Must be the music: Odcinek 7
Drugi odcinek "Must be the music" na żywo udowodnił, że widzowie przede wszystkim lubią się wzruszać i nie zawsze stawiają na muzykę. Tym razem głosowali inaczej niż jurorzy...
Słodkie i rozśpiewane dzieciaki z "Little breaver" musiały podbić serca jurorów! Zespół, którego średnia wieku wynosi 9 lat dał czadu i usłyszał od jurorów cztery razy „tak”.
- Zrobiliście kawał dobrej roboty od czasu castingu i dlatego tak – pochwaliła małych muzyków Zapendowska.
Kolejny uczestnik już na castingu udowodnił, że jego największym idolem jest Elvis Presley. Tym razem zdecydował się na podobny wybór i zaśpiewał „Blue Suede Shoes”. I znowu jurorzy byli na tak!
- Dla mnie jest taka fascynacja trochę dziwna, ale mroczny Elvis jest przeze mnie kupiony! - wyznał lekko zaniepokojony Adam Sztaba.
Zespół H.R.A.B.I.A. na castingu pokazał pazur i zaśpiewał ironiczną „Warszafkę”. W odcinku na żywo również muzycy wykonali swoją kompozycję, ale nie była ona już tak przebojowa, co poprzednia.
- Nic mi nie grało... Niestety. Dla mnie to było niedopuszczalne. To nie jest granie, to jest rozczarowanie – powiedziała Kora i wcisnęła jako jedyna „nie”.
Rafał Radomski, czyli polski Justin Bieber, na castingu bardzo spodobał się jurorom, lecz w ostatnią sobotę musiał zmierzyć się z dużą porażką. Sędziowie byli dla niego bezlitośni! Jego "Hallelujah" dostało same „baty” od jurorów.
- To było jeszcze gorsze niż to wcześniejsze. To jest kompletna dyskwalifikacja! Twój angielski jest szokująco zły... To jest katastrofa! - grzmiała niezadowolona Kora.
- Chciałem powiedzieć, że za dużo w naszym kraju ludzi, którzy nie potrafią śpiewać i nie ma potrzeby poszerzać tego grona... - wyznał Adam Sztaba.
Następny był trzydziestoosobowy zespół The Gospel Time, który jedynie Korze się nie spodobał.
- Bardzo fajną energię macie, śpiewacie przyzwoicie, nie jest to moje marzenie, ale wiem ile to pracy... Brakuje brzmień basowych, zadbajcie o facetów. Ale gólnie nie ma się do czego przyczepić i dlatego tak – powiedziała Elżbieta Zapendowska, a poparli ją Łozo i Sztaba.
Występ Olivki Livki był jednym z najlepszych w programie. Już na castingu wokalistka pokazała na co ją stać. Tym razem było podobnie.
- Sama ustawiłaś sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale... Ja cię kupuję i chętnie bym poszedł na twój koncert – przyznał Łozo. Wszyscy jurorzy byli na „tak”.
Piotr Restecki udowodnił, że nie zawsze trzeba śpiewać, by zdobyć sympatię widzów. Czasem wystarczy pomysł na siebie i instrument opanowany do perfekcji. Jurorzy docenili wirtuozerię uczestnika i dali cztery razy „tak”.
Zespół „Heroes Get Remembered” był ostrym zakończeniem odcinka. Idealnie wpasowali się w klimat programu i usłyszeli same pochwały.
- Tu się prawie hala zawaliła. Podobał mi się "wykon". Gratuluję. Niech mi ktoś powie, że w półfinale nie ma dobrych artystów! - krzyczał rozentuzjazmowany Sztaba.
Na koniec niespodzianka – na scenę wszedł Łozo i wykonał wraz ze swoim zespołem „Afromental” jeden z ostatnich przebojów.
Po podliczeniu głosów okazało się, że zdanie jurorów niewiele znaczy dla widzów. Oni stawiali na Olivkę Livki, a publiczność przepuściła dalej Piotra Resteckiego i „Little Breaver”.
Czy małe dzieci faktycznie powinny brać udział w finale i czy uniosą stres oraz presję? Przekonamy się za kilka tygodni!