Mutanty kontra Współczesność

Moore i Bendis nie są jedynymi scenarzystami poważającymi się na takie próby. Ostatnio tematykę terroryzmu poruszał Matt Fraction, który kazał Iron Manowi zmierzyć się z terrorystami samobójcami. Poniósł częściową klęskę. Terroryści z "Iron Man: Pięć koszmarów" to postaci z papieru, wyciągnięci z poprzedniej epoki wielcy źli spiskujący, jakby tu podpalić świat tylko po to, by patrzeć jak płonie.Podobny błąd popełnia Bendis. Jednak jego "Tajna Wojna" jest o wiele lepiej napisana.

Mutanty kontra Współczesność
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

06.09.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:29

Tajna wojna Nicka Fury'ego to mroczny rozdział w historii S.H.I.E.L.D. Zlekceważony przez prezydenta, niemogący podjąć oficjalnych działań jednooki pułkownik skrzykuje sześciu superbohaterów (Luke Cage, Spider-Man, Wolverine, Kapitan Ameryka, Daredevil i Czarna Wdowa)
i angażuje ich w tajną misję w Latverii. Dokładnie rok później Luke Cage niemal ginie w tajemniczym zamachu. Czyżby była to zemsta za wydarzenia sprzed roku?

"Tajna Wojna" rozpoczyna się wybornie. Dwa pierwsze zeszyty trzymają w napięciu i zachwycają świetnie napisanymi dialogami. Opowieść Bendisa zaczyna się niczym klasyczna szpiegowska łamigłówka. Jest zamach, są podejrzani, jest milczący i tajemniczy facet w opasce na oko. Narrację co pewien czas przerywają migawki sprzed roku, z których czytelnik dowiaduje się, o co właściwie chodzi. Rewelacyjne są zwłaszcza sceny rekrutacji, gdy Fury przekonuje kolejnych bohaterów, by pomogli mu w prywatnej wojnie. W trzecim zeszycie jednak seria gwałtownie zmienia klimati staje się standardową superbohaterską naparzanką z wybuchami i akrobacjami w roli głównej. Intensywność poprzednich części gdzieś pryska. Czytelnik niczego nie musi się już domyślać. Budowane do tej pory napięcie, ustępuje miejsca zwykłemu mordobiciu i marnym dialogom ("Zgadnijcie, na co przyszła pora? Zaczyna się na L i ma <> w środku").

Bendis ponosi też porażkę kreując głównego antagonistę. Po raz kolejny okazuje się, że Ameryce zagrażają tylko szaleni psychopaci i ich niecne plany. Scenarzysta "Tajnej Wojny" niczym Matt Fraction uważa, że wrogowie Stanów Zjednoczonych są po prostu źli z natury. Nie jest to wielki błąd w sztuce - doskonale wpisuje się w rządzoną stereotypami seryjną opowieść o superbohaterach. Problem jednak w tym, że "Tajna Wojna" obiecała, że będzie czymś głębszym, ciekawszym. I tej obietnicy nie dotrzymuje. Bezradność Bendisa osiąga apogeum w finale będącym zwykłym, superbohaterskim monologiem, w którym Nick Fury odkrywa swój genialny plan.

Formy nie traci na szczęście partner Bendisa - Gabriele Dell'Otto. Jego prace to prawdziwa uczta dla oczu. Mroczne, dynamiczne, niezwykle malarskie kadry przydają "Tajnej Wojnie" dramatyzmu, który umknął scenarzyście. Dell'Otto świetnie portretuje zwłaszcza głównych bohaterów. Można odnieść wrażenie, że obyłby się i bez dialogów. Wolverine w jego wykonaniu jest wściekły i bezczelny, Spider-Man to irytujący gówniarz, Kapitan Ameryka jest zaś wcieleniem amerykańskich cnót.

"Tajna Wojna" próbuje być dramatyczną opowieścią o współczesnych lękach i skomplikowanych wyborach. O terroryzmie, patriotyzmie i moralnych granicach. I choć bardzo się stara, nie zawsze jej to wychodzi. Na szczęście w kategorii "kolejny superbohaterski produkcyjniak" jest to prawdziwy majstersztyk. Świetnie namalowana, doskonale napisana opowieść o "Tajnej Wojnie" Nicka Fury'ego i wmieszanych w nią marvelowskich superbohaterach, którzy koniec końców, muszą pobić bandę złoczyńców grasującą po ulicach Nowego Jorku.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)