Mroczny "Belfer". Nauczy czegoś polskich producentów?
Oglądając pierwszy odcinek drugiego sezonu "Belfra", miałem w głowie słowa Edwarda Miszczaka, który tłumaczył, dlaczego serial nie pojawi się na antenie TVN. Dyrektor programowy stacji stwierdził, że to format "zbyt umoczony w życiu” dla telewidzów. Świetnie przedstawił problem, z którym boryka się wielu polskich producentów telewizyjnych. Najwyraźniej uważają, że jeżeli ich widz nie jest idiotą, to na pewno osobą mocno ograniczoną. Polecam odrobić lekcję u "Belfra" i przekonać się, jak zrobić rewelacyjny serial, ufając inteligencji swoich odbiorców.
Pierwsza część historii o nauczycielu, który rozwiązuje kryminalną zagadkę, zdobyła świetne recenzje oraz cieszyła się rekordową oglądalnością na Canal Plus. Było tylko kwestią czasu, aż pojawi się druga odsłona "Belfra". Akcja kolejnej serii toczy się w prywatnym wrocławskim liceum. Nauczyciel języka polskiego zostaje tam wezwany w związku z zaginięciem trójki uczniów. Choć szybko się znajdują, ewidentne jest, że skrywają pewną tajemnicę. Zaskakujące zakończenie pierwszego odcinka tylko potęguje ciekawość związaną z dalszymi losami bohaterów.
Licealiści przedstawieni w "Belfrze" nie są naiwni. To osoby ambitne, inteligentne i po części wyrachowane. Podjąć z nimi grę, nie będzie łatwym zadaniem. Zamiast pokazać rzeczywistość elitarnej szkoły, posługując się obiegowymi stereotypami, scenarzyści nie poszli na łatwiznę i zaserwowali nam inne spojrzenie. W sieci co prawda nie brakuje opinii, że licealiści są przedstawieni jak dorośli i bardziej przypominają dzisiejszych trzydziestolatków niż młodzież. Jednak współczesna młodzież, wbrew niektórym opiniom utwierdzanym przez rzeszę "seriali paradokumentalnych", to właśnie dojrzali i trzeźwo myślący ludzie. O ile w pierwszej części wiernie oddano specyfikę polskiej prowincji, tutaj wchodzimy w świat wyzwolonych i błyskotliwych licealistów. Autentyczność jest mocną stroną produkcji.
Często mówi się, ze "Belfer" to jeden z nielicznych polskich seriali na poziomie międzynarodowym. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić. Za scenariusz odpowiada m.in. jeden z głośniejszych pisarzy ostatnich lat, Jakub Żulczyk, którego "Ślepnąc od świateł" było na wskroś prawdziwą diagnozą wielkomiejskiego społeczeństwa. Klimatyczne zdjęcia Michała Sobocińskiego budują z kolei mroczną atmosferę. Zebrano grupę ludzi, którzy chcą tworzyć jakość, a nie iść na kompromisy, by trafić do możliwie najszerszej widowni. Jak się okazuje, właśnie na to jest zapotrzebowanie. Ugrzecznione seriale, w którym każdy z bohaterów zdaję się być nieśmiertelny, już nikogo nie ekscytują. Moda na telenowele przeminęła, a widz oczekuje rozrywki na wysokim poziomie. Nieprzewidywalnej i ekscytującej. Stąd fenomen takich seriali jak "Gra o tron", "House of Cards" czy "Narcos".
W drugiej części "Belfra" obsada jest jeszcze lepsza. Eliza Rycembel i Michalina Łabacz to bardzo obiecujące młode aktorki, którym rola w serialu może otworzyć wiele drzwi. Ta druga miała okazję popisać się już kunsztem aktorskim w "Wołyniu" Wojciecha Smarzowskiego, czym zdobyła duże uznanie w branży. Na konferencji prasowej serialu dziewczyny opowiadały mi, że same do końca nie wiedziały, jak zakończy się opowiadana historia. Nie dostały od razu scenariusza wszystkich odcinków, przez co same wciągnęły się w mroczną grę i były ciekawe zakończenia. Nawet taki zabieg, swoją drogą praktykowany też przez twórców "Gry o tron", pokazuje na jak wysokim poziomie stoi produkcja "Belfra". Dbałość o szczegóły jest czymś, co tworzy jakość. A tego serialowi odmówić nie można.
Cieszę się, że twórcy zaufali inteligencji swojego odbiorcy, a ja z kolei wierzę, że następne odcinki tej serii zaciekawią mnie tak samo jak pierwszy. Na tym to właśnie polega. Mam nadzieję, że coraz więcej producentów będzie chciało dążyć do takiego standardu. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się na światowym rynku medialnym. Dziś "serial" brzmi dumnie.