My też jesteśmy zboczonymi stalkerami. Uświadamia nam to serial Netflixa
07.01.2019 15:24, aktual.: 07.01.2019 15:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W czasach gdy prywatność już nie istnieje, łatwo przekroczyć granicę. W trakcie seansu tego serialu będziecie rumienić się ze wstydu.
Od kilku dni, przeglądając media społecznościowe, trudno nie trafić na reklamę nowego serialu Netflixa o prostym, ale wymownym tytule "You". Produkcja pojawiła się na serwisie streamingowym 26 grudnia i zdobywa coraz większą popularność, stając się hitem.
Pokrótce wyjaśnijmy więc, czego rzeczona historia dotyczy. Atrakcyjna, aspirująca pisarka pojawia się w nowojorskiej księgarni, gdzie poznaje pracującego tam Joe'go (w tej roli znany z "Plotkary" Penn Badgley). Chłopak momentalnie traci dla niej głowę i robi wszystko, by piękna blondynka się w nim zakochała. Do tego momentu jest nawet uroczo. Problem w tym, że amant jest psychopatą i stalkerem, który przy pomocy mediów społecznościowych odnajduje miejsce zamieszkania dziewczyny i masturbuje się pod jej blokiem. Później, dzięki zebranym informacjom, manipuluje otoczeniem kobiety tak, by wpadła w jego sidła.
Przez pierwszych kilka odcinków jeżą nam się włosy na karku, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, jaką wiedzę może posiąść obcy człowiek, dokładnie analizując nasze media społecznościowe. Przecież sami nieustannie wystawiamy się na zagrożenie. Dodając posty, oznaczając lokalizacje przy zdjęciach, czy nawet tagując znajomych. Dzięki temu intruz jak po nitce odnajdzie więcej frapujących informacji dotyczących naszej osoby. Na co dzień nie myślimy o konsekwencjach takich działań. Nie jesteśmy w końcu paranoikami. Poza tym... Często sami bawimy się w prywatnych detektywów i nie widzimy w tym niczego dziwnego.
Kto z nas po zerwaniu nie zaglądał co jakiś czas na profil swojej ex? Albo przed pójściem na randkę dokładnie nie przyglądał zdjęć i postów potencjalnej wybranki, tworząc w głowie portret psychologiczny? Technologia dała nam ku temu odpowiednie narzędzia. Nie zmienia to jednak faktu, że coś co wydaje nam się dziś relatywnie "normalne", jeszcze 20 lat temu uchodziłoby za stalking. Jak słusznie zauważa Keza MacDonald w jednym z artykułów w "The Guardian", media społecznościowe znormalizowały zachowania, które można by nazwać prześladowaniem w jakiejkolwiek poprzedniej erze.
Dlatego właśnie serial "You" ogląda się z wypiekami na twarzy. Uświadamiamy sobie, że często jesteśmy tak samo zboczeni, jak protagonista w produkcji Netflixa. Nie wspinamy się po żywopłocie, żeby przez okno podglądać sąsiadkę w bikini (co uznane byłoby za wyjątkowo obleśne), ale śmiało wchodzimy na Instagram, gdzie z dużą łatwością znajdziemy jej kilka półnagich zdjęć. Wojeryzm nabrał nowego "niewinnego", cyfrowego wymiaru. Wydaje się, ze ten upadek prywatności odbywa się za zgodą nas wszystkich. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś, tak jak w serialu, przekroczy umowną granicę...
Jak wynika z danych Ministerstwa Sprawiedliwości z roku na rok coraz więcej osób słyszy wyrok w procesie o stalking. W 2011 r. do kryminału z tego tytułu trafiła jedna osoba, w 2016 r. już 128 osób. Wszystko dlatego, że stalkerzy mają coraz więcej możliwości śledzenia naszych poczynań.
Na pierwsze strony gazet często trafiają procesy celebrytów i ich problematycznych, niezrównoważonych fanów. Stalkerami wcale nie muszą być osoby z marginesu społecznego. Łukasz P., psychofan Kasi Tusk, był znanym artystą i synem jednego z najwybitniejszych światowych kompozytorów muzyki współczesnej. Na polskim podwórku przerażająco natrętnych wielbicieli miała też m.in. Małgorzata Foremniak, Ewa Farna czy Małgorzata Kożuchowska.
Z tym problemem zetknęło się również większość światowych gwiazd. Madonna, Britney Spears, Kim Kardashian... Można by długo wymieniać. Ostatnio głośno było o psychofanie Rihanny. 9 maja Eduardo Leon włamał się do rezydencji gwiazdy, by uprawiać z nią seks. Na szczęście artystki nie było w domu. Sprawcy udało się wyłączyć system alarmowy i spędzić 12 godzin w domu celebrytki.
Pierwszoligowe gwiazdy mogą zapewnić sobie kosztowną ochronę i podjąć wszelkie możliwe środki bezpieczeństwa. Zwykły Kowalski musi radzić sobie nieco inaczej. Absolutnie nie powinniśmy publikować w sieci miejsca zamieszkania, ani żadnych danych osobowych. Warto być też ostrożnym z "meldowaniem się" nawet poza miejscem zamieszkania, gdy w nim jeszcze przebywamy. Ostrożności nigdy nie za wiele. Nie chcemy w końcu, by nasza historia stała się kiedyś kanwą fabuły thillera Netflixa...