Michał Sumiński był gwiazdą "Zwierzyńca". Niestety nie wszyscy wiedzieli, co działo się za kulisami programu
Ulubieniec publiczności
"I kudłate i łaciate, pręgowane i skrzydlate, te, co skaczą i fruwają, na nasz program zapraszają” - to zdanie rozpoczynające "Zwierzyniec" znał na pamięć niemal każdy kilku- i nastolatek.
Program przyrodniczy, emitowany od 1968 roku, cieszył się ogromną popularnością - a Michałowi Sumińskiemu przyniósł wielką sympatię publiczności. Pewnie dlatego, że nie wszyscy widzowie wiedzieli, co dzieje się za kulisami.
"Zwierzyniec" prowadził aż przez 20 lat. Jak przyznawał, pracę dostał przez zupełny przypadek, ale błyskawicznie ją pokochał.
Początki kariery
Śmiał się, że kariera w branży była mu pisana - wejście do niej miał znacznie ułatwione, ponieważ jego ojciec, doktor zoologii, od dawna współpracował z Polskim Radiem. Miał zaledwie kilkanaście lat, kiedy i on sam trafił do studia.
- To było dziedziczne - mówił w "Tygodniku Ciechanowskim". - Przez ojca zaproszono mnie do jednej, a później do następnej audycji.
Potem Sumiński - podróżnik, zoolog, wilk morski, autor książek o tematyce żeglarskiej, a także zapalony myśliwy - trafił przed kamery.
Krwawa tajemnica
Pracę w "Zwierzyńcu" Sumiński dostał w zasadzie przypadkiem; producenci planowali rozpocząć kręcenie programu przyrodniczego dla dzieci i uznali, że być może będzie nim zainteresowany.
- Telewizja zwróciła się do mnie z pomysłem "Zwierzyńca” jako magazynu dla dzieci, w którym będę opowiadał o przyrodzie i zwierzętach – opowiadał w "Tygodniku Ciechanowskim”. Uznał, że projekt wygląda interesująco, toteż bez wahania przyjął ofertę. Przez 20 lat opowiadał o zwierzętach i ich zwyczajach - słowem jednak nie wspominał o tym, że do spotkań ze zwierzętami, o których opowiadał, dochodziło podczas polowań.
Potrafił z pasją i miłością opowiadać o zwierzętach, co nie przeszkadzało mu wieszać na ścianach swojego domu ich skór oraz poroży jako trofeów.
Pożegnanie ze "Zwierzyńcem"
Dzięki "Zwierzyńcowi" Sumiński zdobył ogromną popularność; ze śmiechem wspominał, że gdy któregoś dnia został zatrzymany za przekroczenie prędkości, policjant rzucił na pożegnanie:
- Panie Sumiński, niech pan na siebie uważa, bo gdyby panu coś się stało, to moja córka zapłakałaby się na śmierć.
Program zniknął z anteny po 20 latach, a Sumiński nie krył, że ta decyzja naprawdę go zabolała.
- Prawdziwą przyczyną było to, że w telewizji przestała pracować pani, która kierowała moją redakcją. Proszono mnie wprawdzie żebym nie przerywał współpracy i ja rzeczywiście jeszcze jakiś czas występowałem. Jednak odbywało się to w innych układach i prawdę mówiąc mnie to już tak bardzo nie interesowało – opowiadał w "Tygodniku Ciechanowskim".
Filmowa przygoda
Sumiński miał też krótką przygodę z aktorstwem - w 1977 roku zagrał w serialu "Dziewczyna i chłopak", wcielając się w Stefana Jastrzębskiego, wuja głównych bohaterów, surowego leśniczego. Mimo braku doświadczenia sprawdził się w niej świetnie, bo też idealnie do niego pasowała - wiele czasu spędzał w lesie i od najmłodszych lat uczestniczył w polowaniach, na które zabierał go ojciec. Później pojawił się jeszcze na moment w filmie "Ga, ga. Chwała bohaterom".
Po zakończeniu "Zwierzyńca" współpracował przez jakiś czas z radiem i telewizją, ale coraz rzadziej - i wreszcie przeszedł na emeryturę.
Emeryckie zabawy
Podczas emerytury Sumiński nie zrezygnował z polowań; wyjechał na przykład na Syberię, by zabijać wilki (które w Polsce objęte są ochroną).
- To była bardzo ciężka wyprawa, wielki śnieg, zimno, nie było za bardzo co jeść, ale było co pić, jak to w Rosji... Jedliśmy więc wilcze wątroby! Wilki na wiosnę, odżywione korzonkami są bardzo smaczne... - chwalił się w "Fakcie" jego syn Piotr. - Ojciec czerpał siły od ojca, pradziadka, przez pokolenia.
Sumiński zmarł 24 grudnia 2011 roku, miał 96 lat.