"Na dobre i na złe": Liliana Głąbczyńska-Komorowska i jej amerykański sen
Jedna z najpiękniejszych Polek w Hollywood - Liliana Głąbczyńska-Komorowska, opowiada jak jej się udało spełnić swój American Dream, co zmienił w jej życiu Stan Wojenny. Teraz zagra w "Na dobre i na złe"
Liliana Głąbczyńska-Komorowska
Liliana Głąbczyńska - Komorowska mieszka w Ameryce już od trzydziestu lat. Jedna z najpiękniejszych Polek w Hollywood opowiada, jak jej się udało spełnić swój "american dream". - Amerykańskie początki były bardzo ekscytujące, energii mi nie brakowało - wspomina aktorka w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. - Tęskniłam za domem, ale określiłam sobie cel i z siłą woli do niego dążyłam. Nie miałam wyjścia, musiałam sobie udowodnić, że potrafię być aktorką w Nowym Jorku. Szybko przyswoiłam sobie amerykański zwyczaj pokrywania uśmiechem uczucia obcości i z obamowskim już dziś sloganem "Yes I Can" szłam przebojowo naprzód. W 1994 roku gwiazda przeżyła w Los Angeles trzęsienie ziemi. Po tak dramatycznym doświadczeniu, pragnęła odzyskać poczucie bezpieczeństwa i przeniosła się z bliskimi do Kanady. W Ameryce wciąż rozwija swoją aktorską karierę, występując m.in. u boku Donalda Sutherlanda, Aidana Quinna czy Bena Kingsleya. W Polsce mogliśmy ją za to oglądać w serialu *"Teraz albo nigdy!". Zobaczcie, jak gwiazda zmieniała się od początku swojej kariery aż do jej ostatniego występu w "Na dobre i na złe".*
Na planie filmu ''Krab i Joanna'' (1980)
- Czasem żałuję, że Polska nie jest sąsiadem Kanady, bo na pewno grałabym nieustannie. Sprawia mi radość występowanie w polskich filmach - mówi Głąbczyńska - Komorowska.
Jednak aktorkę rzadko możemy oglądać na polskich ekranach. Częście występuje w amerykańskich produkcjach. Mówi biegle po angielsku i francusku. Czy polskim aktorkom jest trudno otrzymać angaż za granicą?
- Oczywiście, że jest to prawie niemożliwe, jeśli się nie jest posiadaczem Zielonej Karty w USA czy nie ma wizy z pozwoleniem na pracę, nie zna biegle języka, albo choćby tak wystarczająco, aby nie drażniło ucha no i oczywiście nie ma agenta! W tej profesji język, papiery i kontakty są podstawą. Dodatkowym atutem jest duże szczęście, w którym, ja uważam, możemy sobie pomóc. Trzeba się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie! Wierzę w świadome tworzenie kariery i kreowanie swojego wizerunku.
Na planie filmu ''Austeria'' (1982)
Głąbczyńska z wyróżnieniem zakończyła edukację w 1979 roku i jako dwudziestoparolatka zaczęła występować zawodowo w teatrze. Co się później wydarzyło?
- Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza ukończyłam w 1979 roku z wyróżnieniem i od razu zaczęłam stałą pracę w Teatrze Dramatycznym, którego dyrektorem był wtedy Gustaw Holoubek. Już jako uczennica szkoły teatralnej występowałam gościnnie w Teatrze na Woli, no i oczywiście, od 1979 roku, czyli w wieku 23-24 lat, w Teatrze Telewizji. Rzeczywiście moja kariera aktorki młodego pokolenia zapowiadała się bardzo dobrze. Wygrałam główną nagrodę za debiut aktorski na Festiwalu Teatru Telewizji w Olsztynie, za rolę Abigail w „Czarownicach w Salem” w reżyserii Zygmunta Hubnera, grając z Romanem Wilhelmim i największymi gwiazdami teatru polskiego w tamtych czasach: z M.Walczewskim, Z.Zapasiewiczem, A.Łapickim, E.Dałkowską, J.Ziółkowską, H.Skarżanką. Tuż po ukończeniu szkoły podpisałam umowę z Teatrem Dramatycznym z dyrektorem, moim profesorem ze szkoły, Gustawem Holoubkiem i grałam na deskach scenicznych, miedzy innymi ze: Zbigniewem Zapasiewiczem, Januszem Gajosem, Piotrusiem Fronczewskim i Markiem Kondratem
- wspomina aktorka.
Na planie filmu ''Austeria'' (1982)
Dlaczego zatem wyjechała z kraju?
- Najważniejszym powodem było dla mnie ogłoszenie stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Sparaliżował moją karierę i podciął na wiele lat skrzydła talentu moim kolegom aktorom. Czułam, że nie mogę żyć w takiej atmosferze jako początkująca gwiazda, a za taką się uważałam. To, że dostałam rolę w amerykańskim filmie ”War and Love” reżysera Moshego Mizrahi tylko ułatwiło moją decyzję - mówi Głąbczyńska-Komorowska.
Na planie filmu ''Scanners III:The Takeover'' (1992)
- Dostałam wizę na wyjazd, a proces jej zdobycia trwał cały rok. Jednak dopięłam swego i wylądowałam w Stanach w grudniu 1982 roku. Rodzina mnie pobłogosławiła, bo wiedziała, że nie jadę na jeden kontrakt, lecz na rozpoczęcie samodzielnego życia w Ameryce. Wyjechałam sama, zagrałam w filmie i to umożliwiło mi zdobycie agenta i zaistnienie jako profesjonalnej aktorki w Nowym Jorku.
Na planie filmu ''The Assignment'' (1997)
Na początku pobytu w USA aktorka miała swojego starszego mentora i życiowego partnera. Czy ta znajomość pomogła jej w karierze?
- Sam wyjazd i pierwszą rolę w filmie, choć w rezultacie bardzo okrojoną, zawdzięczam człowiekowi, z którym spędziłam tylko pierwsze dwa lata za oceanem. Szybko zdałam sobie sprawę, że nie jestem kopciuszkiem z bajki i muszę żyć własnym życiem, słuchając swojego wewnętrznego głosu. Musiałam sobie sama forsować drogę do kariery. Joasia Pacuła dała mi kontakt na agentkę, która we mnie uwierzyła - wspomina aktorka.
Na planie serialu ''The Hunger'' (1997)
- To była Devian Littlefield (wtedy agentka modelki Andy MacDowell) i dzięki niej dostałam pierwszą główną rolę w operze mydlanej w Nowym Jorku w „Another World” w NBC. Dzięki niej stanęłam na nogi. Wreszcie należałam do „fabryki marzeń” wielu aktorów amerykańskich! To był okres wielkiej popularności oper mydlanych i moja twarz pojawiała się na okładkach gazet, byłam rozpoznawana na ulicy. Już wtedy, w 1984 roku byłam reprezentowana przez agenta, prawnika i osobę od PR - jak każda gwiazda. W Polsce nikt o tym jeszcze nie słyszał.
Na planie serialu ''Teraz albo nigdy'' (2009)
Po wielu latach aktorka zdecydowała się przyjąć rolę w polskim serialu. Wcieliła się w postać mamy jednej z bohaterek "Teraz albo nigdy".
- Tęskniłam. Tutaj spotykam przyjaciół tych samych, co 20 lat temu, a oni przyjmują mnie, jakby tych lat nie było - przyznaje Komorowska.
- Dzięki częstym odwiedzinom, co najmniej 4 do 5 razy do roku, czuję się prawie tak, jakbym była w kraju. W Warszawie są moi rodzice, brat, przyjaciele. Pobyty są zawsze dla mnie radosnym przeżyciem. Ubóstwiam hotel Bristol, którego jestem stałym gościem, a Szlak Królewski uważam za najpiękniejszy odcinek nie tylko Warszawy, ale Europy. Duma mnie rozpiera, gdy widzę wspaniale odnowioną stolicę. Polska zostanie zawsze najbliższa mojemu sercu.
Na planie serialu ''Reguły gry'' (2012)
Ostatnio aktorkę mogliśmy oglądać w zabawnym epizodzie serialu "Reguły gry".
- Mam kontakt z polskim biznesem filmowym i mam najlepszą agentkę na świecie, Iwonę Ziułkowską. To dlatego zagrałam w serialu telewizyjnym TVN i w filmie Morgensterna. Miałam szansę na o wiele więcej ról, ale brak czasu mi na to nie pozwolił. Sprawia mi radość granie w polskich filmach, a mama nie może się posiąść z radości, że widzi córę w rozkwicie. Mama jest moim największym autorytetem, bo rodzinę kocham nad życie.
Na planie ''Na dobre i na złe'' (2012)
Aktualnie gwiazda wciela się w rolę Wandy, żony Andrzeja Falkowicza (Michał Żebrowski) w "Na dobre i na złe".
To kobieta, której ordynator z Leśnej Góry zawdzięcza swój sukces…
Błyskotliwa, seksowna i bezwzględna. Po tym, jak Falkowicz zawiódł jej zaufanie, Wanda nie okaże mężowi litości. I po kolejnych zdradach, zażąda rozwodu. Na kilka dni przed rozprawą, pewnym krokiem, żona wkroczy do gabinetu nowego ordynatora… I z kpiącym uśmiechem rzuci:
- Mam nadzieję, że dobrze reprezentujesz nasze nazwisko?
A Falkowicz od razu zblednie i straci cały rezon.
- Co masz na myśli? Chyba nie przyszłaś mnie upokarzać? To możesz zrobić na sali sądowej…
- Jeśli mnie do tego zmusisz…
Wanda pośle mężowi chłodne spojrzenie. Gotowa na walkę, póki Falkowicz nie spełni każdego z jej warunków…
Czy ktoś "zmiękczy" serce zawziętej bohaterki? Zapraszamy do śledzenia nowych przygód lekarzy z Leśnej Góry.