''Moje córki krowy'': fenomenalna polska komedia rodzinna [RECENZJA]
Takiego polskiego filmu jeszcze nie było - komedii o dojrzewaniu, przyjaźni, rodzinie i śmierci. Na pokazie, na którym oglądałem “Moje córki krowy”, widzowie śmiali się przez łzy. Reżyserka *Kinga Dębska opowiada historię ze swojego życia, ale jej film nie ma nic wspólnego z tanim ekshibicjonizmem i telenowelą. Jest w nim za to pełne akceptacji i humoru spojrzenie na sztafetę pokoleń, w której każdy sam prędzej czy później musi wziąć udział.*
08.01.2016 13:02
Dawniej śmierć była elementem życia codziennego, co przejawiało się choćby w obecności konduktów żałobnych na ulicach miasteczek i wsi. W latach transformacji ten obyczaj zniknął - umieraniem zajęli się profesjonaliści, ale skutkiem ubocznym tego procesu było zepchnięcie śmierci do sfery tabu. Film Kingi Dębskiej jest wyjątkowy, bo mówi o odchodzeniu naturalnie, jakby nie było zakazu.
Dębska zbudowała swoją fabułę na kontrastach. Dwie zupełnie niepodobne do siebie siostry zderzają się z chorobą matki, która w poważnym stanie trafia do szpitala. Różni je wszystko. Starsza Marta (Agata Kulesza) jest gwiazdą seriali, profesjonalistką, rozwiedzioną, mającą wszystko pod kontrolą. Młodsza Kasia (Gabriela Muskała) to egzaltowana nauczycielka z bezrobotnym, niezaradnym mężem (Marcin Dorociński). W obliczu choroba matki ujawniają się ich skrajnie różne charaktery i temperamenty, a konfliktu nie załagadza despotyczny, ale starzejący się ojciec (Marian Dziędziel), który również wkrótce ląduje w szpitalu.
Taka “z życia wzięta” historia może wydawać się banalna, ale wbrew pozorom, scenariusz jest przemyślany i zbalansowany. Dębska z lekkością łączy wysokie z niskim, tragedię z komedią. Samo życie? I tak, i nie, bo przecież siła tej rewelacyjnej tragikomedii polega na doskonałym opanowaniu rzemiosła filmowego, umiejętności mówienia lekko o sprawach trudnych, nie wspominając o dialogach. Takiego filmu jak “Moje córki krowy” nie powstydziłby się Hirokazu Koreeda, znany polskim widzom japoński mistrz współczesnych portretów rodzinnych. A przecież to dopiero drugi fabularny film Kingi Dębskiej!
Dużym, jeśli nie największym atutem filmu Kingi Dębskiej są aktorzy, którzy nie mieli łatwego zadania - wszyscy spisali się na medal. Pierwsze skrzypce gra w półtonach Agata Kulesza jako gwiazda seriali, która w życiu chowa się za maskami. Świetnie poprowadzona jest też postać Gabrieli Muskały - wrażliwej do bólu, histerycznej młodszej siostry jak z Almodovara - w duecie z jej mężem granym przez Marcina Dorocińskiego, który niewiele mówiąc, perfekcyjnie wcielił się w komediową rolę głupiego Jasia, budzącego śmiech, gdy tylko pojawia się na ekranie. Rewelacyjnie zagrał Marian Dziędziel - rubaszny i plebejski, ale zarazem czuły dla swojej żony i córek, które nazywa tytułowymi “krowami”.
“Moje córki krowy” to świetnie wyreżyserowana i zagrana tragikomedia o tym, że dorosłość osiągamy dopiero po śmierci rodziców. Obecność w kinach obowiązkowa.
Ocena 7/10
Łukasz Knap