"Mroczne materie" HBO: widzieliśmy ekranizację kultowych książek. Jest dobrze!
Nie ocenia się książki po okładce i nie powinno się też wystawiać cenzurki serialowi po obejrzeniu zaledwie pierwszego odcinka, ale jedno jest pewne: jeśli szukacie drugiej "Gry o tron”, to zmieńcie kanał. Byliśmy na światowej premierze "Mrocznych materii” od HBO.
03.11.2019 | aktual.: 04.11.2019 06:55
Philip Pullman powiedział kiedyś o swojej słynnej trylogii, że pisał ją z myślą o dorosłych, ale nie miałby nic przeciwko, jakby i dzieciaki ją doceniły. I tak się też stało. Sam uczyłem się o przygodach Lyry jeszcze na studiach, co było dla mnie jasnym sygnałem, że "Mroczne materie” to już kanon literatury fantastycznej. Wydawało się jednak, że dla telewizji czy kina to zbyt twardy orzech do zgryzienia, a filmowa adaptacja z 2007 roku – dodajmy, klęska artystyczna i klapa komercyjna – pogrzebie szanse na ożywienie na ekranie wymyślonego przez Pullmana świata.
A jest jeszcze jedna trudność. Bo choć to przecież zupełnie nie fair, dzisiaj bodaj każdy nowy serial oparty na słynnej powieści fantasy będzie z miejsca oceniany jako potencjalny następca "Gry o tron”. Rynek (i ramówka) nie znosi pustki i ziejąca luka tak czy siak musi zostać prędko wypełniona. Czyli co, umarł król, niech żyje król?
Chyba nikt z szanownych czytających nie spodziewał się jednoznacznej odpowiedzi, bo i nie sposób jej udzielić. Telewizja jest dzisiaj w na tyle komfortowej sytuacji, że nie musi przetwarzać i odtwarzać, ale może szukać nowych dróg. Dlatego też "Mroczne materie” mogą sobie pozwolić na tak powolny początek, mając świadomość, że do końca pierwszego sezonu jeszcze siedem długich godzin. A drugi już się kręci. Zaprezentowany podczas londyńskiej premiery pilot serialu sugeruje gęstą i powłóczystą intrygę polegającą przede wszystkim na zaplecionym sprawnie scenariuszu (autorstwa Jacka Thorne'a, który napisał scenicznego "Harry'ego Pottera i Przeklęte Dziecko”), który trzyma się kurczowo książek Pullmana.
Alternatywny świat znany z powieści został co nieco uwspółcześniony – jak się domyślam, mogły zadecydować o tym kwestie budżetowe – lecz serial poprowadzony jest odważnie i sprawnie, niemalże na wyścigi odmyka wątek po wątku, zmuszając nas do złapania paru fabularnych nitek naraz. Rdzeniem serialu jest, rzecz jasna, los młodziutkiej Lyry, krnąbrnej nastoletniej dziewczyny pozostawionej niegdyś pod opieką oksfordzkiej uczelni przez Lorda Asriela, podróżnika, na którego heretyckie badania ma oko potężne Magisterium. Zupełnym przypadkiem wścibska Lyra odkrywa cokolwiek dla niej mętny cel badań swojego wuja, który może zatrząsnąć posadami obowiązującego porządku.U Pullmana bowiem władzę dzierżą nie demokratycznie wybrani przez obywateli politycy, lecz totalitarna kościelna instytucja formatująca obowiązujący światopogląd i sprawująca faktyczny rząd dusz. Stąd też książki wywołały swojego czasu niemałe kontrowersje i zostały nawet skrytykowane przez Watykan. Twórcy deklarują, że nie zamierzają niczego ułagadzać, dlatego, być może, niebawem czeka nas interesująca i żarliwa debata.
Oczywiście "Mroczne materie” podążają zgodnie z klasycznym dla fantastyki schematem podróży bohatera/bohaterki i jeszcze przed końcem odcinka Lyra wyjedzie z Oxfordu do Londynu, gdzie czeka na nią do rozwiązania zagadka porywaczy cygańskich dzieci, ogranie przydzielonej jej opiekunki, tyleż przemiłej, co chłodnej panu Coulter (w tej roli fantastyczna Ruth Wilson), oraz wymyślenie sposobu na wyrwanie się na wymarzoną Północ, gdzie urzęduje Lord Asriel. Słowem, dzieje się tutaj sporo, ale tempo dobrano nieśpiesznie, mając psychiczny komfort, że wszystko to rozpisane jest na trzy sezony. Umyślnie nie powiedziałem jeszcze o jednym.
Wyróżnikiem świata stworzonego przez Pullmana są także dajmony, zwierzęcy towarzysze będący manifestacjami ludzkiej duszy, nierozerwalnie powiązani z człowiekiem, co diametralnie zmienia dynamikę relacji międzyludzkich. I, poniekąd, umożliwia identyfikację prawdziwego "ja” osoby, z którą mamy do czynienia.
Dużo tego wszystkiego jak na niespełna godzinny odcinek, ale, przynajmniej na razie, można pozostać spokojnym: nie zepsuto książkowego pierwowzoru. Spora tu zasługa obsady, zresztą pierwszoligowej, bo są tu Dafne Keen, Clarke Peters i James McAvoy, nie bez znaczenia pozostaje także niepoddanie się pokusie stworzenia bombastycznego, hałaśliwego spektaklu fantasy.
"Mroczne materie” to rzecz do stopniowego poznawania, a to niełatwa ścieżka, szczególnie dzisiaj, kiedy stacje telewizyjne i serwisy streamingowe prowadzą szaleńczą gonitwę. Ale, jak wiemy z popularnej bajki, to nie zawsze zając wygrywa wyścig.