Najbardziej wstrząsający film roku. Aktor płakał godzinami

- We mnie, Niemcu, nie ma ani trochę dumy z wojny, za to ogromne pokłady wstydu i żalu. Chciałem zrobić film, który pod tym względem będzie inny niż te produkowane w Stanach czy Wielkiej Brytanii - mówi w rozmowie z WP Edward Berger. Twórcy "Na Zachodzie bez zmian" zdradzają kulisy pracy nad filmem.

"Na Zachodzie bez zmian"
"Na Zachodzie bez zmian"
Źródło zdjęć: © Netflix
Magdalena Drozdek

Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Ktoś mógłby powiedzieć, że "Na Zachodzie bez zmian" i to okrucieństwo tam pokazane jest odniesieniem do tego, co dzieje się dziś w Ukrainie. Ale gdy zaczynaliście kręcić, wojny jeszcze nie było. Co wpłynęło więc na twoją decyzję, by zaangażować się w ten projekt?

Edward Berger, reżyser: Książka "Na Zachodzie bez zmian" miała wpływ na całe moje życie, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo, dopóki nie zadzwonił do mnie producent Malte Grunter i nie zapytał, co myślę o zrobieniu filmu. Wtedy wydało mi się to bardzo naturalne. Prawda jest też taka, że filmy wojenne najczęściej robią Brytyjczycy lub Amerykanie, bo łatwo znajdują na to finansowanie. Ale gdy ja oglądam te filmy, to widzę przede wszystkim historie bohaterów. Jest tam dużo dumy i honoru, a ja nigdy czegoś takiego w stosunku wojny nie czułem. We mnie, Niemcu, nie ma ani trochę dumy z wojny, za to ogromne pokłady wstydu i żalu. Chciałem zrobić film, który pod tym względem będzie inny niż te produkowane w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, my, dziennikarze, zastanawialiśmy się, ile możemy pokazać z tego horroru. Na ile to informowanie, a na ile zwykłe szokowanie czytelnika. Wasz film jest wypełniony po brzegi przerażającymi, wręcz odrzucającymi scenami. Ten naturalizm od początku był zamierzony?

James Friend, operator: Mówimy o "wzmocnionym naturalizmie", który był niezbędny, żeby oddać prawdę o wojnie. Inaczej to by nie wyglądało przekonująco, straciłoby swój kompas. Naturalizm staraliśmy się utrzymać także pod względem wykorzystania jak najbardziej zastanego światła. Chcieliśmy jak najlepiej oddać to, co działo się na polu bitwy, więc Edward przebiegł drogę ze zbudowanych przez naszych scenografów okopów Niemców, do okopów Francuzów, którą miał w filmie śledzić widz. Zrobił to w 15 sekund, czyli za szybko. Chcieliśmy, by ta droga była znacznie lepiej odwzorowana, dlatego na półtora tygodnia przed startem zdjęć powiększyliśmy pole bitwy o nawet 300 proc. Widzowie mieli poczuć ten naturalizm. Mieli poczuć się tak samo wykończeni, jak postaci filmu. Mieli zobaczyć każdy pocisk, każdą ranę, każdą strużkę krwi.

Edward Berger: Książka, na której się opieraliśmy, jest bardzo, bardzo brutalna. Może nawet bardziej niż nasz film. Wiedzieliśmy, że adaptacja będzie bardzo graficzna, wypełniona przemocą, bo wszystko inne wydawało mi się propagandą. Jeśli mamy być autentyczni, musimy pokazywać też tę przerażającą, fizyczną stronę wojny.

"Na Zachodzie bez zmian"
"Na Zachodzie bez zmian"© Netflix

Jak wyglądały warunki na planie?

James: Były wykańczające, prawda Edward? Wszędzie woda, błoto i wybuchy. Było ekstremalnie trudno pracować nad tym filmem, ale to się opłaciło, bo nakręciliśmy coś niezwykle autentycznego.

Edward: Trzeciego dnia filmowania, James wypadł w błoto aż po pachy i trzeba go było ratować za pomocą specjalnego żurawia. Wiedzieliśmy, wchodząc na ten plan, że warunki będą ekstremalne, ale nie że aż tak. I nagle zdaliśmy sobie sprawę, jak my będziemy wysyłać w to błoto dziesiątki aktorów? Tam się nie dało chodzić, a co dopiero biegać i jeszcze śledzić ich z kamerą. Zbudowaliśmy sztuczne drogi, które ukrywaliśmy pod cienką warstwą błota, bo tylko tak dało się pracować. Widzowie tego nie dostrzegą.

James: Wbrew pozorom mieliśmy bardzo okrojony budżet. Ten film wygląda, jakby był zrobiony za wiele, wiele milionów, ale wcale tak nie było, dlatego ogromnym wyzwaniem było egzekwowanie scenariusza. Jestem najbardziej dumny z tego, że pracowaliśmy wszyscy wspólnie jako jedna drużyna i dokonaliśmy rzeczy spektakularnych.

"Na Zachodzie bez zmian"
"Na Zachodzie bez zmian"© Netflix

Próbowaliście policzyć, ile osób ginie na ekranie?

James: Ktoś na pewno próbował to zrobić. Ostatnio dostałem info, że jeden z widzów odtworzył którąś ze scen z filmu z klocków Lego.

Zastanawiam się, jak wy się czuliście, kręcąc film, w którym jest tak wiele śmierci, tak wiele przemocy, ciał dookoła? To musiało się na was jakoś odbijać.

Edward: Odbijało, ale przez długi czas nie byliśmy tego świadomi. Jesteś na planie i zastanawiasz się, jak dany żołnierz ma krwawić, jak powinny być ułożone ciała. Było wokół nas mnóstwo fantomów, więc zdawaliśmy sobie sprawę, że ta przemoc jest wykreowana, ale gdy skończyliśmy zdjęcia, to obaj czuliśmy, że po prostu potrzebujemy resetu. Film montowaliśmy latem i każdego wieczora, gdy wracałem do domu, wskakiwałem do jeziora, żeby się zanurzyć i zmyć to z siebie.

James: Dla mnie praca nad tym filmem była szczególnie ciężka. Emocjonalnie wykańczająca. Wracałem do hotelu i często dzwoniłem do rodziców, w ramach takiej terapii. Pewnego wieczora rozmawiałem z tatą. Opowiadałem mu o tym błocie, krwi i zwłokach, które mnie otaczają na planie i o tym, jak jestem wyczerpany. A tata pyta: "Gdzie teraz jesteś?". Siedziałem sobie wtedy w pięknym apartamencie w centrum równie pięknej Pragi, szykowałem gorącą kąpiel. Tata mówi: "Wiesz, że twój dziadek walczył w tej wojnie?". On nie miał takiego luksusu, że mógł wrócić do domu, zjeść ciepły posiłek i wziąć kąpiel. To mnie uderzyło.

"Na Zachodzie bez zmian"
"Na Zachodzie bez zmian"© Netflix

Trudno musiało być także aktorom.

Edward: W filmie jest scena, w której Felix Kammerer, czyli filmowy Paul Bäumer, ląduje w kraterze po minie razem z francuskim żołnierzem i próbuje go zamordować. Kręciliśmy tę scenę trzy dni. Mam wrażenie, że Felix naprawdę miał w głowie to, że faktycznie morduje tego faceta. Felix przeżywał mocno każdą scenę. Potrafił przez 10 godzin pracy na planie po prostu płakać. Płakał przed kamerą i w kulisach.

Ta scena z francuskim żołnierzem jest wstrząsająca. Jak cała sekwencja, w której niemieccy żołnierze próbują dostać się do francuskich okopów. Czołgi miażdżące ludzi, palenie żołnierzy… Jak wy to kręciliście?

Edward: Ten moment filmu był szczegółowo rozpisany i rozrysowany na planszach, by kontrolować wszystkie elementy, czyli te czołgi, broń, żołnierzy, eksplozje itd. Nakręciliśmy to praktycznie tak, jak było to rozrysowane. Kamera stała w tym miejscu, z którego aktorzy widzieli zbliżające się czołgi. Następnie tam, gdzie te czołgi miażdżyły żołnierzy.

James: Kręciliśmy to przez pięć dni. Finalnie to, co nagraliśmy, wyglądało niemal jak kopia przygotowanych wcześniej przez Edwarda rysunków. I co najlepsze – mieliśmy tylko jeden czołg, który był chyba tak właściwie przerobionym traktorem z nałożoną na niego skorupą czołgu. Reszta to iluzja. Magia kina.

Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie