Rocco starszy brat Tomasso.

Różnie mówi się o tym chłopaku, głównie, że to bękart. Jednego nie można mu jednak odmówić: wpływu, jaki wywiera na młodszym bracie. Jest o wiele większy niż nauki matki. Ta bezskutecznie próbuje przekonać Rocco, że kobiety ściągną go na manowce i powinien zostać księdzem. Nic z tego. Kiedy nadchodzi czas, Rocco wsiada w pociąg i wyrusza do Paryża, by u boku Tomasso zaprezentować światu swój najdłuższy… największy talent.

Interesująco mogło wyglądać spotkanie przedstawicieli Netfliksa z przyszłymi producentami serialu, którego bohaterem będzie Rocco Siffredi. Być może zapytali ich, czy będą w stanie nakręcić taki serial, a w odpowiedzi usłyszeli, że z palcem wiadomo gdzie. Ucieszyli się. Nie wiedzieli, że odpowiedź, jaką usłyszeli, jest wyjątkowo dosłowna. Tak jak dosłowny jest serial "Supersex". To produkcja, która nie bawi się w żadne subtelności, a z wulgarności stara się uczynić swój atut. Bezskutecznie niczym nauki matki głównego bohatera.

Brutalność i wulgarność na pierwszym planie

"Supersex" jest serialem wulgarnym. Jego bohaterami są odrażający ludzie. Dialogi, jakie można usłyszeć w serialu, sprawiają, że czytający je lektor Marek Ciunel powinien zgłosić się do Netfliksa o odszkodowanie za pracę w szkodliwych warunkach. Wszystko w tej produkcji kręci się wokół brutalnego seksu, a jej bohaterowie nie myślą o niczym innym. I być może 20 lat temu o produkcji takiej jak "Supersex" powiedziałoby się, że jest obrazoburcza.

Dzisiaj na pewno też kogoś oburzy (ciekawym doświadczeniem byłoby obejrzenie jej z kimś z pokolenia wylewającego pomyje na "Przyjaciół"), ale prędzej kogoś rozbawi głębią metafor o życiu i miłości porównywanych co i rusz do wiadomych: narządu i czynności seksualnej. "Supersex" nie bawi się w eufemizmy tak jak ja – nazywa sprawy po imieniu, co zdecydowanie dodaje produkcji niezamierzonego komizmu. Szczególnie że owe prawdy wypowiadane są śmiertelnie poważnym tonem.

Netflix kapituluje od początku. Czytając wywiady z twórcami, aktorami czy w końcu samym Rocco Siffredim (on sam pojawia się też na ekranie na jedną krótką chwilę na początku drugiego odcinka) można przypuszczać, że założenia tej produkcji były ambitne. Padają w nich górnolotne określenia takie jak "toksyczna męskość", "kontrast pomiędzy seksem fizycznym i miłością", "niszczące uzależnienie od seksu" – o wszystkim tym opowiedzieć miał właśnie "Supersex". Ale nie opowiedział.

Przeskakując po łebkach po właściwie każdym ciekawym temacie, stawia wszystko na jedną kartę zaszokowania odwagą i brakiem pruderii. Czy jest to najodważniejsza produkcja w historii Netfliksa? Pewnie tak, ale trzeba pamiętać, że mowa o platformie streamingowej, na której można zobaczyć sugestywną scenę fellatio pomiędzy Marilyn Monroe i JFK.

Biografia Rocco Siffrediego

"Supersex" jest serialem dla nikogo. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć nagie ciała wijące się w wymyślnych pozach, to powinien sięgnąć raczej po oryginalne produkcje z Rocco Siffredim (kolega mi opowiadał!). Jeśli ktoś chce zaś obejrzeć ciekawy biopic, powinien obejrzeć każdą inną serialową czy filmową biografię. Bo biografia Rocco Siffrediego w ogóle nie jest ciekawa. A on sam nie jest interesującym człowiekiem.

Talent ma jeden, a chęci do spróbowania czegoś innego – zero. W efekcie twórcy odhaczają kolejne rozdziały jego pornograficznej kariery, snując główny wątek zależności pomiędzy bohaterem a jego starszym bratem. Ludźmi, których życiem nie sposób się emocjonować czy choćby trochę kibicować. I żeby choć "Supersex" opowiedział coś ciekawego o kulisach branży pornograficznej, ale tego również nie robi.

"Supersex" najlepiej wypada pod względem produkcyjnym. Realizacyjna biegłość, jaką osiągnęło współczesne kino i serial, pozwalają na dokładne odwzorowanie epok, w jakich rozgrywają się dane produkcje. Tak jest i tutaj, choć można się lekko uśmiechnąć na widok budki telefonicznej, którą twórcy pewnie mieli jedną i tylko przestawiali ją w różne miejsca Paryża, żeby Rocco mógł zadzwonić do mamy. Serial ogląda się więc nieźle, ale cóż z tego, kiedy jego bohaterowie szybko się odzywają i wiadomo już, że to strata czasu.

Trudno powiedzieć, co tym serialem próbował osiągnąć Netflix. Życie głównego bohatera obserwujemy beznamiętnie z boku będąc epatowani kolejnymi seksualnymi wygibasami. "Supersex" nie gloryfikuje pornografii, ale też specjalnie jej nie potępia. Z niewielu plusów tej włoskiej produkcji można na pewno wspomnieć o uczciwym ukazaniu świata i czasów, w jakich rozgrywa się akcja serialu.

Netflix powstrzymał się przed pudrowaniem rzeczywistości na swoją modłę, która już dawno stała się memem. Warto więc o tym pamiętać przed seansem, bo uśpiona przez lata czujność szybko dostaje obuchem w twarz. Bardziej rozsądne będzie jednak odpuszczenie sobie seansu tego serialu, który już wkrótce zapewne sam Netflix zepchnie na sam spód listy wyszukiwanych produkcji, żeby przypadkiem ktoś na niego nie wpadł. Ocena: 4/10.

Łukasz Kaliński, Quentin.pl

W 51. odcinku podcastu "Clickbait" typujemy, kto zgarnie Oscara, a kto będzie musiał obejść się smakiem. Kto naszym zdaniem zgarnie najwięcej statuetek? Przekonaj się, słuchając nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu:WP Teleshow
platformy streamingowenetflixserial
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)