Michał Figurski o życiu po wylewie i głośnych skandalach ze swoim udziałem
None
Czego dziś żałuje?
W połowie września 2015 roku Michał Figurski, dostając wylewu, otarł się o śmierć. Dzięki refleksowi swojej ówczesnej partnerki, Jagny Błażejewskiej, szybko trafił do szpitala, gdzie zajęli się nim wyspecjalizowani lekarze. Choć dziś dziennikarz czuje się już o wiele lepiej i jak sam przyznaje, niemal roczna rehabilitacja zaczęła wreszcie przynosić rezultaty, przed nim wciąż długa droga do odzyskania pełni sił.
Figurskiego czekają jeszcze dwa miesiące rehabilitacji w ośrodku w Konstancinie. Choć leczenie wymaga od niego nie lada nakładu finansowego, dziennikarz zapewnia, że nie potrzebuje w tej kwestii pomocy. Nie zgodził się nawet, gdy koledzy z klubu motocyklowego i redakcja jednej z gazet chcieli zorganizować zbiórkę pieniędzy na jego rehabilitację. Stwierdził, że na świecie istnieją ludzie, którzy są w trudniejszej sytuacji materialnej.
W najnowszym wywiadzie z "Vivą!" Figurski opowiedział o tym, jak dowiedział się o chorobie i z jakimi konsekwencjami musiał się liczyć po wylewie. Oprócz tego przyznał, że żałuje swojego kontrowersyjnego i nieraz skandalicznego zachowania na wizji i radiowej antenie.
Zobacz także: #gwiazdy: Michał Figurski cieszy się, że przeżył
Przez lata bagatelizował chorobę
Zanim wieść o wypadku Michała Figurskiego dostała się do mediów, niewiele osób wiedziało, że dziennikarz od 21 lat boryka się z cukrzycą. Jak sam później przyznał, sam również długo nie mógł zaakceptować swojej choroby, przez co często ją bagatelizował. Choć doskonale widział, z jakimi konsekwencjami wiąże się m.in. nie przestrzeganie rygorystycznej diety, lekceważył zalecenia lekarzy. Dopiero wylew uświadomił mu, jak cenne jest życie, a winę za to, co się stało, ponosi wyłącznie on sam.
- Jestem głównym winowajcą. Mogę mieć pretensje do siebie, bo ostrzegane mnie, czym grozi zaniedbana cukrzyca. Choroby nerek, oczu, krążenia, wylewy, zawały. Niestety, konsekwencje są bardzo plastyczne i widoczne. (...) Miałem lewostronne porażenie, lewą nogę nieczynną, prawie nieczynną lewą rękę. Codzienna próba poruszenia palcami jest bardzo deprymująca, jeżeli nie daje rezultatu. Człowiek wykonuje tysięczny raz ćwiczenie i myśli: najwyższa pora, żeby zaczęło działać. Niestety, organizm nie słucha - powiedział na łamach najnowszej "Vivy!".
Wspominał o błędach przeszłości
W tym samym wywiadzie Figurski wyznał, że przez pierwsze trzy miesiące leczenia wymagał całodobowej opieki, a każdy ruch sprawił mu ogromny ból. Czuł się bezsilny i bezradny. Każda, nawet najbardziej prozaiczna czynność, wiązała się z niewyobrażalnym wysiłkiem - zarówno fizycznym jak i psychicznym.
- Trzeba przyzwyczaić się do chaosu, który nas wypełnia. Wstyd, lęk, złość, frustracja, na początku człowiek składa się z takich emocji. (...) Agresja też się pojawia. Miałem momenty bezradności, gdy próbowałem wstać i traciłem przytomność. (...) Na szczęście ludzie, którzy zajmują się chorym, są do tego przyzwyczajeni. Ze spokojem mówią: "Nie przejmuj się. Zdziwiłbym się, gdybyś tak nie zareagował - stwierdził.
Miesiące, które Figurski spędził przykuty do szpitalnego łóżka, dłużyły się w nieskończoność. Jak przyznał dziennikarz, miał wówczas mnóstwo czasu, aby zastanowić się nad swoim dotychczasowym życiem i przeanalizować błędy, które popełnił w przeszłości. Nie sposób bowiem zapomnieć o niewybrednych żartach, które padały z jego ust na radiowej antenie i tzw. "ukraińskiej aferze".
- Nie będę się upierał, że granice zostały w końcu przekroczone. Były. I rozumiem, że ktoś mógł zostać bardzo głęboko urażony. Przepraszałem wielokrotnie za te słowa i naprawdę nie potrzebowałem wylewu, żeby zrozumieć, że sprawy zaszły za daleko. Ale to nie tak, że leżałem w łóżku i mówiłem sobie: "Już nigdy w życiu nikogo nie obrażę". (...) Zapłaciłem za to bardzo. Zwolniono mnie z Radia Eska i z kanału Discovery, dla którego miałem prowadzić program o zasięgu międzynarodowym. Straciłem pracę jako prezenter na wszystkich meczach Euro 2012 - wyznał.
Jak się później okazało, to wciąż nie były wszystkie konsekwencje, jakie musiał ponieść za swoje, w opinii wielu osób, skandaliczne zachowanie na antenie.
Nie tak to sobie wyobrażał
Figurski nie tylko w jednej chwili stracił pracę i zaufanie słuchaczy, ale również spotkał się z odrzuceniem branży. Ci, na których do tej pory mógł liczyć, niespodziewanie odwrócili się do niego plecami.
- Spotkał mnie ostracyzm zawodowy, środowiskowy. Wiele osób przestało odbierać telefon. Niektórzy cieszyli się, że powinęła mi się noga. Koledzy w poszukiwaniu tematów na felieton decydowali się pisać o mnie. Smutny moment, kiedy człowiek rozumie zdanie: "Umiesz liczyć, licz na siebie". (...) Po tzw. aferze ukraińskiej, po kilku miesiącach oglądania swojej twarzy na pierwszych stronach gazet z epitetami "gwałciciel" i "skandalista", miałem wrażenie, że stałem się wrogiem publicznym numer jeden. Bardzo wiele osób napiętnowało mnie po tym wydarzeniu. (...) Zawsze uważałem podczas zawodowego upadku jedno: To jest tylko praca. Jestem człowiekiem szczęśliwym i spełnionym, dlatego że mam dom, mam rodzinę i to jest dla mnie najważniejsze. To był zawsze mój priorytet - podsumował w "Vivie!".
Okazało się, że jedyną osobą, na którą, pomimo załamania kariery i problemów ze zdrowiem, mógł liczyć, była jego była żona - Odeta Moro. To właśnie ona nie pozwoliła mu się poddać i do dziś robi wszystko, aby Figurski znów mógł stanąć na nogi - dosłownie i w przenośni.
Zobacz także: Odeta Moro o zbiórce pieniędzy dla Michała Figurskiego: "Mamy 50 tysięcy"