Najodważniejsza produkcja w historii Netfliksa - "Supersex" [RECENZJA]
Podczas gdy setki ludzi, którzy zrobili coś dobrego dla świata, wciąż czekają na swoje seriale biograficzne, do kolejki przed nich wepchnął się ktoś, kto zrobił dobrze tylko sobie. I to tysiące razy. Netflix poświęcił aż siedem odcinków serialu "Supersex" postaci Rocco Siffrediego, by każdym z nich udowodnić, że nie ma do powiedzenia nic ciekawego na temat swojego bohatera.
09.03.2024 | aktual.: 10.03.2024 07:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jest rok 2004. Podczas paryskiego "biennale seksu" Rocco Siffredi ogłasza swoje przejście na emeryturę. Wszyscy są w szoku. Nie wiedzą jeszcze, że w kolejnych latach ten aktor porno z grubo ponad tysiącem produkcji na koncie, będzie wracał i odchodził na emeryturę jeszcze kilka razy. Serialu to zresztą nie interesuje, bo w ten sposób straciłby ciekawą klamrę do opowieści, którą w superbohaterskich filmach określa się mianem "origin story". Pochodzący z niewielkiej włoskiej Ortony Rocco Tano w swoich oczach również jest superbohaterem. Jego mocą jest seks i nie zawaha się jej użyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Supersex | Official Trailer | Netflix
Nowy serial Netfliksa "Supersex"
Wszystko zaczyna się w tejże Ortonie. Pochodzący z biednej rodziny Rocco Tano zyskuje społecznie wśród rówieśników za sprawą magazynu pornograficznego, jaki przypadkiem wpada w jego ręce. To tytułowy "Supersex" z rozdającym orgazmy na lewo i prawo Gabrielem Pontello. Fascynacja treścią pisemka narasta, a przekonanie o tym, że to seks rządzi światem umacnia u młodego Rocco starszy brat Tomasso.
Różnie mówi się o tym chłopaku, głównie, że to bękart. Jednego nie można mu jednak odmówić: wpływu, jaki wywiera na młodszym bracie. Jest o wiele większy niż nauki matki. Ta bezskutecznie próbuje przekonać Rocco, że kobiety ściągną go na manowce i powinien zostać księdzem. Nic z tego. Kiedy nadchodzi czas, Rocco wsiada w pociąg i wyrusza do Paryża, by u boku Tomasso zaprezentować światu swój najdłuższy… największy talent.
Interesująco mogło wyglądać spotkanie przedstawicieli Netfliksa z przyszłymi producentami serialu, którego bohaterem będzie Rocco Siffredi. Być może zapytali ich, czy będą w stanie nakręcić taki serial, a w odpowiedzi usłyszeli, że z palcem wiadomo gdzie. Ucieszyli się. Nie wiedzieli, że odpowiedź, jaką usłyszeli, jest wyjątkowo dosłowna. Tak jak dosłowny jest serial "Supersex". To produkcja, która nie bawi się w żadne subtelności, a z wulgarności stara się uczynić swój atut. Bezskutecznie niczym nauki matki głównego bohatera.
Brutalność i wulgarność na pierwszym planie
"Supersex" jest serialem wulgarnym. Jego bohaterami są odrażający ludzie. Dialogi, jakie można usłyszeć w serialu, sprawiają, że czytający je lektor Marek Ciunel powinien zgłosić się do Netfliksa o odszkodowanie za pracę w szkodliwych warunkach. Wszystko w tej produkcji kręci się wokół brutalnego seksu, a jej bohaterowie nie myślą o niczym innym. I być może 20 lat temu o produkcji takiej jak "Supersex" powiedziałoby się, że jest obrazoburcza.
Dzisiaj na pewno też kogoś oburzy (ciekawym doświadczeniem byłoby obejrzenie jej z kimś z pokolenia wylewającego pomyje na "Przyjaciół"), ale prędzej kogoś rozbawi głębią metafor o życiu i miłości porównywanych co i rusz do wiadomych: narządu i czynności seksualnej. "Supersex" nie bawi się w eufemizmy tak jak ja – nazywa sprawy po imieniu, co zdecydowanie dodaje produkcji niezamierzonego komizmu. Szczególnie że owe prawdy wypowiadane są śmiertelnie poważnym tonem.
Netflix kapituluje od początku. Czytając wywiady z twórcami, aktorami czy w końcu samym Rocco Siffredim (on sam pojawia się też na ekranie na jedną krótką chwilę na początku drugiego odcinka) można przypuszczać, że założenia tej produkcji były ambitne. Padają w nich górnolotne określenia takie jak "toksyczna męskość", "kontrast pomiędzy seksem fizycznym i miłością", "niszczące uzależnienie od seksu" – o wszystkim tym opowiedzieć miał właśnie "Supersex". Ale nie opowiedział.
Przeskakując po łebkach po właściwie każdym ciekawym temacie, stawia wszystko na jedną kartę zaszokowania odwagą i brakiem pruderii. Czy jest to najodważniejsza produkcja w historii Netfliksa? Pewnie tak, ale trzeba pamiętać, że mowa o platformie streamingowej, na której można zobaczyć sugestywną scenę fellatio pomiędzy Marilyn Monroe i JFK.
Biografia Rocco Siffrediego
"Supersex" jest serialem dla nikogo. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć nagie ciała wijące się w wymyślnych pozach, to powinien sięgnąć raczej po oryginalne produkcje z Rocco Siffredim (kolega mi opowiadał!). Jeśli ktoś chce zaś obejrzeć ciekawy biopic, powinien obejrzeć każdą inną serialową czy filmową biografię. Bo biografia Rocco Siffrediego w ogóle nie jest ciekawa. A on sam nie jest interesującym człowiekiem.
Talent ma jeden, a chęci do spróbowania czegoś innego – zero. W efekcie twórcy odhaczają kolejne rozdziały jego pornograficznej kariery, snując główny wątek zależności pomiędzy bohaterem a jego starszym bratem. Ludźmi, których życiem nie sposób się emocjonować czy choćby trochę kibicować. I żeby choć "Supersex" opowiedział coś ciekawego o kulisach branży pornograficznej, ale tego również nie robi.
"Supersex" najlepiej wypada pod względem produkcyjnym. Realizacyjna biegłość, jaką osiągnęło współczesne kino i serial, pozwalają na dokładne odwzorowanie epok, w jakich rozgrywają się dane produkcje. Tak jest i tutaj, choć można się lekko uśmiechnąć na widok budki telefonicznej, którą twórcy pewnie mieli jedną i tylko przestawiali ją w różne miejsca Paryża, żeby Rocco mógł zadzwonić do mamy. Serial ogląda się więc nieźle, ale cóż z tego, kiedy jego bohaterowie szybko się odzywają i wiadomo już, że to strata czasu.
Trudno powiedzieć, co tym serialem próbował osiągnąć Netflix. Życie głównego bohatera obserwujemy beznamiętnie z boku będąc epatowani kolejnymi seksualnymi wygibasami. "Supersex" nie gloryfikuje pornografii, ale też specjalnie jej nie potępia. Z niewielu plusów tej włoskiej produkcji można na pewno wspomnieć o uczciwym ukazaniu świata i czasów, w jakich rozgrywa się akcja serialu.
Netflix powstrzymał się przed pudrowaniem rzeczywistości na swoją modłę, która już dawno stała się memem. Warto więc o tym pamiętać przed seansem, bo uśpiona przez lata czujność szybko dostaje obuchem w twarz. Bardziej rozsądne będzie jednak odpuszczenie sobie seansu tego serialu, który już wkrótce zapewne sam Netflix zepchnie na sam spód listy wyszukiwanych produkcji, żeby przypadkiem ktoś na niego nie wpadł. Ocena: 4/10.
Łukasz Kaliński, Quentin.pl
W 51. odcinku podcastu "Clickbait" typujemy, kto zgarnie Oscara, a kto będzie musiał obejść się smakiem. Kto naszym zdaniem zgarnie najwięcej statuetek? Przekonaj się, słuchając nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: