"Mogę cię zniszczyć": mocny głos w dyskusji o przemocy seksualnej
W ostatnich latach zmienił się sposób, w jaki rozmawiamy o przemocy seksualnej i kwestii zgody obu stron na współżycie. Serial "Mogę cię zniszczyć" to mocne, dojrzałe świadectwo tych zmian.
10.06.2020 | aktual.: 10.06.2020 17:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Arabella (Michaela Coel) ma dwadzieścia kilka lat, mieszka w Londynie i po paru sukcesach w internecie próbuje swoich sił jako pisarka. Nie mogąc sobie poradzić z presją i zbliżającym się deadline'em, pewnego wieczoru robi sobie przerwę, która będzie ją drogo kosztować. Wszystko zaczyna się niewinne, od wieczornego wyjścia ze znajomymi na miasto. Zaś kończy się porankiem z zadrapaniem na czole, rozbitym ekranem telefonu i niejasnymi wspomnieniami czegoś, co prawdopodobnie wydarzyło się w toalecie w knajpie.
Z tego opisu nie wynika, by "Mogę cię zniszczyć" opowiadało historię wyjątkową czy niezwykłą – i rzeczywiście tak nie jest. Przeciwnie, nieprzyjemna przygoda, oparta na doświadczeniu samej Coel, to jedna z tych rzeczy, które mogą przytrafić się kobietom każdego dnia, w każdym miejscu na świecie. Czy da się jeszcze powiedzieć na ten temat coś, co nie zostało wypowiedziane głośno i dobitnie w czasach ery #MeToo? Okazuje się, że bardzo dużo. I że diabeł - jak zwykle - tkwi w szczegółach.
Serial, który powstał we współpracy BBC i HBO to mocna, dogłębna wiwisekcja tego, co dzieje się z ofiarą przemocy seksualnej. Na przestrzeni 12 półgodzinnych odcinków podejmowane są tematy związane z wyzwoleniem seksualnym, nadużyciami, kwestią zgody obu stron na to, co dzieje się w łóżku, oraz gwałtem i towarzyszącym mu poczuciem winy. Główna bohaterka to silna, wyzwolona młoda kobieta, a jednak widzimy, jak trauma ją pożera od środka, nie pozwalając normalnie funkcjonować przez wiele miesięcy. Wychodzenie z koszmaru to iście syzyfowa praca, zwłaszcza że Bella ma problemy z odtworzeniem wydarzeń, które wywołują w niej strach przed zwykłymi interakcjami damsko-męskimi.
"Mogę cię zniszczyć" - opowieść o czasach po #MeToo
Sposób, w jaki "Mogę cię zniszczyć" mówi o gwałcie, jest najlepszym świadectwem tego, jak rzeczywistość zmieniła się w ostatnich latach. Arabella nie waha się ani chwili, idąc ze swoją sprawą na policję, a policjantki jej nie lekceważą. Z ogromną empatią podchodzi do niej terapeutka, podobnie zresztą jak jej przyjaciele. Dobitnym dowodem na to, jak zmieniło się postrzeganie świata, są retrospekcje z czasów liceum bohaterki, kiedy takie sprawy traktowało się zupełnie inaczej. A jednocześnie serial pokazuje, ile jeszcze pozostało do zrobienia, aby ofiary przemocy seksualnej mogły chociażby pozbyć się wstydu i poczucia winy.
Serial prezentuje różne barwy seksualnych nadużyć, przedstawiając widzom grono młodych londyńczyków zróżnicowanych etnicznie, a także pod względem orientacji seksualnej. Analizuje w najdrobniejszych szczegółach wprawiające w dyskomfort sytuacje i zadaje pytania, jakie jeszcze kilka lat temu nie wpadłyby nam do głowy. Jak bezpiecznie ogarniać seks na Tinderze? Czy ciężkim grzechem jest zdjęcie prezerwatywy w trakcie stosunku, kiedy partnerka o tym nie wie? Kiedy trójkąt miłosny, będący symbolem wyzwolenia dla biorącej w nim udział dziewczyny, przemienia się w coś zupełnie innego? Czy to, że Bella "pozwoliła" sobie coś dosypać do drinka, to powód do czynienia jej wyrzutów?
Tematów, które podejmuje produkcja jest naprawdę dużo i pojawiają się w sposób naturalny, w miarę jak poznajemy grono najbliższych znajomych Arabelli. Wszyscy wnoszą swój głos do toczącej się przez cały sezon rozmowy o seksie, jakiej jeszcze w serialach nie było. Rozmowy otwartej, odważnej, mądrej, empatycznej, z odcinka na odcinek coraz głębszej i zahaczającej o coraz bardziej skomplikowane terytoria.
Nowy serial HBO o przemianach społecznych
Ale "Mogę cię zniszczyć" nie sprowadza się do analizy przemocy seksualnej. Serial ma wiele twarzy, podobnie jak Michaela Coel, która nie tylko gra główną rolę, ale też jest twórczynią, scenarzystką i współreżyserką. To opowieść obyczajowa o współczesnych młodych mieszkańcach wielkich miast, ich swobodnym stylu życia, otwartości na nowe doświadczenia. To pełna czarnego humoru satyra, często wymierzona w social media, bez których pokolenie Coel nie jest w stanie się obyć (wśród 12 różnorodnych odcinków zdarzył się i taki, który ma w sobie coś z "Black Mirror"). Serial jest też debatą o tym, co oznacza być świadomym i dlaczego w różnych przypadkach to może oznaczać coś innego.
Oprócz powracającego tematu traumy są tu rozmowy o rasizmie, weganizmie, poszukiwaniach tożsamości seksualnej. Są analizy zachowań, które kiedyś byśmy uznali za głupie, a dziś już wiemy, jak potrafią być krzywdzące. Mowa też o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, kobiecej solidarności, mozolnym przebijaniu się młodych artystów w nieprzyjaznym świecie. Jest też widoczna zmiana pokoleniowa, bo to, co wydaje się oczywiste dla Arabelli, niekoniecznie takie bywa dla jej rodziców.
Nie jest to jednak serial bez wad. Czasem błądzi, gubi wątki, pozwala sobie na mogące budzić wątpliwości eksperymenty z formą, być może też jest trochę za długi i nie do końca nadaje się do emisji po odcinku co tydzień, bo potrzebuje chwili, żeby się rozwinąć. Słowem, nie jest idealny, podobnie jak idealne nie było "Chewing Gum". Ale potwierdza to, co fani Michaeli Coel wiedzieli o niej od dawna – to niezwykle wszechstronna artystka, która ma talent, charyzmę i bardzo dużo do powiedzenia.
Jej Londyn przypomina miasto z kart powieści Zadie Smith – wieloetniczne, nieokiełznane, pełne małych wiosek, które wibrując różnymi rodzajami energii, łączą się w eklektyczną całość. Tyle że mniej tu erudycji, a więcej surowości, czarnego humoru, niewyparzonego języka i specyficznego pazura bohaterek tworzonych przez Coel. Jestem pod wielkim wrażeniem "Mogę cię zniszczyć" jako całości, nawet jeśli zdarzały się momenty, kiedy serial gubił rytm.