Mocne słowa o debacie z Sylwestrem Latkowskim. "To ochrona pedofilów kościelnych"
Medioznawca Maciej Mrozowski w ostrych słowach komentuje debatę po filmie "Nic się nie stało" Sylwestra Latkowskiego. - Chodziło o odwrócenie uwagi od filmu Sekielskich. To pewnego rodzaju ochrona pedofilów kościelnych - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
21.05.2020 | aktual.: 21.05.2020 19:30
W środę 21 maja Telewizja Polska wyemitowała dokument Sylwestra Latkowskiego "Nic się nie stało". Po emisji filmu odbyła się debata, w której wzięli udział sam autor filmu, dziennikarz TVP Michał Adamczyk i dziennikarka "W Sieci" Dorota Łosiewicz. W trakcie rozmowy twórca filmu wprost zaapelował do Borysa Szyca.
- Chciałbym zacząć od jednego: od apelu do Borysa Szyca. Borys, może czas nie tłumaczyć się, tak jak mi się tłumaczyłeś, że byłeś pijany wtedy, że ćpałeś, że mało pamiętasz. Chcę, żebyś po prostu powiedział opinii publicznej, czego byłeś świadkiem, co robiłeś, czego nie robiłeś. Jesteś dobrym aktorem, potrafisz grać, grasz na wrażliwych strunach. Czas może wreszcie doprowadzić do sytuacji takiej, żebyś po prostu powiedział prawdę. Mam tę samą prośbę do Majdana, do Wojewódzkiego, do tych dziewczyn, pań, które tam mignęły - powiedział na antenie.
Debata wzbudziła wiele kontrowersji w sieci. Na Twitterze i innych portalach społecznościowych posypały się komentarze. Krytyka pojawiła się głównie ze względu na słowa Sylwestra Latkowskiego, który zwracał się do konkretnych osób publicznych bez przedstawienia dowodów.
- To jest naganna praktyka dziennikarska, która z dziennikarstwem nie ma nic wspólnego. Są pewne zasady. O tym, co się stało i kto brał w tym udział mogą mówić przede wszystkim ofiary lub rodzice, opiekunowie. Wskazanie w czasie debaty sprawcy jest początkiem procedury procesowej - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską medioznawca Maciej Mrozowski.
- To jest w pewnym sensie publiczne doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Prokurator w tej sytuacji powinien wszcząć postępowanie. Podstawą do tego typu oskarżeń są oczywiście dowody. Dowodem podstawowym jest zeznanie ofiar. Możliwe jest pomówienie, świadome lub nieświadome - wyjaśnia.
Zobacz także
Mrozowski podkreśla, że Sylwester Latkowski przekroczył granice dziennikarskie.
- Dziennikarz, który kieruje oskarżenia w sposób oczywisty i po nazwisku zwraca się do osób publicznych w czasie debaty, naraża się na odpowiedzialność cywilnoprawną, a może nawet i karną. Chyba że ma w zanadrzu twarde dowody. Ale dziennikarz nie może być oskarżycielem. Dziennikarz opisuje rzeczywistość, wskazuje zjawiska, przytacza opinie ludzi, konfrontuje racje, poglądy. Może domagać się uruchomienia przez państwo odpowiednich procedur, ale nie może wstępować w prawa strony. To jest nadużycie roli dziennikarza - ocenia.
Przeczytaj: "Nic się nie stało". Dziennikarze miażdżą dokument Sylwestra Latkowskiego. "Koszmarnie zły film"
Jednym z zarzutów, które pojawiły się po debacie w TVP, były opinie, że nie odbyła się ona w sposób rzetelny. Do rozmowy zaproszono osoby o zbliżonym światopoglądzie, sympatyzujące z Latkowskim.
- Telewizja Polska w obszarze dziennikarstwa i publicystyki tak spsiała. Tak się spodliła, że żaden przyzwoity człowiek nie będzie tam gościł, bo nie ma gwarancji uczciwego potraktowania. Dobrze wiemy, że nie chodziło o żadną debatę. Nieprzypadkowo wybrano też datę premiery filmu. W gruncie rzeczy chodzi o to, żeby odwrócić uwagę od Sekielskich, od ich filmu, żeby zwodzić ludzi. To działanie jest formą ochrony pedofilów kościelnych. Odwraca się uwagę od księży i przekierowuje na celebrytów, artystów. Za problem pedofilii trzeba się naprawdę poważnie wziąć. W Kościele jest to strasznie trudne, bo istnieje cała machina ukrywająca sprawę. Księża na co dzień pracują z młodzieżą, rodzice bywają nieświadomi, a państwo i sama instytucja tuszuje takie sprawy - dodaje Mrozowski.